Ameryka od środka
Niezależnie od tego, czy ktoś popiera utrzymanie w USA legalności kary śmierci, czy też nie, egzekucja, jaka miała miejsce w środę w stanie Georgia, musi budzić ogromne wątpliwości. Uśmiercono tam Troya Davisa, który przed 20 laty skazany został za zastrzelenie policjanta. Problem w tym, że przez wszystkie lata siedmiu z ośmiu zasadniczych świadków odwołało swoje zeznania złożone przed sądem, a sześciu z nich oświadczyło, że policja wywierała na nich naciski, by zidentyfikowali Davisa jako mordercę. Ponadto istnieją doniesienia o tym, iż jeden z tych świadków przyznał się do popełnienia morderstwa w trakcie rozmowy po pijanemu z kolegą.
Samego aktu morderstwa nikt nie widział. Nie było też żadnych namacalnych dowodów rzeczowych ani niczego innego, co wiązałoby Davisa z tym przestępstwem, z wyjątkiem faktu, iż znajdował się on w okolicy, gdzie do strzelaniny doszło i że brał udział w utarczce słownej z bezdomnym człowiekiem, co spowodowało potem interwencję policjanta. Nawet broń, z której strzelano do ofiary zabójstwa, początkowo zidentyfikowana jako ta sama, jaka była kiedyś w posiadaniu Davisa, okazała się być zupełnie inna.
Wszystko to nie zmienia w żaden sposób faktu, że Troy Davis mógł rzeczywiście zastrzelić policjanta. Problem w tym, że tego tak naprawdę nikt nie wie, a przecież w amerykańskim systemie sądowniczym istnieje żelazna zasada, iż przestępstwo musi zostać udowodnione "beyond reasonable doubt", czyli ponad wszelką wątpliwość. Wątpliwości takich nie miała ława przysięgłych w czasie procesu Davisa, ale wszystko wskazuje na to, iż był to wynik zarówno błędów popełnionych przez śledczych, jak i faktu "wpływania" na świadków.
Przez dwie dekady prawnicy Davisa zabiegali w związku z tym o zezwolenie na ponowny proces, z uwzględnieniem nowych danych. Kolejne apelacje były jednak systematycznie odrzucane, podobnie zresztą jak zabiegi o to, by karę zredukować do dożywocia, a – na kilka dni przed egzekucją – by poddać Davisa testowi na prawdomówność. W noc egzekucji odrzucił ostatnią apelację Sąd Najwyższy, co przesądziło o losie skazanego. Gdy Troy został już podłączony do aparatury, która miała go uśmiercić chemikaliami, zwrócił się bezpośrednio do obecnych na egzekucji członków rodziny zastrzelonego policjanta i raz jeszcze powiedział im, że nikogo nie zastrzelił. Potem zaś powiedział swoim stanowym "katom" – "niech Bóg zmiłuje się nad waszymi duszami".
Przed egzekucją do władz stanowych napłynęło 630 tysięcy listów poparcia dla Davisa. Wśród osób, które uważały, że jego sprawa powinna zostać rozpatrzona ponownie, znaleźli się między innymi Jimmy Carter oraz były dyrektor FBI, William Sessions, który jest zdecydowanym zwolennikiem utrzymania legalności kary śmierci. Do samego końca przeciw tej egzekucji demonstrowali ludzie w wielu różnych częściach świata. Wszystko to niestety nie przyniosło żadnych rezultatów.
Jeśli kara śmierci w USA ma pozostać legalna, sprawa Davisa wskazuje, że potrzebne są poważne reformy. Chyba wszyscy zgodzą się z tezą, że najwyższy wymiar kary winien być stosowany wyłącznie wtedy, gdy nie ma absolutnie żadnych wątpliwości co do winy skazanego i prawidłowości postępowania prawnego. Ostatnie lata przyniosły wiele przypadków wypuszczenia z więzień skazanych przed laty osób na podstawie badań DNA. Troy Davis nie mógł jednak liczyć na taki rezultat, gdyż żadnego materiału DNA po prostu nie było. Były jednak istotne wątpliwości.
W jaki sposób wymiar sprawiedliwości USA mógłby stracić, gdyby zezwolił na ponowne rozpatrzenie sprawy Davisa? Mógłby chyba wyłącznie zyskać. Tymczasem na wskroś kontrowersyjna egzekucja może – zdaniem wielu prawników – okazać się przełomowym, historycznym momentem, którego ostatecznym rezultatem będzie rosnący sprzeciw wobec stosowania w kraju kary śmierci. Zresztą wrogów tej kary, statystycznie rzecz biorąc, ciągle przybywa. O tym, czy Davis był mordercą, czy też zupełnie niewinnym człowiekiem zapewne już się nigdy nie dowiemy. I to jest największa tragedia.
Andrzej Heyduk