Ameryka od środka
Jak wszyscy doskonale wiedzą, w Waszyngtonie toczą się dramatyczne negocjacje w sprawie podwyższenia dozwolonego poziomu zadłużenia rządu federalnego. Republikanie nalegają, iż ich zgoda możliwa jest tylko wtedy, gdy Biały Dom zgodzi się na niezwykle ostre cięcia wydatków bez jakichkolwiek podwyżek podatków. Natomiast demokraci nie chcą słyszeć wyłącznie o zmniejszeniu wydatków bez jednoczesnej modyfikacji podatków, szczególnie tych, które płacone są przez najzamożniejszych Amerykanów.
Przedłużający się impas może zakończyć się katastrofalnie nie tylko dla naszego kraju, ale również dla globalnej gospodarki, jako że ewentualny brak porozumienia w tej sprawie spowoduje poważne naruszenie amerykańskiej wiarygodności fiskalnej na światowych rynkach, nie mówiąc już o tym, iż rząd federalny w zasadzie przestanie działać. Jest to scenariusz niezwykle niepokojący, co jakoś nie odstrasza polityków od przejawiania zastanawiającego zacietrzewienia. Tymczasem to, co może czekać wkrótce Waszyngton, już się odbywa w stanie Minnesota.
Demokratyczny gubernator tego stanu, Mark Dayton, starał się tam zapchać jakoś deficyt budżetowy w wysokości 5 miliardów dolarów. Jak obiecywał w czasie swojej kampanii wyborczej, zamierzał podwyższyć podatki dla wszystkich tych, których roczny dochód przekracza 150 tysięcy dolarów. Zgodnie z przewidywaniami, republikanie nie chcieli się na to zgodzić. Doszło do negocjacji z republikańską większością w stanowym parlamencie, w wyniku których ustalono szereg cięć oraz postanowiono, iż wyższe podatki dotyczyć będą ludzi o dochodach większych niż milion dolarów rocznie. Gdy jednak doszło do głosowania, republikańscy politycy dodali nagle do tego wszystkiego żądania dodatkowych ograniczeń wydatków na oświatę oraz klauzulę ograniczającą prawo do aborcji. Dayton zaprotestował, a jego przeciwnicy nie chcieli słyszeć o jakichkolwiek innych kompromisach, w związku z czym 1 lipca Minnesota w zasadzie przestała funkcjonować. Działają sądy i policja, ale wszystkie inne działania stanowych władz zostały bezterminowo zawieszone.
Czy musiało do tych niezwykłych wydarzeń dojść? Z pewnością nie. Problem jednak w tym, że od pewnego czasu obserwujemy w niektórych kręgach politycznych totalny odwrót od jakiegokolwiek rozsądku. Jak twierdzą zgodnie niemal wszyscy ekonomiści, niezależnie od ich politycznego autoramentu, kompletną iluzją jest przeświadczenie, iż deficyty budżetowe, zarówno te stanowe, jak i ten federalny, można zniwelować wyłącznie na drodze ograniczenia wydatków. Taką samą iluzją jest teza, że z każdego dołka fiskalnego można się jakoś wygrzebać tylko przez podwyższanie podatków. Wynika stąd zatem, że jakiekolwiek rozwiązania kompromisowe z konieczności zawierać będą mieszankę redukcji wydatków i podwyżek opodatkowania.
Jak się jednak okazało w Minnesocie, i jak może się okazać w Waszyngtonie, dla niektórych polityków opcje kompromisowe po prostu nie istnieją. W nieczynnym dziś stanie sprawa sprowadza się do podwyższenia podatków nieco ponad 7 tysiącom osób, bo tyle jest tam milionerów. Okazało się to jednak niemożliwe, głównie dlatego, że skrajna prawica traktuje jakiekolwiek manipulacje podatkami za grzech główny, za coś, co nigdy nie będzie do przyjęcia. Z kolei skrajna lewica uważa, z równie szokującą beztroską, że budżetowe negocjacje winny całkowicie wykluczać jakiekolwiek zmiany w programach socjalnych typu Medicare i Medicaid.
Jeśli takie sentymenty ostatecznie wygrają w Waszyngtonie, czekają nas ciężkie czasy. Możliwa jest na przykład druga, niezwykle głęboka recesja, nie mówiąc już o groźnej destabilizacji światowego rynku. Czasami może się wręcz wydawać, że ludzie prowadzący wszystkie te negocjacje mają to wszystko w nosie.
Andrzej Heyduk