Okiem felietonisty
Telewizyjna wojna polsko-polska okazała się medialnym show, z którego nic się nie zrodziło, a został tylko niesmak. Politycy na czas wyborów przybrali maski dzierżawców naszych zmartwień i markowali kłótnię.
Wypominali sobie błędy, podkreślali zasługi, omijając starannie tematy ważne, aby broń Boże się nie wydało, że nie mają żadnego pomysłu na rozwiązanie podstawowych problemów III Rzeczpospolitej.
Po kampanii wyborczej jesteśmy w tym samym miejscu, w którym byliśmy przed jej rozpoczęciem. Głównych bohaterów telewizyjnego show, czyli PO-PiS, znaleźliśmy od dawna, barwną postacią tej kampanii był Janusz Palikot, polityczny hippies, który stworzył partię “jednoosobową” i w sondażach Ruch jego poparcia przekroczył próg wyborczy.
W niedzielę wieczorem, dnia 9 października, poznamy wyniki polskich wyborów parlamentarnych.
Mamy pełną świadomość, że 99 procent obywateli obu Ameryk, północnej i południowej, nie interesuje się zupełnie wydarzeniami w Polsce. Informację o wyborach w Polsce przekażą w Stanach tylko te stacje, które specjalizują się w programach politycznych. Jeżeli wygra PiS, co będzie pewną niespodzianką, to niektórzy komentatorzy poświęcą tym wyborom kilka zdań więcej. Świat pogrążony w kryzysie ekonomicznym ma inne problemy na głowie. Nawet gdyby tego kryzysu nie było, to zainteresowanie byłoby równie znikome. Bliższa koszula ciału, a o tę “koszulę” na własny grzbiet jest coraz trudniej pod każdą szerokością geograficzną.
XXI-wieczna, “globalna” Polonia jest w tym roku bardziej zajęta osobistymi problemami niż to bywało w dawnych dobrych latach. Kombatanci Solidarności wrócili do Polski, albo wrastają w życie tego kraju, który dla ich dzieci jest już nową ojczyzną. Polonijne media nie zajmowały się w tym roku wyborami tak intensywnie, jak bywało w latach ubiegłych.
Czy to będzie miało przełożenie na frekwencję wyborczą w Chicago czy w innych skupiskach polonijnych, to dowiemy się w dniu wyborów.
Polacy mieszkający w Stanach mają niezwykle łatwy dostęp do polskich mediów. Niektórzy są świetnie zorientowani w polskich problemach i w polskich sukcesach. Emocjonalne zainteresowanie polskimi sprawami jest na emigracji zdecydowanie większe niż w Polsce. Polska jest wielkim zmartwieniem emigrantów, ponieważ z daleka widać ją lepiej. Polskie problemy oglądane z daleka widziane są ostrzej niż oglądane z Polski. Polak w Polsce bywa politycznym krótkowidzem, oceniającym rzeczywistość przez pryzmat doraźnych korzyści lub osobistych spraw.
Dla emigranta, który obecnie mieszka poza granicami Polski, a przebywa tam tylko z powodów osobistych, ta nowa Polska jest “opuszczoną kochanką”, skrywanym wyrzutem sumienia. Emigrant zostawia Polskę innym Polakom, ale nie przestaje się o nią martwić ani przez chwilę.
Te kilka milionów emigrantów polskich rozsianych na całym świecie to ekonomiczny stabilizator dla całej Polski i jej wentyl bezpieczeństwa.
Gdyby w Polsce bezrobocie pozostawało na tym poziomie, jakie było na przełomie wieku, wybuch niezadowolenia społecznego, podobnego do tego, jaki obserwujemy w innych krajach, już dawno by Polskę zdestabilizował.
Takie są smutne realia obecnej rzeczywistości. Część emigrujących Polaków nigdy do Polski nie wróci, co jest ogromną stratą dla Polski, ale ich obecność za granicą jest doraźną pomocą dla rodzin pozostawionych w kraju. Na stałe, poza granicami Polski, pozostaną najzdolniejsi i najbardziej energiczni emigranci, którym się powiodło w walce o stabilne miejsce dla siebie i własnej rodziny. To jest wielka strata dla Polski, ale takie są koszty niezbyt udanej transformacji. Nieudolni polscy politycy nie potrafili zagospodarować ogromnego potencjału, jaki drzemie w polskiej młodzieży.
To trzeba zmienić i do tego są właśnie wybory parlamentarne. Obowiązek udziału w wyborach jest bezdyskusyjny. Nie można brać przykładu z celebrytów medialnych, którzy w polskiej telewizji komercyjnej zapowiadają swoją nieobecność, usprawiedliwiając ją brakiem godnych reprezentantów i “zabetonowaniem” sceny politycznej. Taka opinię wyraził Ryszard Bugaj, znany działacz w pierwszym okresie transformacji. Nie ma usprawiedliwień dla nieobecnych, jeżeli akceptuje się porządek demokratyczny. Jeżeli się go nie akceptuje, to trzeba go zmieniać na nowy. Pozostawianie decyzji innym wyborcom fałszuje obraz polskiej rzeczywistości.
Media w Polsce bombardują wyborcę sondażami robionymi na zamówienie różnych instytucji i partii politycznych. To powinno być zakazane jako forma indoktrynacji na kilka miesięcy przed wyborami. Sondaże stawiają małe partie na straconej pozycji. Wyborca na nie nie głosuje, uważając, że jest to głos stracony, bo sondaże pokazywały małe nimi zainteresowanie.
Dziennik Zachodni badał szanse partii politycznych w województwie śląskim. PO miała tam poparcie 35 %, Ruch Palikota – 20,7 %,PiS –19,4 %, SLD –14,2%. Badanie obejmowało sześć miast, w których są siedziby okręgów wyborczych, Bielsko-Biała, Częstochowa, Gliwice, Katowice, Rybnik, Sosnowiec. Zobaczymy, jak to się będzie miało do wyników wyborów w skali całego kraju. Czy Ruch Palikota przekroczy próg wyborczy ?
W polskich wyborach startuje 7 tysięcy kandydatów do Sejmu i Senatu.
To jest lekka przesada, jak na kraj tej wielkości. Trzeba pomyśleć o zmianie ordynacji wyborczej. Budowanie demokracji okazuje się trudniejsze od demontażu PRL-u. Łatwiej było burzyć niż budować. Okazuje się, że równie trudno jest głosować. Niska frekwencja na tych wyborach może być znakiem ostrzegawczym, że czas na energiczne zmiany. Zmian życzą sobie politycy opozycji, a co powiedzą wyborcy?
6 października 2011