Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
sobota, 23 listopada 2024 18:54
Reklama KD Market

Wojna o wojnę



Ameryka od środka



Jedną z najśmieszniejszych ustaw amerykańskich jest tzw. War Powers Act, mimo że teoretycznie jest to akt stanowiący o bardzo ważnych sprawach, bo o sposobie prowadzenia przez Amerykę wojen. W skrócie ustawa to nakazuje, by każdy prezydent rozważający możliwość rozpoczęcia konfliktu zbrojnego z obcym państwem uzyskał najpierw zgodę Kongresu. Ściślej może rozpocząć wojnę powiadamiając o tym Kongres na 48 godzin przed wszczęciem działań zbrojnych, ale potem ma 60 dni albo na zakończenie wojny, albo też na uzyskanie formalnej zgody Kongresu.


 


W praktyce jednak wszyscy niemal prezydenci wymóg ten ignorują, a niektórzy znawcy rzeczy twierdzą, iż War Powers Act, zatwierdzona w 1973 roku w czasie katastrofalnej wojny w Wietnamie, jest niezgodna z konstytucją. Przez ostatnie dekady jest to niemal wyłącznie narzędzie politycznych przepychanek, często wręcz komediowych.


 


Prezydent George W. Bush kompletnie się wymogami tej ustawy nie przejmował, a republikanie w Kongresie, w tym również obecny przewodniczący Izby Reprezentantów, John Boehner, argumentowali, że ustawa za bardzo ogranicza uprawnienia prezydenta w jego roli głównodowodzącego siłami zbrojnymi. Jednocześnie demokraci narzekali gdzie i jak się dało, że atak na Irak był nielegalny, gdyż Bush nie uzyskał zgody Kongresu na swoją bliskowschodnią eskapadę.


 


Dziś role się odmieniły. Tenże Boehner ostrzegł niedawno prezydenta Obamę, że jeśli ów nie zakończy amerykańskiego udziału w nalotach na Libię przed końcem tego tygodnia, wojna z Kadafim stanie się nielegalna, przynajmniej z amerykańskiego punktu widzenia. Natomiast zarówno prezydent jak i jego demokratyczni sprzymierzeńcy – tak, tak, ci sami co za czasów Busha narzekali – są obecnie zdania, że Stany Zjednoczone nie prowadzą z Libią wojny, a więc o zgodę nie trzeba nikogo pytać. Nie ma też konieczności wycofywania wojsk, bo ich tam w Libii po prostu nie ma.


 


Być może rację miał przed laty prezydent Nixon, który w 1973 zawetował tę ustawę. Jego weto zostało jednak zdecydowanie odrzucone przez obie izby Kongresu i od tego czasu mamy kuriozalną sytuację, w której postanowieniami War Powers Act nikt się nie przejmuje, za to jest to akt prawny, który stanowi od lat bogate źródło zupełnie bezsensownego politykierstwa.


 


W przypadku Libii dziwne jest to, że Boehner aż tak bardzo przejmuje się zgodą Kongresu na bardzo ograniczony udział sił USA w kampanii prowadzonej przez NATO, za to milczy o miliardach dolarów nadal wydawanych w Iraku i Afganistanie. Jednak nie wszyscy republikanie milczą, bo zaczynają przeczuwać, iż będzie to ważna sprawa w czasie następnych wyborów w roku 2012. Kandydat prezydencki Mitt Romney w czasie niedawnej debaty telewizyjnej mówił, że trzeba "jak najszybciej" doprowadzić do "rozsądnego" zakończenia obu tych wojen. Jest to pozycja, którą zaprezentował po raz pierwszy dopiero przed kilkoma tygodniami, a która kłóci się z tradycyjnym, republikańskim przywiązaniem do silnych i zdecydowanych sił zbrojnych, broniących Amerykę przed wszelkimi zagrożeniami. Poważne problemy ekonomiczne, przed jakimi nadal stoi kraj, zaczynają zmuszać tzw. "hawks", czyli o zdecydowanie prowojennych poglądach, do rewizji przekonań.


 


Jeśli jednak chodzi o War Powers Act, najlepiej by było ustawę tę jakoś zmodyfikować lub ją zupełnie unieważnić, ale na dyskusję na ten temat w Waszyngtonie nikt nie ma odwagi.


 


Andrzej Heyduk


Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama