Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
czwartek, 14 listopada 2024 22:44
Reklama KD Market

Tragiczne 30 milisekund

Tragiczne 30 milisekund
Łódź podwodna San Juan (fot. Wikipedia)

Ostatnią wiadomość z okrętu podwodnego San Juan odebrano o 7.19 rano 15 listopada 2017 roku. Statek odbywał patrol w pobliżu granicy argentyńskiej wyłącznej strefy ekonomicznej, około 240 mil morskich od patagońskiego miasta Comodoro Rivadavia. W nocy nadszedł sztorm. Morze było bardzo wzburzone, fale sięgały sześciu metrów…

Pożar na pokładzie

Tuż po północy dowódca statku komandor Pedro Martín Fernandez zgłosił przełożonym, że przez bulaje na kiosku do środka dostała się woda, która spowodowała zwarcie i pożar w przedniej komorze, w której znajdowały się akumulatory. Sytuacja wyglądała poważnie, ale na szczęście ogień udało się opanować. San Juan otrzymał rozkaz zmiany kursu i powrotu bezpośrednio do portu macierzystego Mar del Plata.

Wbrew radom przełożonych kapitan zdecydował jednak najpierw zejść pod pokład, żeby sprawdzić, czy reszta akumulatorów działa i dać odpocząć załodze. To był ostatni raz, kiedy rozmawiano ze statkiem. Kiedy po kilku godzinach nie nawiązał kontaktu, zaczęto go wywoływać na wszystkich częstotliwościach radia. Jednak po drugiej stronie panowała cisza.

Tego dnia po południu informacje o utracie łączności z jednostką zaczęły przedostawać się do opinii publicznej. Do Mar del Plata przybyli członkowie rodzin załogantów, domagając się jakichkolwiek wiadomości. Dowództwo marynarki uspokajało ich, że okręt zapewne znajduje się pod wodą, stąd problemy z komunikacją. Wszyscy niecierpliwie czekali na czwartkowy wieczór, kiedy San Juan powinien albo zjawić się w porcie, albo nawiązać łączność. Jednak statek nie pojawił się w czwartek w Mar Del Plata a radio nadal milczało.

Wyścig z czasem

Pomimo złej pogody jeszcze tego samego dnia rozpoczęto akcję ratunkową. Na miejsce ostatniej znanej pozycji okrętu wysłano samolot, helikopter a następnie większość floty argentyńskiej marynarki wojennej. Jednocześnie analizowano zdjęcia satelitarne w nadziei, że pomogą znaleźć odpowiedź na nurtujące wszystkich pytanie – gdzie jest San Juan.

Swoją pomoc w poszukiwaniach zaginionych zaoferowały inne kraje. W Puerto Belgrano, głównej bazie argentyńskiej marynarki wojennej, utworzono specjalny międzynarodowy zespół roboczy. Oprócz argentyńskich wojskowych w jego skład weszli eksperci ze Stanów Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii i Rosji. Pracowali oni wspólnie nad oceną dostępnych informacji oraz planowaniem i koordynacją poszukiwań. Wszyscy zdawali sobie sprawę, że załodze niedługo skończy się tlen, którego zapas szacowano na siedem dni, więc trzeba było się spieszyć.

22 listopada nadeszły złe wieści. Ujawniono, że w dniu zaginięcia San Juan trzy stacje Comprehensive Nuclear Test-Ban Treaty Organization odebrały nietypowy sygnał hydroakustyczny w pobliżu ostatniej znanej pozycji okrętu. Niestety, mogło to oznaczać, że doszło do eksplozji, która najprawdopodobniej zatopiła jednostkę. Tydzień później, po przeszukaniu ponad 550.000 mil kwadratowych oceanu oficjalnie zakończono misję ratunkową i rozpoczęto misję poszukiwawczą szczątków okrętu i ciał załogi.

Życie na podsłuchu

Wkrótce powołano komisję śledczą, która ujawniła wiele karygodnych uchybień i zaniedbań, jakie mogły przyczynić się do katastrofy. Raport dotyczący zakupu i wymiany akumulatorów w trakcie generalnego remontu, który okręt przeszedł kilka lat wcześniej, wykazał szereg nadużyć. Doszło do nich przy przetargu, który był ustawiony. Okazało się, że dostarczone akumulatory były stare i nie objęte gwarancją. Ujawniono także, że zapasy jedzenia i wody, które miały wystarczyć załodze na siedem dni, były przewidziane dla 34, a nie 44 załogantów.

Kombinezony ratunkowe nie spełniały minimalnych wymagań. Na statku było o 600 mniej filtrów pochłaniających dwutlenek węgla niż minimum zalecane przez producenta statku, a większość z nich była przeterminowana. Statek zaopatrzony był w zaledwie 24 aparaty tlenowe, zapewniające sześć dni awaryjnego tlenu tylko połowie załogi. Prawnicy rodzin razem z komisją śledczą ujawniali coraz więcej nieprawidłowości, które ukazywały brutalną rzeczywistość argentyńskiej marynarki wojennej – wszechogarniającą korupcję i liczne zaniedbania.

Niedługo po zaginięciu okrętu krewni marynarzy zauważyli, że coś dziwnego dzieje się z ich telefonami. Isabel Polo, której brat zaginął na San Juan, myślała, że ktoś uzyskał dostęp do jej telefonu. Aparat sam się restartował, znikały z niego wiadomości i zdjęcia jej brata. Ze wspólnego czatu na jednym z komunikatorów zniknęły zapisy rozmów z zaginioną załogą oraz ich zdjęcia. Zastanawiające było również to, że administracja prezydenta Mauricio Macriego zawsze wiedziała, o czym członkowie rodzin rozmawiali we własnym gronie.

Kiedy ktoś poddał pomysł wyznaczenia nagrody firmie, która odnajdzie zaginiony statek, następnego dnia prezydent sam występował z taką propozycją. Kiedy zastanawiano się, czy nie zatrudnić prywatnej firmy do poszukiwań, administracja prezydencka wychodziła z takim samym pomysłem. Zaczęto podejrzewać inwigilację, jednak administracja zaprzeczała zarzutom o założenie nielegalnego podsłuchu. Dopiero wybrany w 2019 roku nowy prezydent Alberto Fernández zlecił prokurator generalnej wszczęcie śledztwa w tej sprawie. Wnioski były jednoznaczne – były prezydent wykorzystywał Federalną Agencję Wywiadowczą do prywatnych celów, w tym również podsłuchiwania krewnych załogantów z San Juan.

Nieufność między rządem prezydenta Macriego a rodzinami załogi narastała w miarę upływu tygodni i miesięcy bez wiadomości o losie statku. W pewnym momencie kilku z nich założyło prowizoryczny obóz przed siedzibą rządu w Buenos Aires, aby wymusić na władzach jakiekolwiek działanie. Pod ich naciskiem we wrześniu 2018 roku zakontraktowano Ocean Infinity, firmę specjalizującą się w eksploracji dna morskiego, która w końcu rok i dwa dni po zaginięciu San Juan odnalazła jego szczątki.

Ich analiza nareszcie przyniosła odpowiedź na nurtujące wszystkich pytanie – co spowodowało katastrofę. Okazało się, że nie był to pożar, jak sądzono wcześniej, ale gwałtowna eksplozja wodoru wygenerowanego przez zwarcia w uszkodzonych przez wodę akumulatorach. Wystarczyło zaledwie 30 milisekund, aby statek przestał istnieć. Załoga zginęła w jednej chwili, nie cierpiąc ani nie zdając sobie sprawy, co się dzieje. Szczątki okrętu nadal spoczywają na dnie oceanu.

Maggie Sawicka


Bundesarchiv_Bild_102-01280,_Kaiser_Wilhelm_II

Bundesarchiv_Bild_102-01280,_Kaiser_Wilhelm_II

Fukushima_Daiichi_Wiki

Fukushima_Daiichi_Wiki

Gal-Gadot-fot-Eric-Thayer-EPA-Shutterstock

Gal-Gadot-fot-Eric-Thayer-EPA-Shutterstock

moth-7211030_1920

moth-7211030_1920

Mug_shot_of_OJ_Simpson_Wiki

Mug_shot_of_OJ_Simpson_Wiki

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama