Ameryka od środka
W świecie wielkiego biznesu prawdziwi wizjonerzy zdarzają się rzadko, co jest pod wieloma względami zrozumiałe. Prowadzenie jakiegoś dużego koncernu wymaga wielu zdolności organizacyjnych oraz szczególnej skrupulatności i rozumienia rynku, a to w znacznej mierze eliminuje poczynania śmiałe, ryzykowne i opierające się “na wyczuciu”. Być może jednym z największych wizjonerów amerykańskich był przed laty Henry Ford, który stworzył pierwszy samochód dla przeciętnych, średnio zarabiających ludzi. Z pewnością dorównuje mu Steve Jobs, do niedawna szef firmy Apple Computer, który zmarł w wieku zaledwie 56 lat po długich zmaganiach z chorobą.
Gdy w wieku 21 lat budował w garażu ze swoim kumplem, Stevem Wozniakiem, pierwszy komputer, nie mógł oczywiście wiedzieć, że zmieni potem świat nie do poznania, szczególnie jeśli chodzi o sposób, w jaki ludzie będą się ze sobą komunikować. Dokonał tego wbrew wszystkim tym krytykom, którzy uważali go za antytezę dobrego biznesmena. Był zawsze nieco arogancki, pewny siebie i brutalnie szczery w ocenie pracy swoich podwładnych.
W czasie zebrań rugał często, kogo tylko popadło, za niedociągnięcia, przedwczesne debiuty produktów i różne inne uchybienia. W pracy swojego “jabłkowego” królestwa mieszał się do wszystkiego, a jednocześnie paranoidalnie wręcz strzegł wszelkich biznesowych sekretów. Nie był człowiekiem skłonnym do kompromisów, lecz dyktatorem, który polegał przede wszystkim na własnej intuicji. A intuicja ta praktycznie nigdy go nie zawiodła. To on zawsze decydował o tym, jak kolejny produkt firmy ma pracować i wyglądać.
Posiadał niespotykane wyczucie przemysłowej estetyki, która zjednała produktom Apple miliony zagorzałych zwolenników. Dość powiedzieć, że dziś posiadanie iPodów, iPhonów, iPadów i iMaców należy do “dobrego tonu” w cybernetycznym świecie.
Praca dla Jobsa nigdy nie była zajęciem dla ludzi bojaźliwych i o słabych nerwach. Jednak ci, którzy decydowali się z nim zostać, zawsze stawali się jego największymi fanami i gotowi byli znosić charakter szefa w imię sukcesu Apple. A sukcesów tych była cała seria.
Jobs był wizjonerem, który dramatycznie wpłynął na współczesny świat. W żaden sposób nie dorównuje mu jakikolwiek inny szef dużego koncernu o profilu informatycznym. W głośnym w swoim czasie filmie telewizyjnym pt. “Pirates of Silicon Valley” młody Jobs przedstawiony został jako niespokojny duch i autor śmiałych koncepcji, podczas gdy jego znajomy z tamtych lat Bill Gates, który jest tylko dość biernym naśladowcą, często gorliwie kopiującym pomysły innych. Ludzie, którzy z Jobsem pracowali i go dobrze znali, uważają ten filmowy portret za zgodny z prawdą.
Jobs wyznawał jedną naczelną zasadę: wszystko jest możliwe. Gdy jego inżynierowie mówili mu, że czegoś nie można zrobić, bo nie ma jeszcze odpowiedniej techniki, odpowiadał im, żeby się zabrali do roboty i technikę taką wymyślili.
W ciągu zaledwie kilku lat, od czasu powrotu do Apple po sporej przerwie, przekształcił tę firmę w najbardziej wartościową na świecie, zalewając świat coraz to nowymi, szlagierowymi cackami współczesnej elektroniki. Dominacja Apple na rynku telefonów komórkowych, odtwarzaczy MP3, elektronicznej sprzedaży muzyki i urządzeń typu “pad” jest tak ogromna, że wielu innych czołowych producentów po prostu wywiesiło białą flagę, bo – jak to określił jeden z szefów koncernu
Świat stracił bez wątpienia niezwykle ważną dla naszego świata postać.
Andrzej Heyduk