W USA toczą się obecnie różne, ważne dyskusje, np. o wojnie w Afganistanie oraz o proponowanych reformach systemu opieki zdrowotnej. W tym kontekście zupełnie idiotyczną, nikomu niepotrzebną dyskusję rozpętała Sarah Palin, która nadal marzy zapewne o nominacji na prezydenta w roku 2012. Sarah stwierdziła ostatnio, że tzw. efekt cieplarniany, o którym radzą przedstawiciele z ponad 190 krajów w Kopenhadze, to w zasadzie spisek “super lewicy”. Dodała też, że jesteśmy wszyscy pospołu oszukiwani przez jakieś wraże, neokomunistyczne siły, usiłujące nas straszyć katastroficzną wizją ekologicznego krachu, sprokurowanego przez wielki przemysł, zanieczyszczający środowisko.
W odpowiedzi na te głupoty były wiceprezydent Al Gore stwierdził, że efekt cieplarniany nie jest ułudą, wymysłem ideologów lub baśnią opowiadaną przez lewaków, lecz realnym, potwierdzonym przez naukowców z całego świata zjawiskiem. Owszem, ostatnio okazało się, że niektórzy naukowcy w Wielkiej Brytanii usiłowali “koloryzować” niektóre dane o zagrożeniach ekologicznych, co zostało natychmiast wyolbrzymione przez co bardziej stukniętych piewców teorii o spisku “zielonych” fanatyków, ale w sumie nie zmienia to faktu, iż tzw. “greenhouse effect” jest naukowo wiarygodnym faktem, a nie bajką. W związku z tym powstaje proste pytanie – dlaczego Sarah Palin dołączyła do grona ludzi, broniących wielką petrochemię i paru innych istotnych graczy w walce o ignorowanie zagrożeń ekologicznych?
Odpowiedź jest tyleż prosta, co niepokojąca. Sondaże wykazują, że zaledwie 35% konserwatystów w USA jest zdania, iż efekt cieplarniany to rzeczywistość. Innymi słowy, Sarah gra pod swoją własną publiczkę. Jest to jednak strategia, która prowadzi donikąd. Palin ma wiele innych problemów w swojej politycznej “walizce”, co niemal w każdym innym kraju wykluczałoby jakiekolwiek ambicje polityczne. W Ameryce jest jednak nieco inaczej. Tłumy ludzi, pchających się w księgarniach po podpis pani Palin na kopii jej autobiografii, to tzw. “conservative base”, czyli zasadnicza baza wyborców popierających nie tylko samą Palin, ale również wszystko to, co potencjalna kandydatka mówi. Jednak tych akurat wyborców Sarah nie musi w żaden sposób przekonywać, gdyż już dawno ich ma w kieszeni. Szkopuł w tym, że baza ta nie zapewnia w żaden sposób wyborczego sukcesu, ponieważ reprezentuje dość znikomą część elektoratu. O resztę trzeba ostro walczyć, a efekciarskie głupoty o “spisku ekologicznym” z pewnością nie są dobrym materiałem wyjściowym do tej walki.
Moim czysto prywatnym zdaniem, Sarah Palin nie ma i nigdy nie będzie miała większych szans na prezydenturę. Jest być może niezłym graczem politycznym, ale zdradza zadziwiającą tendencję do wygłaszania opinii nie tylko kontrowersyjnych, ale często po prostu żenująco ignoranckich. Jej zwolennicy upatrują w tym siłę i przebojowość. Reszta wyborców już dawno doszła do wniosku, że to raczej brak wiedzy, dociekliwości i inteligencji.
Wzniecanie dyskusji z byłym wiceprezydentem o rzekomej fikcji efektu cieplarnianego jest w przypadku Palin krokiem niezrozumiałym. Prędzej czy później będzie musiała zająć się problematyką znacznie mniej “konspiracyjną”, przyziemną, bezwzględną, a jej dzisiejsze dywagacje staną się uciążliwym politycznym bagażem. Obawiam się jednak, że sama Palin nawet nie wie, jak bardzo sobie obecnie szkodzi.
Tłumy w księgarniach nie przekładają się bezpośrednio na tłumy przy wyborczych urnach. A gdyby Sarah posłuchała nieoficjalnych opinii niektórych czołowych republikanów, dowiedziałaby się, że jej potencjalna kandydatura w roku 2012 budzi strach. Strach przed kompromitacją istotnego w USA ruchu politycznego.
Andrzej Heyduk
Reklama