Ameryka od środka
Nie trzeba nikogo specjalnie przekonywać, że czasy są ciężkie. Nastroje Amerykanów pozostają kiepskie, a widmo ponownej recesji nie wróży niczego dobrego. Ponadto przeciętny mieszkaniec USA ma coraz większe problemy z uzyskaniem jakiegokolwiek kredytu. Pewnego rodzaju symbolem wszystkich tych problemów stała się ostatnio decyzja firmy Walmart o przywróceniu sprzedaży towarów w ramach tzw. "Christmas layaway program". Program ten został porzucony w roku 2006, głównie z powodu coraz mniejszego zainteresowania klientów, którzy mieli do dyspozycji po kilka kart kredytowych.
"Layaway", jak zapewne wszyscy wiedzą, polega w skrócie na tym, że klient dokonuje jakiś zakupów, ale nie płaci całkowitej ceny, lecz tylko jej część, np. 10%, a następnie płaci dalsze raty w dowolnie wybranym przez siebie tempie, aż zgromadzi się całkowita suma potrzebna do zakupu. Przez cały ten czas sklep "przechowuje" towary wybrane przez klienta, czyli zobowiązuje się ich nie sprzedać komuś innemu. W przypadku Walmartu, program ten zorientowany jest na zakupy świąteczne. Teoretycznie chodzi o to, by ludzie w niezbyt dobrej sytuacji materialnej mogli zrobić świąteczne zakupy ratalnie, bez używania kart kredytowych. Sklep pobiera 5 dolarów opłaty za uczestnictwo w tym programie.
Decyzja szefów Walmartu jest dość symptomatyczna, bo świadczy o tym, jak głęboki i trudny jest kryzys ekonomiczny dla wielu klientów tej sieci. Warto przypomnieć, że system sprzedaży "layaway" po raz pierwszy pojawił się na amerykańskim rynku w latach 30 ubiegłego stulecia, a zatem wtedy, gdy Amerykanie stali w obliczu tzw. Wielkiej Depresji, która pustoszyła kraj. Wtedy, podobnie jak teraz, możliwość kupienia czegoś na raty bez zaciągania kredytu była dla milionów jedynym dostępnym rozwiązaniem.
Czasy łatwego kredytu skończyły się, być może raz na zawsze, a zatem konieczny stał się powrót do tego rozwiązania. Niestety program proponowany przez koncern Sama Waltona jest, mówiąc bez ogródek, lichwiarski. Wyobraźmy sobie na przykład, że ktoś dokonuje w październiku zakupu na sumę 100 dolarów, wpłacając na początek 10%. Jeśli dodać do tego 5-dolarową opłatę, w sumie klient płaci 15 dolarów za udzielenie na dwa miesiące kredytu w wysokości 90 dolarów. Oznacza to, że oprocentowanie tego kredytu w skali rocznej sięga 44%. Co więcej, jeśli z jakichś powodów nabywca nie jest w stanie w odpowiednim czasie wpłacić całej wartości zakupów, Walmart zwróci mu pieniądze, ale odejmie od nich dodatkowe 10 dolarów opłaty, a wtedy koszt 2-miesięcznego kredytu w wysokości 90 dolarów sięgnie 15 dolarów, czyli oprocentowanie wzrośnie do 131% (!).
Oczywiście każdemu nabywcy zdaje się, że kupowanie w ten sposób prezentów gwiazdkowych jest dogodne. I oczywiście jest, w sensie planowania domowego budżetu. Z drugiej jednak strony na procederze tym zarabia wyłącznie sklep, i to zarabia sporo. Powrót programów typu "layaway" jest symbolem fatalnej sytuacji, w jakiej dziś znajdują się najmniej zarabiający lub bezrobotni Amerykanie.
Szefowie Walmartu twierdzą, że ich decyzja wynika z troski o to, by ludzie mogli robić świąteczne zakupy w sposób odpowiedzialny, bez zadłużania się. W troskę tą można by jednak uwierzyć tylko wtedy, gdyby za uczestnictwo w "Christmas layaway program" nie pobierano żadnych opłat. Bądź co bądź, sklep niczym nie ryzykuje. Towar pozostaje w jego posiadaniu aż do wpłacenia całej ceny, a jeśli klient nie jest w stanie takiej sumy zgromadzić, zarezerwowane dla niego na jakiś czas artykuły wracają do otwartej sprzedaży. Tak zwane "koszty operacyjne", za które Walmart życzy sobie owe 5 dolarów, są prawie żadne. Trudno zatem zrozumieć, dlaczego w tak trudnych czasach jedna z największych sieci sklepowych świata zarabiać musi akurat na tym.
Andrzej Heyduk