Jedni chodzą, żeby prosić. Drudzy – żeby dziękować. Jeszcze inni nie potrafią wytłumaczyć, dlaczego chodzą, ale czują, że iść muszą. Wszyscy zgodnie twierdzą, że najważniejsze, aby nie myśleć o ewentualnych przeszkodach i niedogodnościach, i po prostu iść. Uczestnicy XXXVII Pieszej Polonijnej Pielgrzymki do Merrillville z poprzednich lat opowiedzieli „Dziennikowi Związkowemu” o swoich doświadczeniach.
Ładowanie baterii na cały rok
Jestem częścią służby medycznej, więc idę zawsze na samym końcu pielgrzymki. Na pielgrzymce najlepiej widać, że wszyscy jesteśmy jednakowi. Wszyscy są zmęczeni, opaleni, oparzeni itp. Chodzę na pielgrzymkę od ponad 20 lat. Czasami ludzie boją się pogody, ale w moim przypadku nigdy nic się nie działo. Mimo bólu, deszczu, upału ponad stu stopni zawsze skądś znajduje się energię. Weekend pielgrzymki to moment refleksji w moim życiu. Zawsze jest za co dziękować, przepraszać, prosić. Patrząc na innych pielgrzymów, którzy idą bez butów, z malutkimi dziećmi, wycieńczeniem na twarzach, niosąc prawdziwe życiowe problemy, zawsze sobie myślę, że moje sprawy są niczym w porównaniu z nimi. Pielgrzymka to dla mnie naładowanie baterii na cały rok. To moment, kiedy wyrzucamy z siebie trudy poprzedniego roku i ładujemy baterie na następny, żeby mieć w sobie siłę, miłość i szacunek.
– Kasia Kozioł, 50 lat, Chicago
Nie aby prosić, ale żeby dziękować
Pochodzę z bardzo wierzącej rodziny. Wychowanie w wierze najbardziej zawdzięczam mojej babci. Dopiero teraz widzę, jaki to miało wpływ na moje życie. Dziś w tym samym duchu wychowuję moje dzieci, 14-letnią córkę i 4-letniego syna. Na pielgrzymkę chodzę od kilkunastu lat. Zawsze idę w jakiejś intencji, ale staram się nie prosić za siebie, tylko dziękować za wszystkie łaski, a prosić w intencji innych. Na przykład w tym roku jest to szczęśliwe rozwiązanie dla mojej siostry, która spodziewa się dziecka. Innym razem w rodzinie ktoś miał problemy ze zdrowiem. Sama mam za sobą ciężki okres w życiu, kiedy byłam samotną mamą. Dzięki wierze i zaufaniu do Boga otrzymałam prezent cenniejszy niż złoto. Dziś mam męża i rodzinę, a moje dzieci również wychowuję w duchu wiary. Dzieci trzeba wyciągać na pielgrzymkę. One nie rozumieją, nie chcą iść, ale kiedyś to zaowocuje. Mnie też babcia kiedyś wyciągała do kościoła! Dziś wiara, modlitwa i Kościół są bardzo ważne w naszej rodzinie.
– Karolina Klinowski, 34 lata, Homer Glen
fot. arch. pryw.
Lista intencji bez końca, ale Bóg jest wszechmocny!
Ducha pielgrzymkowego mam w sobie od dawna, ponieważ 36 lat temu w Polsce na pielgrzymce do Częstochowy poznałam mojego przyszłego męża. Wspólne pielgrzymki to były nasze najpiękniejsze lata. W Chicago to będzie już moja 22. lub 23. pielgrzymka. Zaczęłam, gdy dzieci były jeszcze w wózku. Dziś są dorosłe, a na pielgrzymkę przyprowadzają swoje miłości. Co roku lista moich intencji nie ma końca, ale tłumaczę sobie, że Bóg jest tak wszechmocny i miłosierny, że wszystko ogarnie. Proszę i dziękuję za wszystko, co blisko serca: za dzieci, za rodziców, za bliskich zmarłych. Proszę o zdrowie, o pomoc w trudnych sytuacjach. Dziękuję za to, że w tych trudnych czasach udało nam się dobrze pokierować dziećmi, że pielęgnują rodzinne więzi, szanują się nawzajem i liczą się z naszym zdaniem. W tym roku szczególnie dziękujemy za córkę, która spodziewa się pierwszego, wymodlonego dziecka. Moja rada? Nie patrzeć na pogodę i na trudy, tylko zdecydować się i iść. Warto pamiętać o właściwym nastawieniu, bo nie idziemy po to, żeby narzekać, tylko idziemy do Pana Boga.
– Ewa Nasiadka, 53 lata, Roselle
Na zdjęciach: Ewa Nasiadka z dziećmi i rodziną fot. arch. pryw.
Uczucie, jakbyś był w niebie
Jestem mamą trzech dziewczynek w wieku 8, 6 i 3 lat. Na pielgrzymkę idę już po raz szósty. Wcześniej przez kilkanaście lat pomagałam wydawać lunch dla pielgrzymów. Zawsze patrzyłam na nich z podziwem. Któregoś dnia zdecydowałam z mamą: dlaczego nie my? Mój ulubiony moment pielgrzymki to wieczór, gdy dochodzimy do klasztoru ojców karmelitów w Munster. Tam jest piękny ogród, las, cudowna atmosfera. Podczas adoracji są wokół ciebie tysiące pielgrzymów, ale czujesz, jakbyś był z Jezusem sam na sam. Ta msza w ciemnym lesie… Trudno opisać tę atmosferę. To uczucie, jakbyś był w niebie! Pierwsze tygodnie po pielgrzymce jest się trochę jak na haju. To jak chodzenie w chmurach. Każdemu życzę, żeby przeżył coś takiego. W tym roku moja 8-letnia córka chce przejść ze mną trasę pielgrzymki. Moim największym marzeniem jest doprowadzenie moich dzieci do nieba. Myślę, że jesteśmy na dobrej drodze. Warto zobaczyć, że nasz Kościół żyje i jest w nim dużo młodych ludzi.
– Agnieszka Najger, 33 lata, Lowell, Indiana
fot. arch. pryw.
Idę na luzie, niczego nie oczekując
Będąc jeszcze w Polsce, zawsze jeździłam na pielgrzymkę do Medjugorie – byłam tam może z 17 razy. Po takiej pielgrzymce, naładowana Bożą energią, radością, miłością i zadowoleniem, byłam gotowa ruszać dalej. W Chicago słyszałam, że pielgrzymka też jest fajna, ale jakoś nikt mnie nie wziął za rękę i nie poprowadził. Wreszcie zdecydowałam, że wybiorę się sama. W tym roku to będzie już mój 16. lub 17. raz. Nie mam szczególnych intencji, bo wierzę, że człowiek zawsze otrzymuje to, czego potrzebuje. Wiem, że Pan Bóg i Matka Boża znają nasze intencje i wypełniają nas łaskami. Idę więc na luzie. Niczego nie oczekuję. Idę z dziękczynieniem. Najważniejsze, żeby wziąć ten plecak i się wybrać. Jak człowiek nie postawi tego na pierwszym miejscu, to nigdy się nie wybierze. Nie odczuwam fizycznych trudów pielgrzymki – może dlatego, że jestem z gór (śmiech) i jestem zahartowana. Dla mnie to sama przyjemność
– Marysia Trojak, 55 lat, Chicago
fot. arch. pryw.
W podziękowaniu za cud w rodzinie
Idę na pielgrzymkę już 17. raz i za każdym razem dziękuję za cud, który wydarzył się w mojej rodzinie ponad 40 lat temu. Na początku lat 80., w stanie wojennym, brat jako niemowlę dostał sepsy. Lekarze nie dawali mu szans, kazali przygotować się na śmierć. Mama poprosiła siostrę, żeby zamówiła 11-dniową nowennę do św. Antoniego w Radecznicy k. Lublina. Pewnego dnia w szpitalu brata nie było na sali. Mama zemdlała. Myślała, że już umarł. Okazało się, że o 7.15 rano odzyskał przytomność i został przeniesiony na oddział intensywnej terapii. O tej samej porze skończyła się ostatnia msza do św. Antoniego! Od tego czasu co roku jeździliśmy do Częstochowy podziękować Bogu za ten cud. Po przeprowadzce do Stanów, co roku dziękuję za niego podczas pielgrzymki do Merrillville. Dziękuję również za moje dzieci. Długo czekałam na macierzyństwo – późno wyszłam za mąż i miałam czworo dzieci pod rząd. Dziś mają 8, 9, 10 i 11 lat, i chodzą ze mną na pielgrzymkę. To trudny czas na wychowywanie dzieci. Jeżeli nie zawierzymy ich Bogu dziś, to potem może być za późno.
– Dorota Minkiewicz, 46 lat, Bridgeview
fot. arch. pryw.
Lepiej modlić się zawczasu
Trudno odpowiedzieć na pytanie, dlaczego chodzę na pielgrzymkę. Człowiek potrzebuje czegoś takiego w życiu, a nie tylko prosić, jak jest potrzeba. W życiu nigdy nic nie wiadomo. Trzeba przygotować się zawczasu. Lepiej modlić się zawczasu. Może to się kiedyś wróci… Dzięki Bogu, na razie nie miałem potrzeby iść z jakąś specjalną intencją, choć wiem, że ludzie chodzą w bardzo trudnych sytuacjach życiowych. W pamięci utkwił mi jeden pan, który w pielgrzymce szedł o kulach. Myślałem wtedy o tym, jak zdrowi ludzie skarżą się na upał i niedogodności, a on szedł o kulach całą drogę… Zawsze próbuję wciągnąć inne osoby, bo wiem, jak samemu ciężko się wybrać. To będzie już moja 19. lub 20. pielgrzymka. Choć zawsze byłem aktywny, muszę przyznać, że pierwsza pielgrzymka to była katastrofa. Okazało się, że wcale nie jestem taki wysportowany! Po pierwszym dniu odcięło mi nogi (śmiech). Potem już było lepiej. Pogoda nigdy nie jest przeszkodą. Były i upały, i była ulewa taka, że na postoju kiełbasy pływały w wodzie. Najważniejsze, żeby się wybrać i iść.
– Wojtek Gąsienica, 50 lat, Burbank
Świadectwa zebrała: Joanna Marszałek