Przedświąteczne dni przybliżają mi atmosferę, o której czytam w Ewangelii, a która miała miejsce w domu sióstr Łazarza, Marty i Marii. Kiedy ta pierwsza krząta się i uwija wokół przygotowania uczty w domu, ta druga siedzi u stóp Gościa i słucha Jego słów. Wywołuje to oczywiste napięcie i zdenerwowanie Marty, która ma pretensje do swojej siostry o to, że zamiast jej pomóc, ta sobie słucha Jezusa. Ona też by Go chętnie posłuchała, ale nie ma na to czasu. Jest przejęta i cała pochłonięta godnym przyjęciem Pana. Bliskie to, prawda? Mam wrażenie, że w wielu domach tak właśnie wygląda czas przedświąteczny. I trudno z tym dyskutować. Jedno i drugie są potrzebne i ważne. Jak jednak znaleźć w tym wszystkim słuszną równowagę? Żeby było jasno, nie krytykuję świątecznych przygotowań. Bez nich nie byłoby świętowania. Ich elementem są zakupy, sprzątanie, a w końcu gotowanie i jeszcze dekorowanie domów. Wszystko po to, aby móc w Wigilię Bożego Narodzenia i w dni świąteczne usiąść w gronie bliskich i świętować. Jednak jest coś, na co naprawdę warto uważać. Chodzi o to, żeby nie dać się zwariować. A tutaj potrzebne jest pragnienie i czas, żeby usiąść, na przykład w kościele, by przez chwilę posłuchać głosu, który zapowiada przyjście Pana.
Zwracam uwagę na oczekiwanie. Bez niego nie ma prawdziwej radości. Bardzo podoba mi się myśl arcybiskupa Adriana Galbasa, który mówił w ubiegłą środę w Laskach warszawskich, odwiedzając szkołę podstawową dla dzieci niewidomych: „Bardzo się ucieszyłem, że to jest program adwentowy, a nie opłatkowy. Wszędzie jest szaleństwo opłatków, na które też jest czas w Kościele. Teraz jest czas na Adwent. Bardzo za to dziękuję i oby nam to zostało. Pięknie pokazane zostało czuwanie. Czuwanie pokoleń, czuwanie generacji, czuwanie wieków. Od nieszczęścia, jakie ściągnęli na siebie Adam i Ewa przez wieki aż do szczęścia, które wszystkim, także Adamowi i Ewie, ofiarował Chrystus i ofiarowuje ciągle. Obyśmy mieli w sobie taką postawę czuwania. Adwent, którym tak naprawdę jest całe nasze życie. Ostatecznie ono jest przechodzeniem przez rozmaite mroki, przez rozmaite ciemności. Dla niektórych one są bardziej gęste, dla niektórych mniej. Ale to jest przechodzenie do światła, którym będzie spotkanie z Bogiem twarzą w twarz. Oby całe nasze życie, ten Adwent życia, to była taka postawa czuwania. Nie: czekania, bo czekanie jest bierne. Czekanie jest męczące. Czekanie jest trudne”.
Każdy ma swoje doświadczenie z czekaniem. Ja należę do ludzi, którzy nie lubią czekać, jednak wciąż uczę się tej postawy. Nie dlatego nawet, że są sytuacje, w których po prostu nie da się inaczej, ale dlatego, że oczekiwanie ma swoje spełnienie, a wraz z nim radość. W Boże Narodzenie naprawdę chodzi najbardziej o Boga Ojca, który posłał na świat swojego Syna Jednorodzonego, Jezusa Chrystusa, żeby nas zbawił. Nic innego nie powinno być ważniejsze dla człowieka wierzącego, dla chrześcijanina, który poważnie traktuje swoją religię i wiarę. Czy jednak nie jest tak, że te Święta, na których można najwięcej zarobić i robi się to skutecznie, stają się bardziej zachowaniem tradycji niż przeżyciem głęboko religijnym? W ilu domach śpiewa się jeszcze kolędy w czasie Wigilii i później? Śpiewa, nie słucha lub ogląda. Te, w wykonaniu artystów, są piękne i dopracowane. Niczym jednak nie zastąpią śpiewu w domach, który staje się piękną rodzinną modlitwą. Może trzeba do tego wrócić? A może także zamiast bogatych prezentów pod choinką pomyśleć o czymś skromniejszym, a bardziej osobistym, tak od serca do serca? Często myślę o tym, że właściwie niczego nie potrzebuję w tych czasach tak, jak obecności i bliskości drugiego człowieka. To jest dla mnie najpiękniejszy i najbardziej wartościowy prezent. Kiedy w listopadzie zajrzałem do warszawskiego Domu bł. Aniceta, tego z wydawanym jedzeniem dla biednych i bezdomnych, brat Szymon, kapucyn, mówi mi: „Jak kiedyś będziesz miał czasu więcej, to zapraszam. Potrzebujemy wolontariuszy”. Słyszę wciąż to zaproszenie. Rozdając tym ludziom jedzenie, niekoniecznie przecież wierzącym i katolikom, mogę dawać im samego Jezusa i Ewangelię! A czy mało ich żyje obok mnie, tu i teraz?
W Bożym Narodzeniu tkliwość i radość z narodzin dziecka, miesza się z chłodem i ubóstwem nie tylko szopki, jaskini i żłobu, ogrzewanego przez chroniące się tam bydło i pasterzy. Dziś także, bożonarodzeniowe światełka, muzyka i domowe świętowanie dzieje się obok życia w wielkim ubóstwie, czasami wręcz skrajnym oraz zimnie porzucenia i obojętności, przeżywanym przez wielu. To jest wyzwanie, a odpowiedź na nie może dać prawdziwą radość i wewnętrzny pokój.
Jakie życzenia tego roku? W środę papież Franciszek w czasie audiencji generalnej w Watykanie powiedział do nas, Polaków: „W Wigilię, zgodnie z waszą tradycją, będziecie łamać się opłatkiem. Niech ten gest miłości, pokoju i przebaczenia, będzie wyrazem serca otwartego dla wszystkich, których spotykacie na swojej drodze. Proszę, nadal pamiętajcie szczególnie o ubogich, samotnych, powodzianach oraz siostrach i braciach z udręczonej Ukrainy. Z serca Wam błogosławię”. To dobre i piękne życzenia, do których dodałbym jeszcze jedno: żeby było mniej nienawiści i złości między nami, Polakami. Mniej zazdrości i narzekania. A coraz więcej pokoju i radości będącymi owocami praktykowania miłości wzajemnej i słuchania słów Pana Jezusa, który przychodzi, żeby naprawić to wszystko, co w nas, między nami i w świecie jest popsute.
ks. Łukasz Kleczka SDS
Salwatorianin, ksiądz od 1999 roku. Ukończył studia w Bagnie koło Wrocławia, Krakowie i Rzymie. Pracował jako kierownik duchowy i rekolekcjonista w Centrum Formacji Duchowej w Krakowie, duszpasterz i katecheta. W latach 2011-2018 przełożony i kustosz Sanktuarium Matki Bożej Częstochowskiej w Merrillville w stanie Indiana. Aktualnie jest przełożonym wspólnoty zakonnej salwatorianów w Veronie, New Jersey.