Niemal każdy chciałby się kiedyś gdzieś przelecieć na pokładzie prezydenckiego samolotu, czyli Air Force One. Jest to zapewne niezwykle ciekawe przeżycie, a w dodatku nie trzeba kupować biletu ani też martwić się o bagaż. Niestety prócz prezydenta i jego obstawy samolotem tym podróżują tylko nieliczni ludzie, zwykle zaproszeni specjalnie goście oraz dokładnie 13 dziennikarzy.
Ostatnio okazało się, że ta reporterska trzynastka to dość kłopotliwa grupa. W serwisie internetowym Politico ukazała się taka oto informacja: „Przez lata dziesiątki dziennikarzy – i nie tylko – przed wyjściem z samolotu po cichu wpychały do torby wszystko, od grawerowanych szklanek do whisky, przez kieliszki do wina, a skończywszy na prawie wszystkim, co ma insygnia Air Force One”. Innymi słowy ludzie nagminnie przywłaszczają sobie różne rzeczy na pamiątkę.
To drobne złodziejstwo było przez wiele lat tolerowane, podobnie jak tolerowane jest czasami podwędzanie drobnych przedmiotów w luksusowych hotelach. Sam byłem kiedyś w hotelu w Amsterdamie, który jest nie tyle luksusowy, co zabytkowy. Jego właściciele w każdym pokoju umieszczają gustowne kapcie z hotelowym logo, a przy nich jest kartka z napisem: „Proszę sobie to zabrać do domu – nie będzie konsekwencji”. W ten sposób szefowie tej placówki próbują zapobiegać wykradaniu płaszczy kąpielowych, ręczników, kosmetyków, itd.
Wracając do Air Force One, w zeszłym miesiącu Stowarzyszenie Korespondentów Białego Domu wysłało e-mail do swoich członków, w którym wydało surowe oświadczenie przestrzegające żurnalistów, iż wynoszenie z samolotu „pamiątek” nie pozostaje niezauważone. Wszystko wskazuje zatem na to, iż kradzież w prezydenckim samolocie nie będzie więcej tolerowana. Media opłacają dziennikarzom przelot rządowym samolotem oraz posiłki i napoje serwowane na pokładzie. Natomiast załoga rozdaje na pamiątkę małe opakowania czekoladek M&M z pieczęcią prezydenta i podpisem przywódcy USA. Okulary i inne akcesoria z Air Force One można kupić online. Dla niektórych to jednak za mało.
Kelly O’Donnell, która jest szefową Stowarzyszenia Korespondentów, w swojej notatce podkreśliła, że przedmioty z emblematami Air Force One rzeczywiście można kupić, ale przyznała, iż okulary sprzedawane na stronie US Air Force nie są takie same jak te, które znajdują się w samolocie. Podobnie jest w przypadku koców. Serwis Politico informuje, że czasami z toreb i plecaków dziennikarzy wysiadających z samolotu słychać odgłosy pękającego szkła i brzęczących kieliszków.
W jednym przypadku były korespondent Białego Domu, pracujący dla poważanej gazety, był gospodarzem przyjęcia, podczas którego podawano jedzenie na zestawie talerzy Air Force One ze złotymi brzegami, które musiały zostać po kryjomu wyniesione z pokładu. Inny dziennikarz przywłaszczył sobie haftowaną poszewkę na poduszkę, ale po reprymendzie pracodawcy oddał ją, przy czym zwrot przedmiotu nastąpił w dość „szpiegowski sposób”. Pracownik Białego Domu spotkał się z reporterem przy pomniku Andrew Jacksona na Lafayette Square, tuż koło Białego Domu, gdzie nastąpiło przekazanie poszewki w prawowite ręce.
W pakiecie prasowym Białego Domu od dawna ostrzegano, że Air Force One to nie źródło pamiątek. Mimo to jeden z anonimowych reporterów wyznał: – Podczas mojego pierwszego lotu osoba obok mnie powiedziała: „Weź sobie tę szklankę – wszyscy tak robią”. Biały Dom przyznaje, że większość kradzieży dotyczy drobnych rzeczy: pluszowe ręczniki z wytłoczoną pieczęcią prezydenta lub tanie łyżki, które administracja wynajmuje od firmy cateringowej na duże przyjęcia na pokładzie Boeinga. Ale inne przedmioty są droższe, w tym stojaki na wizytówki, małe srebrne łyżeczki i kawałki szkła zwisające z kinkietów.
Kleptomania na pokładzie Air Force One nie jest zjawiskiem nowym. Już w 2012 roku aktorka Allison Williams powiedziała Davidowi Lettermanowi, że pewnego razu użyła przedmiotu, który jej tata, znany prezenter NBC News Brian Williams, zabrał z samolotu. Była to serwetka „prezydencka”, którą Allison położyła na stole, by zaimponować swojemu chłopakowi.
Nie wiem, czy ostrzeżenia pod adresem dziennikarzy poskutkują. Być może jednak Biały Dom powinien pójść śladem amsterdamskiego hotelarza i przygotowywać dla braci dziennikarskiej specjalne paczki z pamiątkami, które wolno byłoby zabrać do domu na pamiątkę. Kapcie z pieczęcią prezydencką jak najbardziej wchodzą w rachubę. Paczka drażetek M&M egzaminu raczej nie zda.
Epidemia kradzieży na pokładzie Air Force One jest do pewnego stopnia zrozumiała. Waszyngton to miasto zamieszkane przez wielu ambitnych, szukających wysokiego statusu palantów. Wiele osób, które latają z prezydentem, naprawdę chce, by wszyscy o tym wiedzieli. Czasami wystarczy tylko zdjęcie lub specjalne zaświadczenie, które można dostać od US Air Force. Nie zmienia to jednak faktu, iż wyniesiona po kryjomu pamiątka to zupełnie coś innego. Nie można zresztą obwiniać wyłącznie dziennikarzy. Pewien senator, który pozostanie bezimienny, podobno wynosił z samolotu wszystko to, co nie było przykręcone lub umocowane.
5 lutego br., po rejsie Air Force One na zachodnie wybrzeże, obsługa dokonała inwentaryzacji przedmiotów i powiadomiła Biuro Podróży Białego Domu, że w kabinie prasowej brakuje „wielu rzeczy”. W związku z tym jeden z dziennikarzy wysłał do swoich kolegów mail, w którym dość dyplomatycznie napisał: „Hej, jeśli nieumyślnie i przez pomyłkę zabrałeś coś z samolotu, możemy pomóc w zapewnieniu dyskretnego oddania przedmiotu”. Zgłosił się niestety tylko jeden facet – ten ze skradzioną poszewką na poduszkę. Reszta kleptomanów milczy.
Andrzej Heyduk