Jeśli mają Państwo wrażenie, że wydarzenia ostatnich tygodni sprzyjają przede wszystkim Republikanom, to nie jesteście osamotnieni. Wiele wskazuje na to, że kampania wyborcza przekroczyła punkt przełomowy, na co wskazują sondaże dające wyraźne prowadzenie Donaldowi Trumpowi. Gdy piszę te słowa, konwencja wyborcza GOP w Milwaukee osiąga swój punkt kulminacyjny, a były prezydent, który niedawno cudem uniknął śmierci w próbie zamachu przyjmuje z rąk delegatów partyjną nominację.Kilka tygodni temu przegrana Joe Bidena w pierwszej debacie telewizyjnej zepchnęła Demokratów do głębokiej defensywy. Słaba forma urzędującego prezydenta sprawiła, że uwaga wyborców skupiła się na jego stanie zdrowia i zdolności do poprowadzenia Stanów Zjednoczonych przez kolejną kadencję. Niewiele zapamiętaliśmy z mniej lub bardziej merytorycznej dyskusji toczonej przez kandydatów. Pojawiły się natomiast apele o wybór innego kandydata, co w obecnej sytuacji politycznej wygląda na mission impossible.Gdy wydawało się, że gorzej być nie może, przyszedł wiec w Butler i strzały oddane w kierunku Donalda Trumpa. Według politologów i ekspertów od wizerunku, nieudany zamach w Pensylwanii pomoże Republikaninowi w wyścigu do Białego Domu i zewrze szyki prawicowego elektoratu. Choć motywy, jakimi kierował się 20-letni zamachowiec wciąż pozostają nieznane, w zbiorowej pamięci pozostanie ikoniczny wizerunek rannego byłego prezydenta sprowadzanego z mównicy z uniesioną w górę pięścią, wołającego: „Fight, fight, fight”. Strzały w Butler i śmierć jednego z uczestników wiecu, uczyniły z Donalda Trumpa postać heroiczną, a zarazem ofiarę ataku, którą trudniej będzie skutecznie atakować podczas kampanii.Czarę goryczy przelała chyba wiadomość o czasowym wycofaniu się Joe Bidena ze szlaku kampanii, z powodu pozytywnego testu na Covid-19. To jeszcze jedna wizerunkowa porażka – oto, gdy z jednej strony w świat idą obrazy pełnego entuzjazmu tłumu republikańskich delegatów, z drugiej strony mamy słabnącego prezydenta, a całe ugrupowanie polityczne pogrąża się w wewnętrznym chaosie w przeczuciu nadchodzącej katastrofy.Republikanie wykorzystują polityczne osłabienie przeciwników także podczas konwencji, które zawsze są starannie przygotowanymi i wyreżyserowanymi spektaklami. Miałem okazję obserwować te wydarzenia zarówno na żywo jako akredytowany dziennikarz, jak i w telewizji, śledząc płynący z ekranów medialny przekaz. To, co się dzieje na głównej scenie i na konferencjach prasowych odbywa się pod pełną kontrolą. Każdy dzień ma swoją logikę, a wszystkie wydarzenia zmierzają nieuchronnie do wielkiego finału – oficjalnej akceptacji kandydatury na prezydenta przez partyjnego nominata. Nic nie jest kwestią przypadku, włącznie z ostatnimi poprawkami tekstów przemówień mówców na teleprompterach. Jednak – co tylko pozornie może się wydać paradoksem – w ten ciasny gorset próbuje się wcisnąć spontaniczność i entuzjazm delegatów na konwencję ze wszystkich stanów, liczonych w tysiącach. Ma to służyć zwarciu szeregów wewnątrz ugrupowania, które musi ponownie zintegrować się po prawyborach. Na zewnątrz wszystkie sporne kwestie dotyczące układu sił wewnątrz partii, o których dyskutowano w mediach przed konwencją są już rozstrzygnięte. W obszarze dostępnym dla dziennikarzy nie słychać już dyskusji, frakcyjnych połajanek i personalnych sporów – utrwala się obraz politycznego monolitu, powszechnego poparcia i wiary w zwycięstwo. Przemówienia wspierające kandydata do Białego Domu wygłaszają na konwencjach jego najwięksi konkurenci w prawyborczym wyścigu. Nie inaczej jest i w Milwaukee.Po partyjnych zjazdach przychodzi czas na ostatnie starcie. Efekty konwencji mierzone wysokością słupków poparcia prędzej czy później przemijają. Przychodzi czas na właściwą kampanię, która w tym roku będzie miała niecodzienny przebieg, bo koncentrować się będzie na sprawach drugorzędnych, a nie na merytorycznej debacie o przyszłości kraju. Rosnąca polaryzacja będzie jeszcze bardziej napędzać emocje. Na razie wygląda na to, że to Republikanie mają swoje pięć minut, a Demokraci potrzebują cudu, aby odwrócić bieg kampanii. Zweryfikują to wyborcy 5 listopada, wskazując, kto na kolejne cztery lata zamieszka w Białym Domu.
Tomasz Deptuła
Dziennikarz, publicysta, ekspert ds. komunikacji społecznej. Przez ponad 25 lat korespondent polskich mediów w Nowym Jorku i redaktor “Nowego Dziennika”.