Ameryka od środka
Amerykańskie korporacje, szczególnie te większe i bardziej wpływowe, polityką zajmują się tylko pośrednio, przez okazywanie finansowego wsparcia tym ludziom, od których oczekują jakiegoś działania na ich rzecz. Obie główne partie polityczne zawsze mogą liczyć na pieniądze od wielkiego biznesu, zabiegającego o takie czy inne przywileje. Tym samym amerykańska maszyna polityczna napędzana jest od bardzo dawna korporacyjnymi datkami. Konsekwencją takiego układu jest fakt, iż zasadniczy krajobraz polityczny w Waszyngtonie rzadko ulega rewolucyjnym zmianom, jako że ludziom wpływowym i zamożnym zwykle zależy na utrzymaniu status quo.
Dziś jednak czasy są nieco inne. Kongres zdaje się być kompletnie sparaliżowanym ciałem, w którym zatwierdzenie czegokolwiek jest trudne lub w ogóle niemożliwe. Polaryzacja polityczna zabrnęła na tyle daleko, iż dyskurs o jakichkolwiek ważkich dla kraju sprawach grzęźnie natychmiast w niekończących się, jałowych kłótniach. Natomiast politykom bardziej zależy na zbieraniu pieniędzy i wsparciu w następnych wyborach niż na prowadzeniu rzetelnej działalności ustawodawczej. Nic zatem dziwnego, że tylko 13% Amerykanów uważa obecnie, że Kongres działa prawidłowo.
Przeciętny człowiek wpływać na to wszystko może jedynie w czasie wyborów, ale jest to z natury rzeczy wpływ ograniczony. Prawdziwą siłę sprawczą posiadają biznesy zasilające kieszenie posłów w Waszyngtonie. I oto po raz pierwszy od niepamiętnych czasów pojawiła się inicjatywa, która może doprowadzić do sporych zmian, a która świadczy o tym, iż nawet świat biznesu ma serdecznie dość tego, co się w Waszyngtonie dzieje.
Szef firmy Starbucks, Howard Schultz, oświadczył, że jego biznes przestanie dawać politykom jakiekolwiek pieniądze, przynajmniej tak długo, jak obecny paraliż w Waszyngtonie będzie trwał. Na tym jednak nie koniec – wezwał innych szefów dużych koncernów, by poszli w jego ślady. W bardzo krótkim czasie ponad 100 dyrektorów dużych firm podpisało deklarację Schultza. Do inicjatywy zostali również zaproszeni zwykli obywatele, których zachęca się, by przestali dawać politykom jakiekolwiek pieniądze.
Pomysł ten jest pierwszym sensownym krokiem od wielu lat na drodze do uzdrowienia amerykańskiej polityki, całkowicie uzależnionej od pieniędzy i nigdy się niekończącego cyklu wyborczego. Niemal nic nie przekonuje polityków do zmiany ich postaw jak zakręcenie kranu z datkami, bo od pieniędzy zależy praktycznie wszystko.
Jeśli Schultzowi uda się wzniecić efektywną kampanię politycznego skąpstwa wobec czołowych postaci Waszyngtonu, zaistnieje realna szansa na to, że wreszcie coś się zmieni. Logika szefa Starbucksa jest przekonywująca – tak po prostu nie może dalej być, bo Amerykanie wysyłający do stolicy swoich przedstawicieli zasługują na poważne traktowanie i jasne skutki rządzenia. Jednocześnie Schultz nie zwala winy na jakąkolwiek partię polityczną lub konkretne osoby. Uważa, że cały system sprawowania władzy w USA zabrnął w ślepy zaułek. Na początek domaga się od polityków opracowania sensownego, kompromisowego programu obniżki deficytu budżetowego, obejmującego zarówno cięcia wydatków jak i podwyżki niektórych podatków. Dopiero po zatwierdzeniu czegoś takiego jest gotów „ponownie się zastanowić” nad wznowieniem finansowania wybranych polityków.
Wypada mu tylko przyklasnąć.
Andrzej Heyduk