Ameryka od środka
Gubernator Pat Quinn podpisał, mimo wielu wahań i rozterek, ustawę, która delegalizuje w stanie Illinois karę śmierci. Jest to z pewnością posunięcie bardzo kontrowersyjne, tym bardziej że liczni prawodawcy republikańscy zapowiedzieli już, że będą się w przyszłości starać zmienić tę decyzję. Jednak w pewnym sensie nasz stan dołączył do ogólniejszego trendu, który zwiastuje likwidację kary śmierci na szczeblu federalnym.
Ameryka jest dziś niemal wyjątkiem w gronie państw zachodniej cywilizacji – kary śmierci już dawno nie ma w Unii Europejskiej, a istnieje nadal przede wszystkim w krajach, z którymi Amerykanie raczej nie chcą być porównywani – np. w Iranie, Chinach i Korei Północnej. Toczą się oczywiście zażarte spory natury moralnej i religijnej o zasadność stosowania najwyższego wymiaru kary i zapewne nic konkretnego z dyskusji tych nie wyniknie. Istnieją jednak dwa fakty, które sugerują, że decyzja Quinna to krok naprzód, a nie w tył.
Po pierwsze, ogólnonarodowe poparcie dla stosowania kary śmierci systematycznie w USA maleje. Popiera taką karę ok. 60% wyborców, ale jeszcze w roku 1994 za karą śmierci opowiadało się ponad 80% obywateli. Bez wątpienia wpływ na te statystyki ma fakt odkrywania coraz większej liczby przypadków osób, które zostały skazane na egzekucję, mimo że późniejsze badania DNA wykazały, że są one zupełnie niewinne. To właśnie tego rodzaju fakty skłoniły byłego gubernatora George'a Ryana do zawieszenia wykonywania wyroków śmierci w Illinois oraz późniejszego zredukowania licznych kar do dożywotniego więzienia.
Po drugie, Illinois jest już szesnastym stanem, w którym nastąpiła delegalizacja kary śmierci. Stanów takich ciągle przybywa, co oznacza, że prędzej czy później postanowienia federalne w tej kwestii będą miały poślednie znaczenie. Zresztą decyzje Sądu Najwyższego w tej sprawie mają charakter tylko doradczy. Przed laty najwyższy organ władzy sądowniczej uznał, że kara śmierci jest w USA legalna w sensie konstytucyjnym, ale pozostawił ostateczne decyzje władzom stanowym. I właśnie te władze coraz częściej dochodzą do wniosku, że z procederem zabijania w majestacie prawa nie chcą mieć nic wspólnego.
Republikanie twierdzą, że Quinn w przyszłości zapłaci za swoją decyzję "karę polityczną", czyli że właśnie z tego powodu nie zostanie ponownie wybrany. Bardzo wątpię, by tak się stało. Być może nie zostanie wybrany, ale złoży się na to wiele innych czynników, z karą śmierci nie mających nic wspólnego.
Sam gubernator przyznaje, że w niedalekiej przeszłości był zwolennikiem utrzymania legalności kary śmierci. Twierdzi jednak, że po licznych konsultacjach i przemyśleniach po prostu zmienił zdanie. "Była to jedna z najtrudniejszych decyzji, którą podjąłem jako gubernator – powiedział podczas ceremonii podpisywania. Przyznał, że po zapoznaniu się ze wszystkimi danymi na temat kary śmierci, doszedł do wniosku, iż niemożliwym jest stworzenie idealnego systemu pozbawionego jakichkolwiek błędów. Trudno się z jego postawą w jakikolwiek sposób kłócić.
Inna sprawa, że stan Illinois, w przeciwieństwie do Teksasu czy Oklahomy, nigdy nie był "stolicą zabijania". Od 1976 roku, kiedy to w USA przywrócono legalność wykonywania kary śmierci, w Illinois straconych zostało tylko 12 osób. Ostatnią egzekucję przeprowadzono w 1999 roku i pozostanie ona zapewne ostatnią na długie lata, a być może na zawsze.
Andrzej Heyduk