Okiem felietonisty
Na co dzień żyjemy w realnym świecie, w domu i w pracy, oraz w nierealnym świecie telewizyjnych mediów. To są dwa światy coraz bardziej niepodobne do siebie. Te dwa światy przenikają się nawzajem i nawet wymiennie na sobie pasożytują, czerpiąc wzory zachowań i kryteria oceny rzeczywistości. Przebywając w medialnym świecie tracimy zdolność wyrażania własnego zdania i zdolność rozróżniania, co jest naszą własną opinią, a co zapożyczeniem od telewizyjnego autorytetu. Niektórzy z nas są tak bardzo podatni na wpływy tego wirtualnego świata medialnego, że gotowi są sami siebie obciążać za grzechy niepopełnione, a sugerowane przez naszych medialnych guru.
Podobnie jest w świecie polityki. Politycy odgrodzili się od nas barierą medialną i sami dla siebie wystarczają w zmaganiach o dożywotnie synekury. Obecni politycy korzystają z przywilejów, o których dawniej mogli tylko marzyć królowie. Ich pancerne limuzyny są bardziej wytworne i bez porównania droższe od królewskich powozów z epoki poprzedzającej rewolucję francuską. Otacza ich dwór urzędników i strażników, stwarzając wokół nich sztuczny świat dobrobytu i poszukiwanego przez nich komfortu psychicznego, jaki daje im władza. Po paru miesiącach takiego życia alienują się zupełnie i zapominają o obietnicach wyborczych.
Jednak w ostatnich kilku latach powstał jeszcze jeden świat złudzeń, czyli świat internetu. Został on bardzo życzliwie przyjęty przez klasę średnią, lekceważoną przez polityków w czasach kryzysu ekonomicznego. Ten nowy środek komunikacji społecznej był jednym z tematów spotkania możnych tego świata na forum G-8, gdzie przywódcy najbogatszych państw dyskutowali nad regulacją internetu.
Sam internet budzi nadzieje ludzi mądrych, ale może stać się również środkiem wykorzystywanym do indoktrynacji politycznej na skalę dotychczas niespotykaną. Przez realny świat przechodzi obecnie fala rewolucji, dla których internet stanowi środek komunikacji i informacji.
Rewolucje budzą nadzieje na zmiany systemowe w tych krajach, ale również zapowiadają kłopoty, o których rewolucjoniści nie ostrzegają w internecie własne narody, zachęcając do walki.
Jak nas informuje PAP, przywódcy państw G-8 obiecali pomoc dla ruchów demokratycznych w krajach arabskich w wysokości 20 mld dolarów, co wynika z oświadczenia wydanego po szczycie grupy we francuskim Deauville. Zdaniem “Asia Times” pomoc G-8 nie pokryje potrzeb krajów, które omijać będą prywatni inwestorzy, bojąc się niepokojów społecznych. Kryzys w ubogich i niestabilnych państwach, przez które przeszła “arabska wiosna” wydaje się nieunikniony. Miarą fatalnej kondycji finansowej tych krajów jest prognoza MFW, według której zapotrzebowanie krajów w tym regionie na finansowanie zza granicy wyniesie w latach 2011 – 2013 około 160 miliardów dolarów. Napięcia polityczne w tym regionie będą napędzane przez fale uchodźców z krajów dotkniętych najgłębszym kryzysem, w których pojawi się widmo głodu.
Czyżby internet był współodpowiedzialny za nadchodzący kryzys? Czy ten genialny wynalazek został użyty do szlachetnych celów?
Miejmy nadzieję, że nie będzie tak źle, jak zapowiada “Asia Times”.
2 czerwca 2011