Ameryka od środka
Zwykle w obliczu jakiegoś kataklizmu pierwszym ludzkim odruchem jest niesienie bliźnim pomocy. Tracą wtedy znaczenie podziały polityczne, różnice światopoglądowe, orientacje religijne, itd. Gdy w Iranie doszło nie tak dawno temu do katastrofalnego trzęsienia ziemi, pomoc nadeszła ze wszystkich stron świata, łącznie z USA, bo wtedy miałkie, codzienne konflikty przestają mieć znaczenie. Nawet konflikt izraelsko-palestyński bywa czasami zawieszany, gdy trzeba śpieszyć na pomoc ludziom cierpiącym z powodu wybryków natury. Kataklizm, który nawiedził ostatnio Haiti jest prawie niewyobrażalny. Mówi się, że ofiar śmiertelnych może być ponad 100 tysięcy. Kilka miast, na czele ze stolicą Port-au-Prince, praktycznie przestało istnieć, a prezydent kraju jest bezdomny i mieszka na lotnisku.
Ci, którzy cudem przeżyli, koczują na ulicach, szukają rozpaczliwie bliskich, starają się leczyć rany, walczą o przetrwanie. Na pomoc Haitańczykom pośpieszył cały świat, a prezydent Barack Obama zapowiedział agresywne działanie ze strony rządu, mające na celu ratowanie tych, którzy są nadal uwięzieni pod zwałami gruzu. Miliony Amerykanów zasiliły organizacje charytatywne znacznymi datkami finansowymi. Niestety w obliczu tej monumentalnej tragedii nigdy nie brakuje równie monumentalnej durnoty, tym razem okazanej ze szczególną bezczelnością przez radiowego ko-mentatora Rusha Limbaugh i prawicowego kaznodzieję Pata Robertsona. Ten pierwszy stwierdził tuż po trzęsieniu ziemi i pierwszym komentarzu Obamy na ten temat, iż jest “przekonany” o tym, że prezydent wykorzysta tragedię do “celów po-litycznych”. Zasugerował, że zrobi tak szczególnie dlatego, że Haiti to republika murzyńska. Natomiast Pat Robertson, który w przeszłości wielokrotnie już zasłynął wygłaszanymi przez siebie bredniami, tym razem przeszedł samego siebie, oznajmiając przed kamerami telewizji, że trzęsienie ziemi w Haiti to w zasadzie boska kara za to, iż mieszkańcy tego kraju “zawarli przymierze z diabłem”. Trudno jest komentować kosmiczną głupotę.
Jeśli Limbaugh rzeczywiście wierzy w to, że jakikolwiek lokator Białego Domu mógłby zdecydować się na polityczną przepychankę na trupach tysięcy ludzi, powinien się zapewne leczyć. Szkopuł w tym, że Rush z pewnością w to nie wierzy i nigdy by tych słów nie wypowiedział, gdyby u władzy w USA był ktoś bardziej przychylny jego ekstremalnym bajkom. Innymi słowy, to nie Obama, lecz Limbaugh zredukował ludzką tragedię na ogromną skalę do roli jeszcze jednego narzędzia politycznego w walce z obecną administracją. Co innego rzeczowa krytyka tejże administracji, a co innego cyniczny koniunkturalizm, którego podstawą jest ludzkie cierpienie i śmierć. Jeśli chodzi o Pata Robertsona, trzeba zastanowić się, w którego Boga człowiek ten wierzy. Sądząc po jego słowach, nie jest to z pewnością Bóg chrześcijański, wszechmocny i miłosierny, lecz mściwy i okrutny.
Natomiast historia Haiti w intepretacji Robertsona nosi wszelkie znamiona przemyśleń intelektualnego krasnala. W swoim telewizyjnym programie stwierdził on, że przed ponad 200 laty Haitańczycy podpisali pakt z diabłem, by ów pomógł im w uzyskaniu niepodległości od Francuzów. Po dwóch stuleciach Bóg ich za to pokarał i teraz mają to, na co zasługują. Ciekaw jestem, w jaki sposób Robertson uzasadnia te dziecinne brednie. Czyżby miał jakieś konkretne dane o spotkaniu dawnych bojowników o haitańską niepodległość z Lucyferem? Podejrzewam, że nie. Jego zasada działania jest zawsze ta sama – jeśli komuś przydarzyła się jakaś katastrofa, trzeba wymyśleć stosowny grzech, by wszystko uzasadnić boskim gniewem. Wszak dla Robertsona również huragan Katrina był karą za grzeszne życie mieszkańców Nowego Orleanu. Jeden z telewizyjnych komentatorów, wzburzony prymitywizmem “historii Haiti”, nazwał Robertsona “leciwym imbecylem”. Akurat w tym przypadku miał rację. Zwykle w obliczu jakiegoś kataklizmu pierwszym ludzkim odruchem jest niesienie bliźnim pomocy. Tracą wtedy znaczenie podziały polityczne, różnice światopoglądowe, orientacje religijne, itd. Gdy w Iranie doszło nie tak dawno temu do katastrofalnego trzęsienia ziemi, pomoc nadeszła ze wszystkich stron świata, łącznie z USA, bo wtedy miałkie, codzienne konflikty przestają mieć znaczenie. Nawet konflikt izraelsko-palestyński bywa czasami zawieszany, gdy trzeba śpieszyć na pomoc ludziom cierpiącym z powodu wybryków natury. Kataklizm, który nawiedził ostatnio Haiti jest prawie niewyobrażalny. Mówi się, że ofiar śmiertelnych może być ponad 100 tysięcy. Kilka miast, na czele ze stolicą Port-au-Prince, praktycznie przestało istnieć, a prezydent kraju jest bezdomny i mieszka na lotnisku. Ci, którzy cudem przeżyli, koczują na ulicach, szukają rozpaczliwie bliskich, starają się leczyć rany, walczą o przetrwanie. Na pomoc Haitańczykom pośpieszył cały świat, a prezydent Barack Obama zapowiedział agresywne działanie ze strony rządu, mające na celu ratowanie tych, którzy są nadal uwięzieni pod zwałami gruzu. Miliony Amerykanów zasiliły organizacje charytatywne znacznymi datkami finansowymi.
Niestety w obliczu tej monumentalnej tragedii nigdy nie brakuje równie monumentalnej durnoty, tym razem okazanej ze szczególną bezczelnością przez radiowego ko-mentatora Rusha Limbaugh i prawicowego kaznodzieję Pata Robertsona. Ten pierwszy stwierdził tuż po trzęsieniu ziemi i pierwszym komentarzu Obamy na ten temat, iż jest “przekonany” o tym, że prezydent wykorzysta tragedię do “celów po-litycznych”. Zasugerował, że zrobi tak szczególnie dlatego, że Haiti to republika murzyńska. Natomiast Pat Robertson, który w przeszłości wielokrotnie już zasłynął wygłaszanymi przez siebie bredniami, tym razem przeszedł samego siebie, oznajmiając przed kamerami telewizji, że trzęsienie ziemi w Haiti to w zasadzie boska kara za to, iż mieszkańcy tego kraju “zawarli przymierze z diabłem”.
Trudno jest komentować kosmiczną głupotę. Jeśli Limbaugh rzeczywiście wierzy w to, że jakikolwiek lokator Białego Domu mógłby zdecydować się na polityczną przepychankę na trupach tysięcy ludzi, powinien się zapewne leczyć. Szkopuł w tym, że Rush z pewnością w to nie wierzy i nigdy by tych słów nie wypowiedział, gdyby u władzy w USA był ktoś bardziej przychylny jego ekstremalnym bajkom. Innymi słowy, to nie Obama, lecz Limbaugh zredukował ludzką tragedię na ogromną skalę do roli jeszcze jednego narzędzia politycznego w walce z obecną administracją. Co innego rzeczowa krytyka tejże administracji, a co innego cyniczny koniunkturalizm, którego podstawą jest ludzkie cierpienie i śmierć. Jeśli chodzi o Pata Robertsona, trzeba zastanowić się, w którego Boga człowiek ten wierzy. Sądząc po jego słowach, nie jest to z pewnością Bóg chrześcijański, wszechmocny i miłosierny, lecz mściwy i okrutny. Natomiast historia Haiti w intepretacji Robertsona nosi wszelkie znamiona przemyśleń intelektualnego krasnala. W swoim telewizyjnym programie stwierdził on, że przed ponad 200 laty Haitańczycy podpisali pakt z diabłem, by ów pomógł im w uzyskaniu niepodległości od Francuzów. Po dwóch stuleciach Bóg ich za to pokarał i teraz mają to, na co zasługują.
Ciekaw jestem, w jaki sposób Robertson uzasadnia te dziecinne brednie. Czyżby miał jakieś konkretne dane o spotkaniu dawnych bojowników o haitańską niepodległość z Lucyferem? Podejrzewam, że nie. Jego zasada działania jest zawsze ta sama – jeśli komuś przydarzyła się jakaś katastrofa, trzeba wymyśleć stosowny grzech, by wszystko uzasadnić boskim gniewem. Wszak dla Robertsona również huragan Katrina był karą za grzeszne życie mieszkańców Nowego Orleanu. Jeden z telewizyjnych komentatorów, wzburzony prymitywizmem “historii Haiti”, nazwał Robertsona “leciwym imbecylem”. Akurat w tym przypadku miał rację.
Andrzej Heyduk