Ameryka od środka
Odkąd piszę w tym miejscu teksty pod nagłówkiem “Ameryka od środka” — a to już sporo lat — chyba jeszcze ani razu nie wypowiadałem się na temat polityki w Polsce. Zawsze uważałem i nadal uważam, że jestem od tych spraw zbyt daleko, nie znam wystarczająco polityków, ich programów, wewnętrznych sporów, itd. Ponadto, skoro mieszkam na stałe tu, z własnego wyboru, nie mam w pewnym sensie prawa do wkładania dziennikarskiego pióra “między polskie drzwi”. Ostatnio jednak w Polsce dzieją się rzeczy na tyle bulwersujące, że budzą niezbyt pozytywne zainteresowanie amerykańskich mediów. W kilku czołowych dziennikach amerykańskich (New York Times, San Francisco Examiner, Washington Post, Boston Globe, Philadelphia Inquirer) ukazały się w ostatnich dniach komentarze, które w sumie sprowadzają się do prostego, angielskiego pytania: “what the hell is going on?”.
Od razu odpowiadam, że nie mam pojęcia co, się dzieje. Wiem natomiast, że przestałem rozumieć Jarosława Kaczyńskiego, prezesa PiS i przywódcę polskiej opozycji. Ściślej – zdaję sobie doskonale sprawę z tego, że stara się on wygrać jesienne wybory parlamentarne, co w żaden sposób nie może dziwić, bo jest to oczywisty cel każdego przywódcy partii politycznej. Jednak sposób, w jaki postanowił do tego celu dążyć jest szokujący.
We wspomnianych powyżej komentarzach amerykańskich przytacza się wydarzenia, jakie miały miejsce na warszawskim Krakowskim Przedmieściu, przed prezydencką siedzibą, w dniu 10 kwietnia tego roku. Jak wiadomo, odbył się tam polityczny wiec, w czasie którego doszło do różnych przepychanek i utarczek słownych. Interpretację tych zajść pozostawiam innym. Natomiast hasła oferowane przez uczestników mogą budzić wyłącznie niepokój, nieco zmieszany z zażenowaniem.
W ponad 20 lat od odzyskania przez Polskę niezależności w centrum Warszawy skandowano pod adresem Straży Miejskiej hasło “gestapo”. Były też transparenty o “komunie”, “zdradzie”, “zdrajcach”, itd. Żądano ustąpienia obecnych władz i postawienia niektórych polityków rządzącej partii przed Trybunałem Konstytucyjnym. Do tego idiotycznego chóru dołączył Kaczyński, który — posługując się poezją Herberta — sugerował, że jego tragicznie zmarły brat Lech został dwukrotnie zdradzony.
Chciałbym, żeby wszyscy Polacy w USA poświęcili kilka chwil zadumy nad tymi słowami. Rzeczpospolita, co by o niej nie powiedzieć, jest jedną z tzw. “success stories” świata postkomunistycznego. Nasz kraj jest wolny, trzyma się dobrze ekonomicznie, ma swoje zasłużone miejsce w strukturach UE i NATO i pod każdym względem stanowi przykład dobrze funkcjonującej demokracji. Ta ostatnia sprawa nie jest bez znaczenia, bo ludzie na Krakowskim Przedmieściu zdali się zupełnie zapomnieć o tym, że “wymiana władzy” w kraju demokratycznym odbywa się przy urnach, a nie na ulicy. Jeśli demonstranci mają rzeczywiście rację, mogą ją potwierdzić jesienią. Poza tym, ja sobie wypraszam! Pamiętam doskonale Polskę kompletnie zdominowaną przez Moskwę i upodloną, a ta dzisiejsza nie ma z nią absolutnie nic wspólnego. Jeśli ktoś sądzi, że ma, jest półgłówkiem.
Osią tego wszystkiego jest oczywiście katastrofa smoleńska, czyli wypadek lotniczy, z którego zrobiło się monumentalne źródło politycznej “waluty”. Pomijam w tym miejscu wynurzenia kompletnych oszołomów o zamachu, sztucznej mgle, silnych magnesach i tym podobnych bredni. Wiadomo już dziś, że do katastrofy doszło w wyniku splotu kilku okoliczności. To, czy polska wina wynosi 53% a rosyjska 47%, albo odwrotnie, nie ma kompletnie żadnego znaczenia wobec rozmiaru i znaczenia personalnego tej tragedii.
Niestety Jarosław Kaczyński ma inne, niemal endeckie zdanie. Ci, którzy w taki czy inny sposób nie są z nim, muszą być zdradzieckimi, mało patriotycznymi spiskowcami, siedzącymi pod biurkiem Putina. No i oczywiście nie są prawdziwymi Polakami, bo prawdziwy Polak już dawno postawiłby Lechowi pomnik w każdym większym mieście kraju, mimo że prezydenckie zasługi świętej pamięci prezydenta są dość wątpliwe. Poza tym Jarosław Kaczyński od czasu do czasu deklaruje, że takiemu lub innemu politykowi polskiemu nigdy nie uściśnie dłoni. Jego sprawa. Tyle tylko, panie Jarosławie, że gdyby jutro doszło do spotkania Rusha Limbaugh z prezydentem Obamą, jestem pewien, że “daliby sobie grabę”, bo na tym polega demokracja, o której pan zdaje się nie mieć pojęcia.
Amerykańska prasa coraz częściej zaczyna pytać, czy Polsce grozi neofaszyzm lub polityczna wojna domowa. Ja mogę odpowiedzieć tylko pytaniem: “What the hell is going on?”.
Andrzej Heyduk