Dzietność na całym świecie spada szybciej niż w prognozach ONZ, a według niektórych szacunków spadła już poniżej poziomu zastępowalności pokoleń - pisze w poniedziałek "Wall Street Journal". Podkreśla, że polityka mająca zachęcać do posiadania większej liczby dzieci zwykle nie przynosi pożądanych efektów.
Dziennik powołuje się na badanie ekonomisty z Uniwersytetu Pensylwanii, Jesusa Fernandeza-Villaverde, specjalizującego się w demografii. Według danych zbieranych przez naukowca w wielu krajach - takich jak Chiny, Egipt czy Kenia - liczba urodzeń jest o kilkanaście procent niższa niż prognozowana przez ONZ. W efekcie globalny współczynnik dzietności wynosi obecnie między 2,1-2,2. W krajach rozwiniętych przyjmuje się, że współczynnik wymagany do zastępowalności pokoleń to 2,1, podczas gdy w krajach rozwijających się - ze względu na wyższą śmiertelność kobiet i niższą liczbę rodzących się dziewczynek - 2,2.
Ostatnie dane opublikowane przez ONZ z 2021 r. szacowały ten współczynnik na 2,3, podczas gdy jeszcze w 2017 r. wynosił 2,5. Choć nie wszyscy naukowcy zgadzają się co do tego, że globalna dzietność spadła poniżej poziomu zastępowalności pokoleń, liczba urodzeń spada szybciej, niż oczekiwano, co przekłada się też na prognozy dotyczące tego, kiedy liczba ludności na Ziemi zacznie spadać. Jeszcze w 2017 r. ONZ zakładała, że będzie ona rosnąć aż do końca XXI w. i osiągnie 11,2 mld w 2100 r. Teraz naukowcy z Uniwersytetu Waszyngtońskiego szacują, że światowa populacja osiągnie szczyt już w 2061 r. na poziomie 9,5 mld (obecna szacowana liczba ludności to ok. 8 mld).
"WSJ" zauważa, że spadek dzietności notuje się już nie tylko w państwach bogatych, ale też w tych rozwijających się. W Indiach, które prześcignęły w ostatnich latach Chiny jako najludniejsze państwo świata, współczynnik dzietności spadł poniżej poziomu gwarantującego zastępowalność pokoleń. Liczba rodzących się dzieci spada też w Afryce (choć tam liczba ludności wciąż rośnie najszybciej), m.in. dzięki zwiększeniu stosowania środków antykoncepcyjnej. "WSJ" pisze, że jest to związane również z globalizacją kultury i dostępem do internetu, dzięki czemu np. kobiety w indyjskich wioskach stykają się z kulturami, gdzie normą jest mniejsza liczba dzieci. W USA, które do niedawna były wyjątkiem, jeśli chodzi o dzietność w państwach rozwiniętych, współczynnik dzietności spadł podczas kryzysu finansowego 2008 r. poniżej 2, lecz wbrew oczekiwaniom demografów nie powrócił do tego poziomu i obecnie wynosi 1,79.
Dziennik przytacza przykłady, gdy rządy państw zmagających się z kryzysem demograficznych starały się walczyć ze starzeniem się społeczeństw poprzez politykę zachęcającą obywateli do posiadania większej liczby dzieci. Gdy Japonia wprowadziła kilka zachęt - w tym urlop rodzicielski, subsydiowaną opiekę nad dziećmi czy "becikowe" - współczynnik dzietności wzrósł w latach 2005-2015 z 1,26 do 1,45, lecz w 2022 r. wrócił do poziomu początkowego. Podobnie nieznaczne efekty przynosiły ambitne programy pronatalistyczne na Węgrzech.
Jak zauważa "WSJ", spadek liczby ludności może mieć znaczące konsekwencje dla gospodarki i jakości życia. Mniejsza liczba dzieci i starzejące się społeczeństwo oznacza większe obciążenie dla służby zdrowia i trudności w znalezieniu pracowników. To również problem dla funduszy emerytalnych. W Korei Południowej, gdzie współczynnik dzietności jest najniższy na świecie (0,72), funduszowi emerytalnemu mogą skończyć się środki już w 2055 r. Mimo to problem nie przyciąga dużej uwagi wyborców, bo - jak twierdzi cytowany przez gazetę ekonomista Sok Chul Hong - "starzy nie są zbyt zainteresowani reformą emerytalną, a młodzi mają apatyczny stosunek do polityki".
Z Waszyngtonu Oskar Górzyński (PAP)