Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
niedziela, 22 grudnia 2024 04:10
Reklama KD Market

Fenomenalny polski jasnowidz (II)

Nieprzypadkowo porównałem dwóch najsławniejszych jasnowidzów naszej epoki: Edgara Cayce i Stefana Ossowieckiego. Urodzili się tego samego roku i zmarli w niemalże tym samym czasie – u końca II wojny światowej, kiedy świat oddychał wprawdzie powiewami wolności, ale jeszcze z trudem, stłamaszony i zeszpecony wojną, w jaką wepchnął go brunatny, czarny i czerwony faszyzm. Stefan Ossowiecki był jedną z ofiar tego powszechnego starcia, Edgar Cayce – sławny w całej Ameryce – łożył, w miarę sił i możliwości, dość zresztą szczupłych, na potrzeby obronne kraju, spotykał się podobno z prezydentem Rooseveltem, prorokując, że wojna skończy się pogromem Niemiec i Japonii. Obaj nienawidzili wojny. Byli ludźmi dobrymi i pogodnego serca. Obaj pomagali ludziom, nie żądając krociowych honorariów...

Wielka sława inżyniera Ossowieckiego rosła z dnia na dzień, zwłaszcza wtedy, gdy kilkakrotnie jego eksperymenty parapsychologiczne kończyły się sukcesami na oczach obserwatorów. Coraz chętniej widziano go na “salonach” wierzchołka warszawskich elit. Również dlatego, że był czarującym i zabawnym kompanem, a przy tym, nakłaniany przez kręgi nowych przyjaciół, potrafił czynić ich doznania zajmującymi i pouczającymi.

W Rosji przedrewolucyjnej Stefan wiódł życie raczej typowe dla przedstawicieli swojej klasy: najpierw surowy rygor szkolny, później Korpus Kadetów, studia inżynierskie w Petersburgu i we Frankfurcie nad Menem, na koniec praktyka w zakładach chemicznych ojca, Jana, a po jego śmierci objęcie kierownictwa tychże w 1915 roku. I wszystko byłoby zwyczajne i naturalne, aż do rewolucji październikowej, nawet to co nazywało się losem “pomieszczików” w Rosji sowieckiej, gdyby nie to, że pierwsze objawy paranormalnych zdolności, przede wszystkim telekinezę, odkrył Ossowiecki u siebie podczas pobytu w Korpusie Kadetów. Najprawdopodobniej na tym by się skończyło, czyli na etapie “sztuczek”, gdyby nie przypadkowe spotkanie z jasnowidzem z Homla, Wróblem, żydowskim cadykiem.

Niestety, nie ma ani o tym człowieku, ani też o jego wpływie na Ossowieckiego żadnych danych biograficznych. Nawet pan Jacyna, bliski przecież kuzyn Ossowieckiego, miał tylko jakieś nieskładane strzępki, urywki relacji pochodzące od samego stefana. Twierdził, że ów Wróbel miał “wielki” wpływ na jego kuzyna i praktycznie nauczył go wielu ćwiczeń duchowego dojrzewania, relaksacji i koncentracji. Jest jeszcze coś, co powiedział mu sam Ossowiecki: otóż Wróbel nosił oficjalny tytuł cadyka żydowskiej gminy, czyli mędrca i proroka, na co wśród Żydów trzeba było sobie zasłużyć. “O wiele łatwiej zostać rabbim, niż cadykiem, a przecież nie był to zwyczajny cadyk, lecz – podróżując do krajów Dalekiego wschodu – miał kontakty z tybetańskimi lamami i z całą pewnością odebrał tytuł wtajemniczonego w Lhose w Tybecie”. część swej wiedzy przekazał Ossowieckiemu, który ją szybko przyswoił, a nawet wzbogacił o nieznane nawet Wróblowi ćwiczenia ducha, umysłu i ciała. Nie jest wykluczone, że jego wielki hart i odporność na niepowodzenia życiowe, których kwintensencją były prześladowania komunistów zawdzięcza doświadczeniom wyniesionym z sowieckiego więzienia i zesłania na przymusowe roboty, z których dopiero wybronił go fakt, iż nie był obywatelem rosyjskim. Wróbel najprawdopodobniej zginął w pożodze wojny domowej, zadenuncjowany przez “rewolucyjnych pobratymców”, tym razem występujących jako czekiści.
Tak czy inaczej, Ossowiecki – jak już powyżej powiedziałem – zrobił szybką i olśniewającą karierę w Polsce, działając nie tylko w przemyśle i handlu, ale obok tego zdobywając olbrzymie wzięcie i wpływy dzięki swym umiejętnościom jasnowidza.

Był powszechnie uznawany za fenomena, którego uzdolnienia były wielokrotnie badane (tak jak i uzdolnienia Cayce’a) przez całe rzesze uczonych nie tylko polskich, lecz i z całej Europy. Eksperymentowano przy jego współudziale i prowadzono liczne doświadczenia, które jedynie potwierdzały jego talenty i predyspozycje psychiczne. Niektóre z nich nawet jeszcze ujawniały jego nieograniczone możliwości paranormalne, których jednak – jak się zdaje – nie rozwijał systematycznie, np. czytania listów w zamkniętych kopertach, czy telekinezy, uważając je jedynie za “zabawę towarzyską”. Był przy tym niezwykle zadowolony, jeśli mu coś “nie wyszło”, gdyż mawiał, że “czuje się wreszcie jak przeciętny człowiek, a nie jak kukła do pokazywania gawiedzi”. Niestety, mylił się bardzo rzadko, co zjednywało mu szacunek i lęk prawie zabobonny.

Dość powiedzieć, że w tzw. algebrze zdarzeń odczyt przyszłości w granicach 35-40 jej spełnienia uznawany jest za bardzo dobrą prognozę. Tymczasem Ossowiecki mylił się tylko w 1/4 przypadków, a jakby “zniechęcony” do przyszłości i wydarzeń, które miały dopiero nastąpić, raczej nie odpowiadał na nękające go pytania: “Mistrzu, czego mamy oczekiwać jutro i pojutrze?” Wolał odtwarzać wydarzenia z przeszłości np. będące wówczas na ustach wszystkich odkrycia i wykopaliska z nadgoplańskiego Biskupina, które nazywał “życiem codziennym prastarych Słowian”, albo sceny z życia Mikołaja Kopernika. Mówił zresztą fascynująco, plastycznie i ciekawie, ale słuchający go byli raczej zawiedzeni jego opowieściami, bo przecież – co zrozumiałe – interesowała ich przyszłość, a nie archeologiczna przeszłość! 

Prawdę powiedziawszy, prognozy Ossowieckiego były “bez pudła”, a niektóre z nich tylko nabierają rumieńców w dzisiejszych czasach. Przepowiedział on nie tylko zmierzch doktryn totalitarnych: faszyzmu i komunizmu, lecz także określoną globalizację Europy i świata, upadek ery ideologii, rozwój technik manipulacji człowiekiem, a jednocześnie ostateczny triumf Ducha i Samoświadomości cywilizacji ludzkiej. Będzie to, jego zdaniem, nowa era, która przyniesie wreszcie pokój ogólnoświatowy i eksplorację kosmosu.

Najlepiej udokumentowane są doświadczenia, jakie Ossowiecki przeprowadzał z rozpoznawaniem napisów i rysunków, które przedstawiano mu w zamkniętych kopertach lub nawet metalowych pojemnikach. Wielokrotnie sporządzano przy tym protokoły podpisane przez świadków. Nie ma żadnych wątpliwości co do wiarygodności osób i “odczytów” jasnowidza. Zdarzyło się nawet, że potrafił odczytać zawartość klisz fotograficznych, które jeszcze nie były wywołane. Nie można przy tym mówić o jakimkolwiek wręcz przypadku, bowiem – na zasadzie rachunku prawdopodobieństwa – odgadywanie nie wchodziło tu w rachubę. Zabawny i bardzo przy tym efektowny przykład tu opisanych możliwości Ossowieckiego stanowiło opisanie... zawartości portmonetki pewnej damy i udowodnienie jej, że zawartość jest właśnie taka, jak ją “zobaczył”, podczas gdy kobieta twierdziła, że jest inna. W związku z czym jasnowidz odtworzył całą jej drogę i w jaki sposób posługiwała się nią podczas zakupów w rezultacie uznano, że dama zostawiła monetę dwuzłotówkową jako “tipa” w kawiarence, w której się umówiła z pewnym młodym człowiekiem. Zapłacił on rachunek, ale nie zostawił pieniędzy za usługę, w związku z czym jego towarzyszka odruchowo sięgnęła do portmonetki i położyła ową srebrną monetę na talerzyku. Akurat jej brakowało w portmonetce!
Odpowiedzialny 
i... niesamowity
Te wszystkie wyczyny traktował jako “zabawę” na towarzyskich spotkaniach i herbatkach. Ale o wiele poważniej traktował inne sprawy. Miał nadzwyczajny, nie waham się tak to ująć, talent w odnajdywaniu osób i rzeczy zaginionych. Te umiejętności nazywano w owych czasach psychometrią, a więc czymś co było zdolnością wyczuwania śladów pozostawionych przez osobowość ludzką (jego psychikę) w materii martwej. Aby jednak wizja psychometryczna była udana, jasnowidz musiał posiadać kontakt dotykowy z rzeczą, przedmiotem, na którym znajdowały się owe identyfikacyjne “ślady”. Niekiedy te zdolności telepatyczne wykorzystywano w toczących się śledztwach policyjnych związanych z morderstwami i zaginięciami ludzi w katastrofach. 

Znany jest przypadek zaginięcia znanego adwokata, który to opisał śledczy, Piotr Bachrach. Zapytany przez niego Ossowiecki, jaki jest los poszukiwanego, odpowiedział, iż adwokat żyje, został porwany dla okupu, ale już wkrótce powróci, bowiem bandyci przerażeni rozwojem wypadków, zdecydowali zwrócić mu wolność pod warunkiem nieujawnienia ich przed organami ścigania. Wszystko to, co powiedział jasnowidz okazało się prawdą! Innym przykładem – niezwykle nagłośnionym w ówczesnej prasie europejskiej – okazało się odnalezienie zaginionego testamentu znanego francuskiego bankiera Rodszylda poszukiwanego przez jego spadkobierców.

Jasnowidz testament rzeczywiście odszukał, ale nagrody za swą usługę nie przyjął i choć nie przelewało mu się wówczas (wkrótce po powrocie z Rosji), stwierdził, iż jest inżynierem z zawodu, a nie poszukiwaczem zaginionych testamentów za nagrodą. “Jeśli chciałbym pobierać za dane mi zdolności jakieś pieniądze – utracę je bezpowrotnie, z czego – być może – cieszyłbym się, ale teraz jestem własnością publiczną i muszę służyć ludziom czy mnie się to podoba, czy też nie!”

Nie inaczej postępował także Cayce. Wiódł on spokojne, ciche, małomiasteczkowe życie. Mawiał, że mu wystarczą pieniądze, jakie uzyskuje z prowadzenia zakładu fotograficznego, i że najmilszą dla niego nagrodą jest wdzięczność odczytywana w ludzkich oczach, a o wiele większą satysfakcję sprawia mu koszyk jajek przyniesiony przez okolicznego farmera, niż gruby plik banknotów wciskany mu do ręki przez bogacza. Podobnie postępował jego duchowy polski odpowiednik.

Obchodził się z ludźmi niezwykle delikatnie. Niekiedy milczał albo dawał wymijające odpowiedzi, jeśli prawda mogłaby zdruzgotać człowieka psychicznie. Widoczne to było zwłaszcza podczas okupacji, kiedy ludzie najmocniej poszukiwali nadziei, łudząc się co do tego, że ich najbliżsi wrócą do domu z wojny, z obozów koncentracyjnych, z sowieckich łagrów, z katowni gestapo i enkawude. Ponieważ wiedział o wielu losach ludzkich ze swych jasnowidczych wizji, więc obciążało go to bardzo psychicznie, gdy nie ujawniał pytającym go całej prawdy. Zresztą, jakby przeczuwając czekające go zadania i to, że tak wielu ludzi będzie potrzebowało jego pomocy, nie wyjechał z Polski, chociaż mógł, we wrześniu 1939 roku. Podpisał tym samym wyrok śmierci, gdyż wcześniej oznajmił, że zginie torturowany przez hitlerowców. Znał swój los i godził się nań, bo – jak powiedział swojemu kuzynowi – nie sposób ujść przeznaczeniu – “nawet w drewnianym kościele jedna cegła spadnie na głowę człowieka i zabije go na miejscu”.

Każdy z nich, Edgar Cayce i Stefan Ossowiecki, inaczej wykorzystywali swe talenty i uzdolnienia. Cayce uzyskiwał swe zdolności w snach, których i tak nie pamiętał po przebudzeniu. Gdyby nie niezwykła cierpliwość i sumienność jego sekretarki, pewnie nie pozostałby ani jeden z “zapisów” w archiwach. Ossowiecki, pytany jak on to robi, odpowiadał enigmatycznie: śnię na jawie. “Od pierwszej chwili tego dziwnego transu przestaję rozumować i możliwie najintensywniej koncentruję się na istocie sprawy. Cały swój wysiłek psychiczny i wszystkie siły fizyczne skupiam na odczuwaniu duchowych dyferencjacji, aż – po pewnym czasie – wiem już wszystko, co chciałem wiedzieć’’.

Jasnowidz polski był obecny stale – fizycznie i duchowo – wśród ludzi, odpowiadał świadomie na zadane mu pytania, ale jednocześnie był “gdzie indziej”, w innym stanie i wymiarze.

Jowialny, dobrotliwy, szarmancki i urokliwy, nieco zwalisty z powodu pewnej nieruchawości, a przy tym lubiący dobrze i obficie zjeść, co – jak powiadał – jest konieczne dla jego samopoczucia i energii, odchodził w “świat ducha”, z którego czerpał swoją wiedzę.

Taki też tytuł dał swej książce: “Świat mojego ducha”, którą chciał odpowiedzieć na pytania i wątpliwości czytelników. Twierdzi w niej, że każdy – tylko po odpowiednich ćwiczeniach – może osiągnąć stan podobny do jego stanu. Ale ludzie – na szczęście! – nie chcą korzystać z tej możliwości. Poza tym jest prawie przekonany, że posiadłszy tę wiedzę, nie osiągną nic wielkiego, poza cierpieniem swej świadomości i jestestwa. Będą żyli z okrutną świadomością, że “przegrywają” swój los, bo coby nie wybrali i tak będzie złym egzystencjonalnie wyborem. “Lepiej nie wiedzieć!” – konkluduje swój sąd polski ezoteryk.

“Była już druga w nocy, gdy odprowadziłem mego gościa do jego pokoju – brzmi relacja z końca sierpnia 1939 roku o Ossowieckim, spisana przez Juliusza T. Dybowskiego. – W bibliotece usiedliśmy na chwilę i zapaliliśmy cygara. Stefan puścił kilka kłębów dymu, nagle zasłonił oczy ręką, ale dostrzegłem, że po twarzy spływają mu łzy.
– Mistrzu, co się stało, na Boga? – spytałem.
Ossowiecki blady i spięty spojrzał mi w oczy.
– Nieszczęście... Jesteśmy w przededniu wojny i już tylko dzielą nas od niej dni...
– Przecież pan mówił przed chwilą nam co innego...
– A cóż mogłem powiedzieć? – odparł inżynier. – Był u mnie pół roku temu marszałek Rydz-Śmigły i powiedziałem mu dokładnie to samo, co powiedziałem marszałkowi Piłsudskiemu w 1934 roku, kiedy podpisywaliśmy z Niemcami traktakt o nieagresji. Jeden i drugi wziął ode mnie przyrzeczenie, że nikomu o tym publicznie nic nie powiem.
– Jak daleko dojdą Niemcy? – zapytałem.
– Cała Polska zajęta, gruzy, krew, mord! Idą dalej w głąb Rosji. Daleko, daleko...
– Do Uralu?
Ossowiecki zastanowił się przez chwilę:
– Do Kaukazu. Państwa Osi przegrają wojnę. Niemcy i Japonia będą okupowane, Włochy wyzwolone. Zwycięzcy, Stany Zjednoczone, Wielka Brytania i Rosja, spotkają się na konferencji i spowodują nowy ład w Europie...
– A co z Polską?
– Będzie i Polska! Ale za jaką cenę... Najpierw będą nią władali komuniści, a później szubrawcy i świnie! Na koniec powstanie jeszcze większa niż teraz. Tego ani ty, ani ja nie doczekamy... Dopiero wnukowie... Warto jednak wiedzieć, że tak się stanie’.

Relacja zastanawiająca i dotycząca spraw niezwykłej wagi dla Polaków. Może więc warto to wiedzieć i wierzyć?

Leszek A. Lechowicz

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama