Debata Harris-Trump nie spowoduje większych przetasowań, dużo większe znaczenie będzie miała końcówka kampanii wyborczej w USA czy poparcie celebrytów dla kandydatów - uważają polscy politycy. Według wicepremiera Władysława Kosiniaka-Kamysza, to dobrze, że w debacie padło zdanie o Polsce.
Telewizyjna debata kandydatki Demokratów na prezydenta Kamali Harris i kandydata Republikanów Donalda Trump odbyła się we wtorek w Filadelfii w stanie Pensylwania. Kandydaci starli się m.in. o wojnę na Ukrainie. Wiceprezydent Harris zarzuciła Donaldowi Trumpowi, że chce sprzedać Ukrainę i Polskę Putinowi. "Dlaczego nie powiesz 800 tys. Amerykanom polskiego pochodzenia tu w Pensylwanii, jak szybko byś oddał (Polskę) za przysługę i za to, co myślisz że jest przyjaźnią z dyktatorem, który zjadłby cię na obiad?" - zapytała Harris. Trump twierdził, że zakończy wojnę jeszcze przed objęciem urzędu. Oskarżył też prezydenta Joe Bidena, że "nawet nie zatelefonował do Putina" i nie próbował rozwiązać konfliktu.
Marszałek Sejmu Szymon Hołownia stwierdził, że gdyby miał ocenić, jaki jest wynik debaty, to powiedziałby, że "remis ze wskazaniem na Kamalę Harris". "Za to, że wytrwała tę burzę emocji, absurdu i różnych dziwnych tez, które Donald Trump wypowiada z prędkością karabinu maszynowego" - zaznaczył. "Kamala Harris idzie do przodu. To nie jest zła wiadomość dla świata" - zaznaczył Hołownia.
Jednocześnie zwrócił uwagę, że część kampanii w Stanach Zjednoczonych odbywa się poza demokracją, pod wpływem celebrytów. "Taylor Swift pod koniec tej debaty ogłosiła, że jako +bezdzietna kociara+ wspiera Kamalę Harris, a Elon Musk zaczął w sposób jeszcze bardziej intensywny wspierać swojego ukochanego Donalda Trumpa. Wielkie postaci kultury, biznesu - ci, którzy nie mają demokratycznego mandatu i nikt ich nie kontroluje - układają nam bardzo dużą część świata. To też jest wniosek, który z tych wyborów prezydenckich w USA i tej kampanii płynie" - zauważył marszałek.
Zdaniem wicepremiera, szefa MON Władysława Kosiniaka-Kamysza, to dobrze, że w debacie kandydatów na prezydenta USA padło zdanie o Polsce - na dodatek w kontekście wsparcia i ochrony naszego kraju. Również on przyznał, że największe znaczenie i oddziaływanie w dzisiejszym świecie ma nie sama debata, tylko wpis gwiazdy pop, Taylor Swift, deklarującej poparcie dla Harris.
Minister ds. UE Adam Szłapka ocenił, że Kamala Harris była znacznie lepiej przygotowana do debaty. Podkreślił, że telewizyjne starcie kandydatów zdynamizuje kampanię wyborczą w Stanach Zjednoczonych, nie będzie jednak rozstrzygające zważywszy na to, że do wyborów zostało jeszcze dużo czasu. "Zaangażowanie wyborców Partii Demokratycznej pokazało, że są teraz na fali wznoszącej. Jak długo to potrwa, trudno powiedzieć. My na pewno będziemy współpracować z prezydentem Stanów Zjednoczonych, niezależnie od tego, kto nim będzie" - zapewnił Szłapka.
Zdaniem Marcina Bosackiego (KO), Kamala Harris wypadła dobrze, ale też Donald Trump nie popełnił większych błędów. Według niego, debata nie spowoduje znaczących przetasowań. "Nie zgadzam się z tymi, którzy uważają, że zwycięstwo Harris w debacie jest porażające i przybliża ją do prezydentury. Mamy remis zarówno w skali kraju, jak i w skali stanów, od których wszystko będzie zależeć" - stwierdził poseł KO.
"Plusem dla Harris na pewno jest to, że potwierdziła, a może raczej po raz pierwszy pokazała wielu milionom Amerykanów, że jest poważnym politykiem. Natomiast, jeśli chodzi o tematy, które są najważniejsze w tych wyborach dla większości Amerykanów, czyli bezpieczeństwo wewnętrzne, zasobność portfeli, co się wiąże z inflacją, imigracja i ocena prawie czterech lat prezydentury Joe Bidena, wszystko to sprzyja Donaldowi Trumpowi" - przyznał Bosacki. Jak zauważył, Amerykanie lepiej oceniali stan własnych portfeli cztery lata temu.
Dodał, że dla naszego kraju i regionu niewątpliwie prezydentura Harris byłaby "bardziej przewidywalna i bliższa naszym interesom niż całkowicie nieprzewidywalna polityka zagraniczna Trumpa". Bosacki wskazał, że wszystko zależy teraz od końcówki kampanii i "tego, czy więcej wyborców przestraszy się niekontrolowanego i narcystycznego charakteru Trumpa czy przestraszy się tego, że dalszy ciąg rządów demokratów będzie niekorzystny dla ich portfeli".
Z kolei Radosław Fogiel (PiS) zauważył, że "każdy obóz polityczny uznał zwycięstwo swojego kandydata, zarówno w USA, co ma większe znaczenie, jak i w Europie i Polsce, co ma znaczenie wyłącznie publicystyczne". "Ponieważ zawsze trzeba podkreślać, że nie mamy wpływu na to, kto zostanie prezydentem Stanów Zjednoczonych. I polskim interesem, racją stanu jest współpracą z tą administracją, którą wybiorą Amerykanie" - zauważył poseł.
"Wygląda na to, że to nie była jedna z tych debat, które później w historii są zapamiętane jako te, które przesądziły o wyniku wyborów. Na pewno Kamala Harris nie poległa w swoim pierwszym tak naprawdę starciu z Donaldem Trumpem, niektórzy po stronie Demokratów obawiali się tego, więc myślę, że przed nami jeszcze interesująca kampania" podkreślił Fogiel.
Według pierwszego sondażu po debacie, opublikowanego przez CNN, 63 proc. wyborców oglądających konfrontację kandydatów na prezydenta USA uznało, że wygrała ją obecna wiceprezydent Kamala Harris, 37 proc. wskazało na byłego prezydenta Donalda Trumpa. Na sukces Harris wskazało też przeprowadzone przez CNN badanie fokusowe z udziałem 13 niezdecydowanych wyborców z Pensylwanii, potencjalnie decydującego dla wyników wyborów stanu. Spośród 13 uczestników dyskusji siedmioro uznało, że po debacie są skłonni oddać głos na wiceprezydent, zaś czworo na Trumpa.
Wybory w Stanach Zjednoczonych odbędą się w listopadzie.(PAP)