Szlachta w zamian za swe ogromne przywileje miała obowiązek bronić ojczyzny. W tym celu ustanowiono tak zwane pospolite ruszenie. Na znak od króla szlachcice stawiali się w wyznaczonym miejscu, gotowi do walki. Pospolite ruszenie nie było jednak polskim wynalazkiem. W średniowieczu taki sposób obrony kraju panował w całej Europie…
Szlachta, magnateria i król
Każdy właściciel ziemski pod groźbą konfiskaty majątku musiał na własny koszt stawiać się osobiście na wyprawach zbrojnych. W zależności od wielkości majątku stawiał się z mniejszą lub większą drużyną zbrojnych. Była to postawa strategii wojennej przez kilka stuleci. Wojny, zatargi graniczne, napady łupieskie były w średniowieczu na porządku dziennym. Więc praktycznie każdy szlachcic potrafił, lepiej lub gorzej, władać mieczem.
Ale już pod koniec XV wieku szlachta zaczęła schodzić z pól bitewnych. Została zastąpiona przez płatnych żołnierzy. Wśród nich także byli szlachcice, lecz brali udział w bitwach z własnej ochoty. Byli zawodowcami, dla których wojaczka była sposobem na życie i na zrobienie kariery. Wielu z nich przy okazji zbiło na tym ogromne majątki. Na właścicieli ziemskich spadł obowiązek płacenia podatków na utrzymywanie zawodowego wojska. Nowe armie były mniej liczne niż zwoływane w pospolitym ruszeniu. Za to były o wiele lepiej uzbrojone, wyszkolone i przede wszystkim zdyscyplinowane.
Polska pozostała przy pospolitym ruszeniu. Szlachta nie chciała płacić podatków na królewską armię. A w Polsce nie było mocnego króla, który by ich do tego zmusił. Wszystko, co w Polsce ważne, rozgrywało się na sejmach i sejmikach. A tam decydowali możnowładcy i tysięczne rzesze szlachty. Król miał jeden głos, tak samo ważny jak głos szlachetki z Kobylej Wólki. I miał za mało pieniędzy, żeby przeciwstawić się magnatom.
Klęska pod Chojnicami
O wyższości zawodowej armii Polacy przekonali się już czterdzieści lat po bitwie pod Grunwaldem. Grunwald to była ostatnia zwycięska bitwa, w której brało udział pospolite ruszenie, głównie z Litwy. Pod Chojnicami wojsko króla Kazimierza Jagiellończyka starło się z Krzyżakami. Krzyżacy zgromadzili 17 tysięcy żołnierzy najemnych z całej Europy, wyćwiczonych w wojnach. Polskie wojsko było liczniejsze. Ale w większości była to szlachta oderwana od swoich codziennych zajęć.
Siły polskie dały się okrążyć wyćwiczonej najemnej armii. Szlachta wpadła w panikę. Przerażeni, jedyne wyjście widzieli w ucieczce z pola bitwy. Nie oglądali się nawet na króla, który widząc rejteradę swojego wojska też był zmuszony uciekać. Zginęło około 3 tysięcy szlachciców i ich drużyny. Trzystu polskich rycerzy dostało się do niewoli. Wojska zakonne straciły tylko stu żołnierzy.
Była to największa klęska Polaków w dziejach zmagań bitewnych z Krzyżakami. Po bitwie pod Chojnicami szlachta mimo nacisków króla dalej sprzeciwiała się wszelkim reformom w siłach zbrojnych. A słaby król nie mógł im nawet odebrać niektórych przywilejów. W końcu nie zapracowali na nie orężem, do czego się zobowiązywali.
Potop szwedzki
Instytucja pospolitego ruszenia na stałe weszła do polskiego ustroju. Pospolite ruszenie zwoływano jeszcze w powstaniu kościuszkowskim. Następnie w czasach Księstwa Warszawskiego, aby wesprzeć zawodowe wojsko Napoleona.
Jednak najgorzej pospolite ruszenie sprawdziło się w czasie inwazji Szwedów na Polskę w 1655 roku. Szlachta wielkopolska, w sile kilkunastu tysięcy, skapitulowała przed Szwedami pod Ujściem nad Notecią. Mało, że skapitulowała. Uznała nad sobą zwierzchność obcego króla, Karola Gustawa. Przegrana pod Ujściem otworzyła Szwedom drogę w głąb Polski. Nadeszły wówczas najgorsze czasy w dziejach kraju. Podczas pięciu lat szwedzkiej okupacji Polska poniosła większe straty niż, porównywalnie, w czasie pięciu lat okupacji niemieckiej. Szwedzi zniszczyli większość zamków zbudowanych przez Kazimierza Wielkiego.
W powieści Potop Henryk Sienkiewicz tak opisał pospolite ruszenie: „Dziwni to byli żołnierze, z którymi rotmistrzowie niełatwo do sprawy przyjść mogli. Stawał na przykład towarzysz z kopią na dziewiętnaście stóp długą i w pancerzu na piersiach, ale w słomkowym kapeluszu. Inny w czasie musztry na gorąc narzekał, inny ziewał, jadł lub pił, inny pachołka wołał, a wszyscy w szeregu nie poczytywali za rzecz zdrożną gawędzić tak głośno, że rozkazów oficerów nikt słyszeć nie mógł i trudno było dyscyplinę zaprowadzać, bo się o nią bracia urażała mocno, jako godności obywatelskiej przeciwną.
Z jednej strony stał bezładny obóz polski, do zbiegowiska jarmarcznego podobny, hałaśliwy, pełen dysput, rozpraw nad rozporządzeniami wodzów i niezadowolenia, złożony z poczciwych wieśniaków, na poczekaniu w piechotę zamienionych. Z drugiej strony maszerowały groźne, milczące czworoboki, na jedno skinienie wodzów rozciągające się z regularnością machin w linie i półkola tak sprawnie jak szermierze. Prawdziwi ludzie wojny”.
Trzykrotne wici
Pospolite ruszenie mógł zawezwać tylko król, ale wyłącznie za zgodą sejmującej szlachty. Władca wysyłał tak zwane wici. Dawniej był to pęk gałęzi albo specjalna laska. Później wiciami był odpowiedni dokument z pieczęcią króla.
Wici kierowano do kasztelanów i wojewodów z poszczególnych części kraju. Ci urzędnicy mieli zadbać, aby wici dotarły do każdego szlachcica. Obyczaj nakazywał rozsyłać wici trzykrotnie. Każde kolejne po upływie dwóch tygodni. Już samo to pokazuje, że król nie mógł szybko zareagować, gdy wróg znienacka przekroczył granice Rzeczypospolitej.
Statuty Kazimierza Wielkiego nakazywały, by do boju stawał każdy posesjonat – ten, kto posiadał ziemie na prawie rycerskim. Jednak nigdzie nie zostało zapisane, w jakiej sile ma się stawić do pospolitego ruszenia. Zależało to od woli właściciela ziemskiego.
Uwięzienie króla
Od XVII wieku pospolite ruszenie przedstawiało małą wartość bojową. Zwłaszcza w walce z dobrze zorganizowanym, zdyscyplinowanym przeciwnikiem. Pokazały to bitwy pod Chojnicami i pod Ujściem. Lecz było jeszcze coś gorszego. Pospolite ruszenie tysięcznych rzesz szeregowej szlachty mogło nieść ze sobą ogromne niebezpieczeństwo dla samego władcy, który to pospolite ruszenie zwołał.
Na czas pospolitego ruszenia zawieszano prace sądów i urzędów. Zgromadzona w obozie szlachta uważała się za „sejm konny”, który może mieszać się w wielką politykę. Wystarczyło, że znalazł się jakiś wygadany trybun szlachecki. Taki mówca, a jeszcze mając za sobą bogatego możnowładcę, mógł obrócić szlachtę nawet przeciwko własnemu królowi.
I tak się stało w 1537 roku. Uczestnicy pospolitego ruszenia, zamiast wziąć udział w bitwie przeciwko wojsku mołdawskiemu, oblegli własnego króla, Zygmunta Starego, który przebywał w zamku we Lwowie. Przez dwa miesiące nie pozwolili mu opuścić Lwowa. Żądali dalszego ograniczenia uprawnień króla i rozszerzenia przywilejów szlacheckich.
Polscy królowie zapamiętali to wydarzenie. Aż do 1621 roku żaden z nich nie zwołał pospolitego ruszenia.
Ryszard Sadaj