Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
środa, 25 września 2024 00:23
Reklama KD Market

Noc grizzly

Noc grizzly

To było gorące lato. Tłumy turystów wędrowały po malowniczym Parku Narodowym Glacier w Montanie. W latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku nikt nie przejmował się zanadto bezpieczeństwem. Turyści zostawiali po sobie zaśmiecone obozowiska, rozrzucone opakowania po żywności i resztki jedzenia, które przyciągały dzikie zwierzęta. Na szlakach często spotykało się niedźwiedzie, ale choć podchodziły bardzo blisko ludzi, nie atakowały, zadowalając się resztkami zostawionymi przez niefrasobliwych turystów. Aż do połowy sierpnia 1967 roku...

Tragiczna wędrówka

12 sierpnia 19-letnia Julie Helgeson wybrała się na wędrówkę w góry razem ze swoim chłopakiem Royem Ducatem. Wyruszyli z East Glacier Lodge, gdzie oboje tego lata pracowali, około 8 mil w górę popularnego szlaku Highline Trail do schroniska Granite Park Chalet. Na miejsce dotarli około godziny 7.00 wieczorem. Zjedli kolację na polanie przy schronisku, podziwiając zachodzące nad górami słońce. Noc była ciepła, postanowili więc położyć się spać na zewnątrz, przy ogniu. Schronisko było pełne turystów, ogniska paliły się długo. Dopiero około 11.00 w nocy wszyscy powoli rozeszli się do swoich kwater. Julie i Roy zostali sami.

Krótko po północy na polanie przed schroniskiem pojawił się grizzly. Roy powiedział później śledczym, że Julia obudziła się jako pierwsza i zobaczyła wielkie zwierzę. Po cichu obudziła chłopaka, szepcząc, że grizzly jest kilka kroków od nich i że muszą udawać martwych. Jednak to nie pomogło. Rozjuszony niedźwiedź rzucił się na Roya, by po chwili zaatakować Julię. Grizzly wyciągnął ją ze śpiwora i pociągnął za sobą. Dziewczyna zaczęła przeraźliwie krzyczeć, błagając o pomoc, ale poważnie ranny Roy nie mógł nic zrobić poza zawiadomieniem strażników parkowych. Żaden z nich nie posiadał broni, wezwano więc na pomoc uzbrojone posiłki i helikopter, który miał zabrać Roya do szpitala.

Minęły prawie dwie godziny, zanim wyruszono z misją ratowniczą. Ślady krwi prowadziły w dół zbocza, gdzie w niewysokich zaroślach odnaleziono Julię. Pomimo poważnych obrażeń ciągle była przytomna. Zabrano ją do schroniska. Nie doczekała powrotu helikoptera z pomocą medyczną. Zmarła nad ranem.

Rozszalałe zwierzę

W czasie, gdy Julia wyruszyła na swoją feralną wędrówkę, jej rówieśnica Michele Koons, która tego lata również pracowała w jednym z parkowych schronisk, postanowiła razem z kolegami z pracy wybrać się nad położone 8 mil od ich kwater jezioro Trout i tam przenocować. Około 8.00 wieczorem, kiedy właśnie szykowali kolację, zobaczyli niedźwiedzia. Przestraszeni, odbiegli kawałek i schowali się w zaroślach. Niedźwiedź jednak zadowolił się ich kolacją i odszedł. Grupa postanowiła przenieść się z leśnej polany na pobliską plażę. Rozpalili ogień i ułożyli się dookoła niego do snu. Byli zaledwie 19 mil od miejsca, w którym tej samej nocy grizzly zaatakował Julię i Roya.

Około godziny 4.30 nad ranem grizzly ponownie pojawił się w obozie. Zaczął obwąchiwać śpiących obozowiczów. Obudził ich krzyk jednego z nich, kiedy niedźwiedź zaczął rozpruwać jego śpiwór pazurami i zębami, próbując dostać się do mężczyzny znajdującego się w środku. Na szczęście udało mu się uciec i razem z trzema pozostałymi kolegami wdrapać na drzewa. Wołali do Michele, aby do nich dołączyła, jednak dziewczyna nie była w stanie się wydostać ze śpiwora. Walczyła z zaciętym zamkiem, kiedy niedźwiedź rzucił się na nią i zaczął ją szarpać, jednocześnie ciągnąc w stronę lasu.

„Oderwał mi rękę!” – usłyszeli krzyk Michele. Błagała, żeby jej pomogli, ale nikt nie odważył się stanąć do nierównej walki z rozszalałym zwierzęciem. Dopiero ponad godzinę później, gdy upewnili się, że nie ma go nigdzie w pobliżu, odważyli się zejść z drzew i pobiec do najbliższej siedziby strażników parkowych. Kilka godzin wcześniej zawiadomiono ich o wydarzeniach przy Granite Park Chalet, nie mogli więc uwierzyć, że jeszcze tej samej nocy nastąpił kolejny atak. Wyruszyli na poszukiwania Michele. Jej okaleczone ciało odnaleziono godzinę później. Wezwano helikopter, który zabrał je do doliny. Wszyscy byli przestraszeni, bowiem grizzly nie atakowały do tej pory ludzi.

Polowanie na potwora

Choć początkowo nie było do końca jasne, czy obie kobiety zaatakowało to samo zwierzę, tropy wskazywały, że były to dwa różne niedźwiedzie. Dwaj parkowi strażnicy, Bert Gildart i Leonard Landa, mieli ruszyć tropem jednego z nich. Zanocowali w lesie, w jednym z szałasów przeznaczonych dla strażników. Nie widzieli śladu niedźwiedzia przez całe popołudnie i wieczór. Zastanawiali się, w którą stronę ruszyć następnego ranka. Kiedy Bert obudził się nad ranem i wyszedł na zewnątrz, zobaczył potężnego grizzly w odległości zaledwie 100 stóp.

„Zawołałem do Landy i powiedziałem, żeby wyciągnął broń. Hałas trochę wystraszył niedźwiedzia, który zamarł na chwilę. Po kilkunastu sekundach zaczął kiwać łbem i nagle ruszył w moją stronę. Strzeliłem a chwilę potem Leonard go zastrzelił” – wspominał Bert. I dodał, że kiedy rozcięto żołądek niedźwiedzia, w środku znaleziono „duży kłębek blond włosów”. Tego dnia zastrzelono jeszcze dwa grizzly, które podejrzewano o atak na ludzi poprzedniej nocy.

Tragiczne wydarzenia zmusiły władze parku do zmiany przepisów dotyczących zachowania turystów. Wysypiska śmieci zostały wyeliminowane. Strażnicy wystawiali mandaty tym odwiedzającym, którzy karmili niedźwiedzie, i wyrzucali obozowiczów, którzy nie sprzątali po sobie. Jeśli gdzieś na szlakach zaobserwowano grizzly, trasę zamykano do czasu, aż zwierzęta przeniosły się dalej.

Zainstalowano też odporne na ataki niedźwiedzi kosze na śmieci i zabroniono nocowania poza wyznaczonymi miejscami. Wszystkie te działania podjęto jednak za późno dla dwóch dziewiętnastolatek, które w tragiczny sposób zakończyły życie tamtej pamiętnej sierpniowej nocy.

Maggie Sawicka


Podziel się
Oceń

ReklamaDazzling Dentistry Inc; Małgorzata Radziszewski
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama