Okiem felietonisty Przegłosowana przez Sejm 4 marca nowelizacja ustawy o radiofonii i telewizji /zwana ustawą medialną/ jest realizacją dyrektywy unijnej. Dwadzieścia lat temu takie dyrektywy otrzymywaliśmy ze wschodu, teraz otrzymujemy z zachodu Europy. Ustawa ta miała wprowadzić "porządek" w internecie. Gazeta.pl informuje czytelników, że "przepisy są niejasne i nieprecyzyjne, będą dotyczyć wszystkich zarejestrowanych w Polsce serwisów internetowych wykorzystujących wideo, /ustawa nazywa je dostawcami usługi audiowizualnej na żądanie/. Dotyczy to zarówno dużych portali internetowych, jak Gazeta.pl, Onet, czy 02, jak i też małych wręcz niszowych serwisów, o ile tylko ich właściciele zarejestrowali działalność gospodarczą/. Wszystkie te serwisy mają podlegać podobnym regułom jak telewizja. Będą rejestrowane w Krajowej Radzie Radiofonii i Telewizji, mogą być – decyzją przewodniczącego KRRiT wykreślone z tego rejestru i podlegać karom finansowym w wysokości 10 procent rocznego przychodu". Już na pierwszy rzut oka widać, że projekt tej ustawy jest lobbowany przez obecnych właścicieli telewizji komercyjnych i popierany przez urzędników powstającego folwarku orwellowskiego. Ustawa ma skutecznie obrzydzić wszystkie próby zaistnienia w mediach internetowych i stworzyć możliwość kontroli nad tymi naiwnymi, którzy czuli się wolni w tej internetowej przestrzeni. Ustawa z 1993 roku nie mogła przewidzieć możliwości obecnego internetu w którym przekazywanie telewizji staje się powszechne, a więc podjęto próbę stworzenia "urzędniczego bata" na medialnych naiwnych, wierzących w wolność w internecie. Według tej ustawy, muzyk który nagrywa piosenki i będzie robił do tych piosenek wideoklipy, też będzie musiał być zarejestrowany w KRRiT. "To jest próba ograniczenia wolności słowa w demokratyzujących się mediach i bardzo istotne zagrożenie dla porządku demokratycznego" – powiedział w radio TOK FM, Piotr Waglowski – specjalista od prawa internetu. Joanna Stanisławska w Wirtualnej Polsce, przestrzega ustawodawców, że ofiarą zapisów /tej ustawy/ może paść telewizja internetowa, w tym popularne serwisy udostępniające pliki wideo na żądanie /video on demand/. Realny może się stać scenariusz upadku wielu serwisów oferujących usługi multimedialne. Prezent od polskiego ustawodawcy dostaną za to zagraniczni dostawcy, jak np.Youtube czy pornograficzny RedTube"- koniec cytatu. Pani poseł Śledzińska-Katarasińska, teraz PO/ dawniej PZPR/, podkreśla że polska ustawa zajmuje się wyłącznie regulowaniem sytuacji na rynku polskim, a nie może ingerować w serwisy amerykańskie. Jeżeli polski ustwodawca nie może ingerować globalnie, to po co stwarza bariery w Polsce, jeżeli internet jest medium globalnym? Jednak Senacka Komisja Kultury i Środków Przekazu nie rekomendowała żadnych poprawek do uchwalonej przez Sejm nowej ustawy medialnej. To dziwne, że panowie senatorzy z tej komisji nie mają zastrzeżeń, więc mają diametralnie odmienne zdanie od tysięcy internautów wypowiadajacych się w tej sprawie na forum internetowym. Aby wdrożyć taką ustawę to potrzeba setek, a może tysięcy, nowych urzędników kontrolujących przestrzeganie tego prawa. Czy na to znajdą się pieniądze? Czy to nie jest objaw lęku przed powstawaniem w internecie niezależnej opinii internautów? Sejm przyjął tę ustawę zadziwiajacą jednomyślnością, aby nie powiedzieć z zadziwiającą nonszalancją. Za ustawą głosowali również posłowie PiS. Taki subordynowany jest polski Sejm w realizacji dyrektywy unijnej, która miała być już implementowana rok temu. Premier Tusk, po gwałtownych protestach polskich mediów zapewnił, że każdy przepis tej ustawy zostanie ponownie sprawdzony. Poczekamy, zobaczymy. Polski Sejm okazał się bardziej święty od unijnej dyrektywy. Czy taka nadgorliwość wasalna nie staje się polską cechą narodową? 16 marca 2011
Reklama