Łukasz Dudka: Skąd wzięła się Twoja pasja do koni?
Piotr Balawender: Zaczęło się od najmłodszych lat, od harcerstwa. W Polsce w wieku 10 lat byłem członkiem drużyny harcerskiej. Nasz drużynowy miał swoje konie, więc byliśmy taką drużyną „przystajenną”. Wraz z rozwojem umiejętności harcerskich rozwijaliśmy też umiejętności jeździeckie, opieki nad końmi i kwestie hodowlane.
Zatem uczyłeś się jednocześnie jeździć i dbać o konie.
– Na początku było zdecydowanie więcej dbania niż jazdy. W Polsce zawsze mówiło się, że konie są dla ludzi, którzy mają pieniądze. Dzięki harcerstwu można było być w stajni, nie mając tych pieniędzy. To był fajny początek i zalążek tego, żeby być przy koniach „na budżecie” – na początku pracować, później jeździć, później trenować i rozwijać swoje umiejętności.
Konie to miłość na całe życie, ale też dużo pracy.
– Zdecydowanie tak. Koń to zwierzę, które zostaje przy człowieku na całe życie. To też bardzo dużo pracy i obowiązków. Przede wszystkim konie to styl życia. Tego nawet nie można nazwać pasją. Prowadzenie stadniny wymaga dużo poświęceń. Nie ma dnia, w którym można zaplanować sobie coś innego, zanim nie zaplanuje się, co wydarzy się w stajni od samego rana. Konie, które nie żyją na łonie natury, gdzieś na Dzikim Zachodzie, potrzebują nas. U konia trzeba być rano i wieczorem. Całe moje życie rodzinne kręci się dookoła stajni.
Czy po przyjeździe do Stanów Zjednoczonych myślałeś o założeniu tu stadniny?
– Miałem takie ciche marzenie. Jeszcze przed wyjazdem zdążyłem zrobić papiery instruktorskie przodownika górskiej turystyki jeździeckiej. Przyjechałem do Stanów jako 20-latek. Chciałem od razu być przy koniach. Jednak jedyne, co było wtedy dostępne dla młodego człowieka, to praca stajennego. Wynagrodzenie było bardzo niskie, więc przesunąłem te marzenia na chwilę na drugi plan, bo przysłowiowa kontraktorka dawała więcej możliwości i większe zarobki. Ale od samego początku zacząłem jeździć konno, aż do momentu, kiedy zdecydowałem się na otwarcie stajni. Zacząłem od jednego własnego konia, którego trzymałem u kogoś, potem był drugi koń. Pewnego dnia pojawił się pomysł: zaryzykuj, zrób to, wynajmij obiekt i poprowadź stajnię od A do Z dla Polonii.
I tak powstała Pistakee Bay Stable.
– To był rok 2012. Zacząłem działalność początkowo z kilkoma miłośnikami koni. Zaczęliśmy bodajże od siedmiu koni. Obecnie w naszym obiekcie jest około 30 koni różnych ras, kategorii, wieku i charakterów.
Opowiedz więc o koniach, które masz u siebie.
– Pistakee Bay Stable określam mianem stajni rekreacyjnej z zalążkiem sportu. Sport jeździecki jest bardzo drogim odłamem świata miłośników koni. Próbuję stworzyć zalążek tego sportu. Mamy dużo koni, które skaczą przez przeszkody. Prowadzę szkółkę, gdzie miłośnicy jeździectwa mają możliwość nauki skoków. Ale oprócz koni skokowych mamy też konie typowo rekreacyjne, konie pociągowe, bardziej zimnokrwiste.
W Pistakee można więc nie tylko trzymać konie, ale także uczyć się jeździć.
– Oferujemy naukę jazdy konnej na każdym poziomie, w tym dla osób bez żadnego doświadczenia, które zawsze o tym marzyły, ale nigdy nie odważyły się spróbować. Zawsze się śmieję, kiedy ktoś taki do mnie dzwoni i mówię, że specjalizuję w takich osobach. Lubię wdrażać początki, rozwijać umiejętności. Cieszy mnie, że ludzie przychodzą do mnie i chcą spróbować jeździć konno.
Czy przygodę z końmi najlepiej zacząć od dziecka?
– Nie, każdy wiek jest dobry, aby zacząć. Historia pokazała, że ludzie, którzy zaczynali już jako dorośli, dochodzili w jeździeckim sporcie bardzo wysoko. Mamy olimpijczyków w kategoriach jeździeckich, którzy swoją przygodę z końmi zaczynali w wieku 40 lat.
Czy każdego można zarazić miłością do koni?
– Trudno powiedzieć. Klasyfikuję ludzi na takich, którzy chcą jeździć i wówczas będą jeździć oraz tych, którzy nie chcą. Nie lubię sytuacji, które niestety się zdarzają, kiedy na przykład mama, która zawsze chciała jeździć konno, chce siłą wrzucić na konia dziecko, które całe życie spędza przed komputerem. Nie da się pokochać koni na siłę.
W kalendarzu znalazły się zdjęcia koni z Twojej hodowli oraz z hodowli Daniela Drąga. Jak duże jest to polonijne środowisko miłośników koni?
– Jest dosyć duże. Większość polonijnych jeźdźców przewinęła się w jakimś stopniu przez Pistakee. Znamy się, utrzymujemy kontakt. Mamy kilka mniejszych stajni oraz amerykańskie stadniny, w których też są polonijne grupy. Jest kilku moich wychowanków, którzy zdecydowali się na otworzenie swoich stajni. Pistakee to taka typowo polonijna stajnia, gdzie troszkę się skacze, jeździ na zawody zewnętrzne.
Polacy ogólnie lubią konie.
– Polacy kochają konie. Nasi górale uwielbiają zaprzęgi, których co prawda u mnie nie ma, ale specjalizuje się w nich stadnina Daniela. Mamy bardzo dużą grupę polonijnych górali w okolicy Lemont na południowych przedmieściach. Tradycja bryczek na weselu jest tam dalej bardzo silna. Chłopaki potrafią zrobić wesele na kilkanaście bryczek. To daje wyobrażenie, jak silna jest ta grupa.
Jak wygląda Twój typowy dzień? O której go zaczynasz i o której kończysz?
– Mój dzień zaczyna się koło szóstej – trochę później niż w staropolskich opowieściach, że u koni trzeba być o czwartej rano. Konia można nauczyć, kiedy jesteśmy obecni w jego życiu. To zwierzę, które przyzwyczaja do wielu rzeczy. Mój dzień trwa długo, zazwyczaj około 15 godzin. Zabiera trochę z mojego prywatnego życia, wymaga poświęceń, czasami nawet zaniedbywania rodziny na poczet tego, żeby zadbać o konie.
Na przykładzie Pistakee najlepiej widać, że stajnia to rodzinny biznes.
– Niektórzy mówią, że moje dziecko ma super, bo ma to wszystko. Na pewno są momenty, kiedy jest wdzięczny za to, że ma tatę, który ma konie. Jednak wiele jest sytuacji w życiu mojego dziecka, które niestety zaniedbuję i czasami źle się z tym czuję. Aczkolwiek staram się być obecny dla rodziny. Jeśli chodzi o rozwój mojego dziecka, bliskość jest bardzo ważna. Dzisiaj rano na przykład mieliśmy odwiedziny kowala. Mój 5-letni syn poszedł, przyprowadził konia dla tego pana i pomógł mu w jego obsłudze. To był wzruszający moment dla mnie jako ojca, bo w dzień wolny od szkoły zdecydował się pojechać ze mną rano do stajni. Konie uczą życia, uczą odpowiedzialności nie tylko za drugą osobę, ale w tym przypadku również za zwierzę.
W Pistakee również hodujesz konie. Ile źrebiąt witasz na świecie?
– W tym roku mieliśmy dwa źrebaki, w zeszłym roku – jednego. Mamy konie różnych ras. Mam kilka polskich koni rasy małopolskiej. Ludzie pytają, jak konie przemieszczają się między kontynentami. Otóż nie płyną na statku, przyleciały do nas samolotem. W tym roku jeden z nich miał źrebaka z niemieckiego ogiera, którego w tym momencie też posiadam. Na przyszłą wiosnę podejrzewam, że będą dwa następne źrebaki w hodowli.
Od czego zacząć przygodę z końmi? Co radzisz osobom, które chciałyby spróbować?
– Umówić się i przyjechać. Poznać mnie, poznać obiekt, przejść się, podotykać, powąchać, poczyścić. Dużo amerykańskich stajni nie daje takich możliwości jak Pistakee. Charakterystyczne dla mojego biznesu jest to, że u mnie konie poznaje się od A do Z. Wszyscy regularni klienci – nieważne, czy to dorosły, czy dziecko – wiedzą, że u nas trzeba sobie konia ściągnąć z pastwiska, przygotować, wyczyścić, ubrać. Są biznesy, stajnie amerykańskie, w których wchodzi się jak do sklepu, do gotowego konia. Wsiada się na niego na pół godziny, zsiada i wraca do domu. Bardzo tego nie lubię. To takie sztuczne. To używanie konia jako narzędzia, bez budowania z nim żadnej więzi. Klientów, którzy są u mnie w danym momencie, nazywam stajenną rodziną. Wszyscy pomagają, wszyscy są zaangażowani. Starzy klienci, przyjaciele stajni zawsze są pomocni dla nowych klientów. Zawsze gdy proszę, żeby wprowadzić kogoś nowego w wir stajni, są ludzie, na których mogę liczyć. To jest fajne.
Fajne jest również to, że dzielisz się swoim miejscem i końmi z Polonią. Fundacja You Can Be My Angel przez wiele lat organizowała u Ciebie swoją najważniejszą letnią imprezę, wianki.
– W tym roku modernizacja obiektu nieco pokrzyżowała nam plany, jeśli chodzi o wianki. Ale nie opuściliśmy Aniołów – my i nasze konie byliśmy z nimi w nowej lokalizacji i wszystko bardzo fajnie się udało. Jak wspomniałem, Pistakee istnieje od 2012 roku, ale dopiero od 2020 roku jest moim obiektem. Obecnie w Pistakee trwa mała modernizacja, ulepszamy, poprawiamy jakość obiektu.
Byłeś zaangażowany w tworzenie kalendarza „Dziennika Związkowego”. Autor zdjęć, Marcin Bradliński, zdradził nam, że przywiązujesz uwagę do najdrobniejszych szczegółów. Na co powinniśmy zwracać uwagę na zdjęciach koni?
– Fotografia koni jest specyficzna, bo trzeba znaleźć złoty środek pomiędzy tym, jak ma wyglądać koń i jak ma wyglądać jeździec. Marcin jest bardzo dobrym fotografem i przyjacielem stadniny. Dwójka jego dzieci jeździ konno, a ostatnio nawet on sam zdecydował się wsiąść na konia. Pod moim nadzorem Marcin staje się coraz lepszym fotografem koni. Polecam serdecznie jego usługi, nie tylko w zakresie fotografii koni. Myślę, że w tym kalendarzu udało nam się przekazać esencję związku chicagowskiej Polonii z końmi i oddać piękno tych zwierząt.
Gdzie znaleźć informacje o Pistakee?
– Jesteśmy na Facebooku pod nazwą Pistakee Bay Stable. Można dzwonić do mnie bezpośrednio pod numer (773) 934-3931. Pistakee Bay Stable znajduje się przy 2622 Regner Rd w McHenry.
A w wydaniu „Dziennika Związkowego” 6 grudnia można znaleźć piękny kalendarz z końmi z hodowli Piotra Balawender. Piotrze, dziękujemy za rozmowę.
Rozmawiał: Łukasz Dudka
Opracowała: Joanna Marszałek
Fotograf Marcin Bradliński
W tym roku autorem wszystkich zdjęć do kalendarza „Dziennika Związkowego” z udziałem koni z polonijnych stadnin jest Marcin Bradliński. Pod bacznym i doświadczonym okiem właściciela Pistakee Bay Stable, Piotra Balawender, jego zadaniem było ukazanie związku Polonii z końmi i uchwycenie piękna tych niezwykłych zwierząt. Polonijny fotograf sam jest przyjacielem stadniny i od niedawna również amatorem jazdy konnej. Jak powiedział, konie powinny wyglądać na zdjęciach tak, jak widzi je hodowca. Żeby to zobaczyć, trzeba samemu zanurzyć się w świat koni. „Trochę pomogło, gdy sam zacząłem jeździć” – wyznaje. Oprócz koni Bradliński fotografuje uroczystości rodzinne – chrzciny, wesela, lubi zdjęcia reportażowe oraz portrety. Można go znaleźć na Facebooku. (jm)
Zdjaz archiwum Piotra Balawander i Marcina Bradlińskiego