Ameryka od środka
Nikogo nie trzeba specjalnie przekonywać co do tego, że amerykańska polityka imigracyjna znajduje się od pewnego czasu w powikłanym i niebezpiecznym impasie. Wszelkie dyskusje na ten temat prowadzą do zdumiewających często pomysłów, których jednak realizacja niemal nigdy nie następuje, ponieważ są to zamiary politycznie niebezpieczne.
Polacy od lat interesują się kwestią zniesienia obowiązku uzyskiwania wiz pozwalających na przyjazd do USA. Osobiście uważam, że sprawa ta jeszcze długo zalegać będzie gdzieś w trzewiach Kongresu, ponieważ skala imigracyjnego chaosu jest taka, iż o jakimkolwiek skutecznym działaniu w tej mierze raczej nie ma mowy. Izba Reprezentantów pełna jest imigracyjnych sugestii, z których niektóre są dość egzotyczne.
Republikanin z Teksasu, Lamar Smith, od lat znany jest z zawziętego sprzeciwu wobec jakichkolwiek prób oferowania nielegalnym imigrantom szansy na uzyskanie stałego pobytu w USA, ale jednocześnie zaproponował niedawno ustawę, która dawałaby tymczasowe wizy pół milionowi “czasowych pracowników rolnych” z Meksyku. Propozycja ta wynika z faktu, iż farmerzy na południu USA narzekają, że nie ma kto zbierać owoców i warzyw, bo tenże sam Smith nalega również, by wszyscy zatrudniani pracownicy okresowi sprawdzani byli przez federalny system o nazwie E-Verify, co ma wyłowić wszystkich tych, którzy do pracy w USA nie mają prawa. Innymi słowy, Smith z jednej strony nie pozwala farmerom zatrudniać ludzi już przebywających w USA, a z drugiej strony domaga się wydania pozwolenia na wjazd 500 tysiącom dodatkowych pracowników. Kongresman Smith utknął w ten sposób w idiotycznych sprzecznościach, które sam skonstruował.
Jednak w Kongresie ma doborowe towarzystwo. Z sobie tylko znanych powodów senator Charles Schumer z Nowego Jorku chce, by wizy na stały pobyt przyznawać dowolnym cudzoziemcom, którzy zdecydują się na zakup w Ameryce drogiego domu. Mike Lee z Utah uważa natomiast, iż okresowi przybysze pracujący w przemyśle mleczarskim winni mieć prawo do pozostawania w kraju praktycznie cały rok, jako że “sezonowość” tego przemysłu w żaden sposób nie dotyczy. Inne propozycje “imigracyjne” oferują automatyczny stały pobyt w USA kubańskim herosom baseballa, uciekinierom z Tybetu oraz dzieciom filipińskich weteranów II wojny światowej.
Jak łatwo się zorientować, wszystkie te zamierzenia nie mają żadnego, wspólnego wątku, co jednak nie powinno nikogo dziwić, ponieważ wynikają z ogólnego stanu imigracyjnego pomieszania z poplątaniem. Nikt w Waszyngtonie nie wie dokładnie, co z kwestią imigracji, wiz i nielegalnych imigrantów zrobić. Niemal codziennie rodzą się coraz to nowe pomysły, ale niemal nigdy nie dotyczą całościowego zreformowania amerykańskiej polityki, a są raczej małostkowymi, zaściankowymi próbami zadowolenia jakiejś tam części elektoratu, która czegoś tam głośno się domaga.
Wynik jest taki, że z południa nadal przyjeżdżają tysiące nowych “nielegalnych”, a ci, którzy już tu są, nie mają pojęcia, co się z nimi ostatecznie stanie. Natomiast sensownej polityki przyznawania wiz wjazdowych turystom, naukowcom lub osobom uprawiającym zawody, na które jest w USA zapotrzebowanie po prostu nie ma.
W tych warunkach, wcale się nie dziwię, że o zniesieniu wiz dla Polaków mowa jest w Kongresie raz na rok i przez pięć minut. Tyle jest przecież innych, “ważkich” spraw w tym imigracyjnym kociokwiku…
Andrzej Heyduk