Bardzo lubię stwierdzenie: „W drodze”. Zauważyłem, że wiele moich fotorelacji na portalach społecznościowych w ten prosty sposób tytułuję. Nie pisząc nawet, dokąd idę czy jadę, komunikuję, że właśnie jestem w drodze. Bo ten komunikat nie traktuję w kategorii pochwalenia się, ile podzielenia czymś, co charakteryzuje moje życie. Jestem człowiekiem drogi. Idę. Raz szybciej, raz wolniej, ale jak najbardziej do przodu i uważam na to, żeby nie zatrzymywać się zbyt długo, bo to grozi niebezpiecznym zastaniem się w miejscu. Życie traktuję jako podróż, wędrowanie, zawsze ze świadomością celu, do którego zmierzam. Cel zawsze wyznacza kierunek. Trudno jest żyć bez celu, jednak niestety wielu ludzi robi wrażenie, jakby na taki stan bezcelowego życia się zgodzili. Od pewnego momentu towarzyszy mi w życiu stwierdzenie św. Ignacego z Loyoli, który w „Ćwiczeniach duchowych” pisze o tym, że „człowiek po to jest stworzony, aby Boga, Pana naszego, chwalił, czcił i jemu służył, a przez to zbawił duszę swoją” (nr 23). Tak, moim celem jest Bóg i zbawienie mojej biednej duszy, której często tęskno do tego, co może od Boga odwieść.
Dlatego co rano wstając, przypominam sobie o celu mojej drogi. On pomaga mi ustawić jakoś mój dzień, określić priorytety. Kiedy tego brakuje i taki stan trwa dłużej, zaczyna się bezsensowne kręcenie się wokół siebie, narzekanie na wszystko i wszystkich, szukanie pociech i świadomość, że nic się nie dzieje, że stoję w miejscu. Proszę popatrzyć, czy aby tak właśnie się nie dzieje i czy nie jest to powodem zniechęcenia, apatii, zmęczenia, negatywnego podejścia do świata, ludzi i samego siebie?
Być w drodze, to jest charakterystyka, która powinna dotyczyć każdego chrześcijanina, ucznia Jezusa Chrystusa. On także był w drodze, na którą zaprosił i powoływał swoich uczniów. Była to droga do Jerozolimy, która zakończyła się Paschą, czyli przejściem przez mękę, krzyż i ludzką śmierć, ku zmartwychwstaniu, bo to ono było celem drogi. Tak to wygląda w życiu każdego człowieka i czy się tego chce czy nie, każdy ma swoją „Jerozolimę”. Czasami myślę, że podobni jesteśmy do dwóch łotrów ukrzyżowanych obok Pana Jezusa. Jeden w ostatnich chwilach zrozumiał, że jedynym wyjściem jest dla niego ukrzyżowany Jezus, uznał swoją grzeszność i otrzymał zapewnienie zbawienia: „Dziś jeszcze będziesz ze Mną w raju”. Drugi zaś urągał Jezusowi, pozostał skupiony na sobie i nie uznał swojego grzesznego życia, a tym samym nie przyjął Jezusa jako Zbawiciela, Mesjasza.
Ludzie celu idą przez życie jakoś spokojniej. Podejmują codzienne wyzwania, robią też wszystko, aby nie zaprzestawać ciągłego rozwoju osobistego. Patrząc na tegorocznych olimpijczyków widzę, jak wiele w nich determinacji i walki o to, by osiągnąć cel. Mam świadomość, jak trzeba dużo ćwiczyć, zaliczając także wiele porażek, które jednak nie mogą mówić im: stop, zatrzymaj się, daj sobie spokój. Mają mobilizować do większej staranności, uważności i kolejnych startów. I jeszcze robić wszystko, aby nie być zdyskwalifikowanym.
Jest teraz czas corocznych pielgrzymek. Ufam, że dla wielu jest to wciąż istotny punkt w sierpniowym kalendarzu. Jedni kolejny raz zdecydują się wyruszyć w pielgrzymkową drogę, inni może po raz pierwszy. Oby tak było! Fenomen pielgrzymowania trwa, pomimo, że zmieniają się czasy, a ludzie stali się jakby coraz bardziej wygodni. Jest w pielgrzymowaniu coś, co przyciąga. Możliwe, że jest to także bycie z innymi, wspólnota, której na co dzień często człowiekowi brakuje? Dobrze jest mieć obok siebie towarzysza drogi, który może stać się prawdziwym przyjacielem, rozumiejącym czemu i po co idę w taki sposób. Nawet jeśli są potrzebne chwile, w których idzie się w milczeniu, to jednak wiem, że ta druga osoba idzie obok, jest w pobliżu, na tej samej drodze. Ten wymiar pielgrzymowania jest mi jakoś szczególnie bliski i wiem, jak bardzo potrzebny. Aby być we wspólnocie i stawać się wspólnotą przyjaciół. Być razem, to także obraz wspólnoty Kościoła.
Inną rzeczą jest dawanie świadectwa wiary. To dzisiaj wymaga się wielkiej odwagi. Nie da się jednak przekazywać wiary bez świadectwa. Ono mówi dużo więcej niż same słowa. Będąc w drodze doświadcza się najpierw siebie, tego co mi pomaga i co przeszkadza. Chce się pozbyć zbędnych ciężarów, nabrać sensu. Wtedy można odkryć, że w drugim człowieku, idącym obok, bardzo często idzie Jezus, któremu zależy na mnie i który chce mi pomóc odnaleźć sens i cel, odnaleźć samego siebie. Dlatego warto zagadnąć innych, zauważyć to, jak się czują. Może potrzebują rozmowy, wyciągniętej dłoni, a także podzielenia się wiarą? Skoro zdecydowali się iść… Są także ci, którzy stoją przy drodze, którzy się patrzą, a może nawet kpią. Im też potrzebne jest dawanie odważnego świadectwa, że można żyć inaczej, szczęśliwiej, w wolności. To wszystko jest jakimś wielkim wyzwaniem, wobec którego nie można być obojętnym.
Być w drodze i nie ustawać. To jest prawdziwa przygoda i warto ją podjąć z zacięciem olimpijczyka. Jednak tylko ze świadomością i wizją celu. To jest przepis na udane i szczęśliwe życie, nawet jeśli w częstym nie raz zmaganiu się z trudnościami. Każdy ma szansę odkryć ten sposób na życie. Być w drodze. Do celu.
ks. Łukasz Kleczka SDS
Salwatorianin, ksiądz od 1999 roku. Ukończył studia w Bagnie koło Wrocławia, Krakowie i Rzymie. Pracował jako kierownik duchowy i rekolekcjonista w Centrum Formacji Duchowej w Krakowie, duszpasterz i katecheta. W latach 2011-2018 przełożony i kustosz Sanktuarium Matki Bożej Częstochowskiej w Merrillville w stanie Indiana. Aktualnie jest przełożonym wspólnoty zakonnej salwatorianów w Veronie, New Jersey.