Okiem felietonisty
Bieg Justyny Kowalczyk po złoty medal dostarczył telewidzom tyle emocji, że zostanie w pamięci na wiele lat. Wiele wydarzeń sportowych przypominamy sobie przy różnych okazjach i odtwarzamy z „teledysku” naszej podręcznej pamięci. Zbiór tych wspomnień wpisuje nas w grono ludzi tego pokolenia, które widziało i przeżywało to samo. Po latach, młodzi ludzie pamiętają już zupełnie inne wydarzenia, do nich nawiązują w rozmowie i są dla nas trochę obcy, jakby z innej planety wspomnień. Sport i polityka to dostarczyciele masowych emocji na skalę nie porównywalną z żadnym innym show biznesem. Telewizja, ten afrodyzjak show biznesu, podwaja siłę emocji, dzięki coraz to doskonalszej technice zapisu widowiska. Dla relacji sportowych technika telewizji HD jest wręcz odkryciem epokowym, dla polityki bywa przekleństwem. Sport tylko zyskuje w telewizji, a polityka podlega deprecjacji, kiedy jej aktorzy kokietują telewidza szukając aprobaty za pomocą wyszukanych grymasów i populistycznych chwytów. Polityk w czasach telewizyjnych próbuje bawić widzów jak aktorka z wodewilu. Nie musi być nadzwyczajnie piękny, ale musi mieć osobowość, którą telewidzowie zaakceptują. Ta cecha nie zawsze idzie w parze z mądrością czy cechami charakteru, ale zdolność zjednywania sobie sympatii telewidzów z niejednego przeciętniaka uczyniła bohatera sezonu politycznego. Zanim się połapiemy, że ten osobnik to zwykła łajza i poszukiwacz łatwych pieniędzy, to on już zdąży zostać senatorem, szefem klubu parlamentarnego czy europosłem. Takie oszustwa się w sporcie nie mogą zdarzyć na taką skalę, liczy się wynik i zdolność pokonywania przeciwników. No , może w sportach niewymiernych, jak jazda figurowa na lodzie, zdarzają się przypadki medalowych pomyłek. W polityce tego typu „przekręt” jest zjawiskiem coraz częściej spotykanym. W polityce kupujemy idoli jak koty w worku. Po kilku miesiącach już wiemy, że zostaliśmy nabrani na zręcznie przygotowane frazesy i telewizyjną urodę nowej ekipy naprawiaczy błędów poprzedniej ekipy, ale jest już za późno. Musimy czekać do kolejnych wyborów. Bohaterem medialnym w Polsce był w ostatnim tygodniu polityk Mirosław Drzewiecki, który po latach zauważył, że reprezentował rząd „dzikiego kraju”, a olśnienia doznał na polu golfowym w czasie wywiadu, jakiego udzielił telewizji TVN. Telewizja TVN24 wyemitowała całość jego wypowiedzi i okazało się, że nie zmanipulowała tego wywiadu, co zarzucał jej były minister Platformy Obywatelskiej. Ciekawostką jest próba obrony ministra PO przez innego „polityka” naszych czasów, reżysera Kazimierza Kutza, który, jak podaje „Angora”, powiedział o polityku Drzewieckim : „To wspaniały mężczyzna, który został wplątany w aferę PiS. Jeżeli ktoś znalazł się w takiej sytuacji jak on , to może mówić jeszcze gorsze rzeczy”. Sam Kazimierz Kutz daje przykład, jak się mówi jeszcze „gorsze rzeczy”. Na blogu internetowym Jana Dziadula w „Polityce” czytamy: „To chyba dopiero początek emocji, jakie nas czekają po świadomym nazwaniu przez Kazimierza Kutza w „Piątej stronie świata” powojennych obozów pracy i wysiedleńczych jako polskich obozów koncentracyjnych dla Ślązaków” – koniec cytatu. No i mamy nowego Gross-ika, teraz w wydaniu senatora Kutza, który broni swojego kolegę pochodzącego z „dzikiego kraju”. Jakże ci polityczni szołmeni są solidarni. Media ich cytują i świat się kręci wokół ich politycznych ambicji i łatwych pieniędzy. Poseł Drzewiecki poprosił o przedłużenie urlopu, czyli zwolnienia go na ten czas z funkcji reprezentanta narodu. Jak się okazuje, Sejm może się doskonale obejść bez polityka przebywającego na długich wakacjach. „Cysorz to ma klawe życie” – jak w piosence. 3 marca 2010