Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
czwartek, 14 listopada 2024 09:02
Reklama KD Market

Bruce Springsteen - trubadur pięknych przegranych

Bruce Springsteen - trubadur pięknych przegranych
Bruce Springsteen fot. ENNIO LEANZA/EPA-EFE/Shutterstock

Kiedy słuchasz jego piosenek, nie jesteś przegranym frajerem. Jesteś bohaterem w epickim poemacie... o przegranych frajerach - mówił satyryk i aktor Jon Stewart o tym, co dla niego znaczyły pieśni Bruce'a Springsteena. Amerykańska legenda rocka świętuje 50-lecie kariery.

Początek kariery Springsteena datować można na 1973 r. i premierę "Greetings from Asbury Park, N.J.", debiutanckiej płyty wokalisty i gitarzysty, którego sława rosła sukcesywnie dzięki porywającym występom z grupą E-Street Band w klubach New Jersey. 19 kwietnia fani "Bossa" otrzymają jubileuszowy prezent: płytę "Best of Bruce Springsteen", kompilację 18. najsłynniejszych singli, wśród których znalazły się m.in. "Rosalita (Come Out Tonight)", "Dancing in the Dark", "Born To Run", "Streets of Philadelphia" i "The Rising".

Gdy ukazała się pierwsza z jego płyt, krytyk Lester Bangs napisał, że tym, co wyróżnia młodego muzyka spośród zastępów naśladowców Boba Dylana, są jego pisarskie zdolności i odwaga, brak rockowej pozy, szczerość i radość, emanująca z muzyki. "To wielki, młody talent, który ma wiele do powiedzenia" - pisał - uważajcie na niego. Nie jest nowym Johnem Prine'em" - żartował w recenzji "Greetings from Asbury Park" w magazynie "Rolling Stone". "Bruce wychodzi z siebie, by przekazać nam, że pochodzi z najbardziej szalonej, dziwacznej okolicy New Jersey". Śpiewał o barwnych postaciach, lokalnych sławach i ich przygodach.

Coraz bardziej skupiał się na "małej Ameryce" - jego bohaterowie żyją w małych miasteczkach niespektakularnymi żywotami, z trudem wiążąc koniec z końcem. Walczą z bezrobociem, brakiem życiowych perspektyw, dyktaturą okoliczności. Marzą o wybawieniu. Śpiewa o życiowych przegranych na których, za ich trud, nie czeka nagroda, bogactwo, spełnienie, a jedynie rozczarowanie.

Jest trubadurem pięknych przegranych, Ameryki z filmów Martina Scorsese, Roberta Altmana i Terrence'a Malicka - utwór "Nebrasca" napisał po zobaczeniu w telewizji "Badlands" Malicka, opartego na faktach filmu o parze młodych zabójców, przemierzających kraj samochodem. Niesprawiedliwie kojarzony głównie ze "stadionowym" rockiem, rzeszami fanów, wyśpiewującymi chwytliwe, wychwalające Amerykę refreny, Springsteen w rzeczywistości jest trubadurem codziennych dramatów i tragedii niespełnionych marzeń, braku życiowych perspektyw. Desperacji, nie triumfalizmu.

Znał dobrze rzeczywistość małych miasteczek. W jednym z nich, Freehold w stanie New Jersey, spędził pierwsze 18 lat życia. W mieście panowała segregacja rasowa, Springsteen, dorastający w rodzinie z niższej klasy średniej, mieszkał "po złej stronie torów" - mówił dziennikarzowi Dave'owi Marshowi - "w okolicy graniczącej z czarnym gettem". Ojciec przyszłego muzyka, imający się różnych prac, próbujący związać koniec z końcem, sam przypominał bohatera folkowej pieśni. "Doświadczenia moich rodziców ukształtowały moją osobowość" - mówił po latach - "Określiły mnie politycznie". Jako nastolatek pokochał rock and roll, Elvisa i The Beatles, zaczął notować w zeszytach szkice tekstów własnych piosenek.

Pisał o Ameryce młodych ludzi, marnujących swoją młodość; żołnierzy wracających do domu, gdzie nic na nich nie czeka; desperatów, schodzących na przestępczą drogę, by przetrwać; niewinnej, szkolnej miłości, która - jak w przejmującej "The River" - przemienia się we wrogość. "Wszystko to, co było ważne/ cóż, panie, rozpłynęło się w powietrzu/ I jakbym o niczym nie pamiętał/ a Mary jakby o nic nie dbała" - śpiewa.

W tym sensie twórczość Springsteena obejmowała znacznie większe pole, niż Ameryka. W jego piosenkach "przeglądał" się angielski pisarz Nick Hornby - szukał w nich pocieszenia po kolejnych rozczarowaniach, odmowach z wydawnictw, chwilach kryzysów wiary w swoje umiejętności i sukces. "Moją odpowiedzią na każdą odmowę było +Thunder Road+. Na każdy, pełen wątpienia komentarz, wygłaszany przez kogoś z mojej rodziny czy przyjaciół. Oni byli z miasteczek dla przegranych, powtarzałem sobie, a ja - tak jak Bruce - wyrywałem się na wolność, po wygraną".

Takimi słowami kończy się wielki przebój Springsteena z "Born to Run", jego trzeciej płyty. "Thunder Road" to obraz jednorodzinnych domów z przedmieść, samochodu i bezkresnej autostrady - symbolu wolności i ucieczki. Gdy śpiewał ją nie z akompaniamentem zespołu, jako pełną energii i życia, tylko samotnie, przygrywając na gitarze akustycznej i harmonijce ustnej - zamieniała się w balladę o zawiedzionych nadziejach, minionej młodości, szlachetnej przegranej. Droga, która miała wieść ku szczęściu okazała się prowadzić donikąd.

"Opuść szybę i pozwól, by wiatr rozwiał ci włosy/ Noc stoi otworem, szosa zawiedzie nas, gdzie tylko chcemy" - śpiewał. "Nie prowadziłem samochodu przez bezkresną autostradę, wiatry nie rozwiewał mi włosów, które zdążyły mi już wypaść" - pisał Hornby w artykule poświęconym piosence - "Nie jestem Amerykaninem, nie jestem już młody i nie znoszę samochodów, ale Bruce do mnie przemawiał. +Thunder Road+ okazała się pomocna, zwłaszcza po pewnym czasie, kiedy okazało się, że wciąż donikąd nie uciekłem, niczego nie wygrałem" - wspominał Hornby, autor książek "Wierność w stereo", "Był sobie chłopiec" i "Futbolowa gorączka".

Dave Marsh pisał dla magazynu o długich na kilkaset osób kolejkach przed klubem Bottom Line na Manhattanie, który pomieścić może 450. "Liczą na fart" - pisał słynny dziennikarz - "Sprigsteen jest wszystkim tym, co o się o nim mówi: niezwykłym gitarzystą, wokalistą, odnowicielem rock and rolla", a jego zespół the E-Street Band - "być może najlepszym zespołem rock and rollowym w kraju". "Porównuje się go do wszystkich wielkich, dzieje się tak chyba dlatego, że stanowi punkt kulminacyjny 20 lat tradycji rock and rolla" - ocenił.

Jon Landau z "Rolling Stone" poszedł na koncert 9 maja 1974 r. "Przed oczami przeszła mi cała historia rock and rolla" - napisał później. "Ujrzałem coś jeszcze: jego przyszłość. Na imię jej Bruce Springsteen. Tamtego wieczoru poczułem się znów młody, jakbym słuchał muzyki po raz pierwszy w życiu".

Reżyser Martin Scorsese we wstępie do książki "Racing in the Street. The Bruce Springsteen Reader" wspominał: "Po raz pierwszy usłyszałem go gdzieś w połowie lat 70. i powalił mnie na ziemię. Nie przypominał nikogo innego. W Nowym Jorku i w Anglii wybuchł właśnie punk i nowa fala, ale to był inny rodzaj muzyki, agresywny, anarchistyczny. Springsteen był natomiast romantyczny i zdolny do szczerego współczucia".

W 1973 r. Scorsese miał na koncie dwa filmy, studencki "Kto puka do moich drzwi" i niskobudżetowy "Wagon towarowy Bertha", czekał jednak na obraz, za sprawą którego się "przebije". Skończył właśnie kręcić "Ulice nędzy", osadzoną w Nowym Jorku opowieść o przyjaźni, dorastaniu, grzechu i wybawieniu. Chwalony przez krytykę film okazał się przełomem w karierze reżysera, a także dwóch młodych aktorów, Harveya Keitela i Roberta De Niro.

Springsteen - wspominał Scorsese - "sprawiał wrażenie przywiązanego do klasy pracującej, małomiasteczkowej Ameryki. Rozumiał koleje życiowe prostych ludzi. Nadawał ich marzeniom i nadziejom wielki wymiar, na jakie zasługiwały". I wymieniał, co słyszał w muzyce Springsteena: blues, rhythm and blues, garażowy rock and roll, country, brzmienie Motown, klasyczny pop, nawet gospel. Ale także "tragedie, pożądanie, żal, wiarę, rezygnację, złość, zawód, pragnienie".

Nim nagrał tę pierwszą płytę, wieść o porywających koncertach zespołu młodego wokalisty - koncertach w klubie The Upstage, przypominających wielką imprezę - niosła się od New Jersey do samego Nowego Jorku. Doszły uszu nawet szefów wytwórni Columbia, którzy - skuszeni famą - zaoferowali młodemu artyście kontrakt płytowy. Widzieli w nim nowe wcielenie Boba Dylana i, podobnie jak w przypadku słynnego barda, chcieli mieć go na wyłączność. Do Columbii ściągnął go John Hammond, branżowa legenda, człowiek który "odkrył" Billie Holiday i Boba Dylana.

Etykietka "następcy" słynnego pieśniarza irytowała młodego muzyka. "Jeśli się tego naprawdę posłucha, wcale nie brzmi jak Dylan" - mówił Markowi Hagenowi z "Mojo" - "Ale w tamtym czasie byłem bardzo wrażliwy na punkcie odnalezienia swojej własnej osobowości... to wychodzi czasem w +Born to Run+ czy +Jungleland+, ale gdy nagrywałem +Darkness+ już niemal zniknęło". Na "Darkness On the Edge of Town" - czwartej płycie w dyskografii, nagranej w 1978 r. - opowieści o nastolatkach u progu dorosłości, nocnym życiu, barwne osobowości, zastąpione zostają historiami dorosłych przegranych, którzy stracili wszystko i pozostaje im już tylko jazda samochodem bez wyraźnego celu.

W 2009 r. podczas poświęconej muzykowi uroczystości uhonorowania nagrodą Kennedy Center Honors o wpływie jaki muzyka Springsteena miała na jego życie - chłopaka dorastającego w latach 80. w New Jersey - mówił Jon Stewart, prowadzący "The Daily Show". "Pracowałem za grosze w beznadziejnej pracy w barze na nocnej zmianie, ale każdej nocy po zamknięciu, wsiadałem do swojego starego, beznadziejnego samochodu, włączałem muzykę Bruce'a Springsteena i wszystko się zmieniało. Kiedy słuchasz piosenek Springsteena nie jesteś przegranym frajerem. Jesteś bohaterem w epickim poemacie... o przegranych frajerach".

Po pieśni Springsteena sięgali nie tylko nastolatkowie z małych miast. W 1984 r. przebój "Born in the U.S.A." puszczano na wiecach wyborczych ubiegającego się o reelekcję prezydenta Ronalda Reagana. Pieśń została zrozumiana opacznie lub cynicznie wykorzystana ze względu na refren, w którym narrator powtarza, że urodził się w Stanach Zjednoczonych. Patriotyczne wybrzmienie deklaracji osłabiają zwrotki piosenki, opowiadającej o desperacji i poświęceniu powracającego z wojny w Wietnamie żołnierza, który nie potrafi ułożyć sobie życia w rzeczywistości, zarządzanej przez realia kryzysu ekonomicznego i trudnej sytuacji klasy pracującej. Raczej gorzko wyśmiewa nacjonalizm niż go wychwala.

Springsteen skomentował gest Reagana. "Prezydent o mnie mówił, ciekawe którą moją płytę lubi najbardziej" - mówił podczas koncertu w Pittsburghu- "bo chyba nie +Nebrascę+. Tej chyba nie słuchał". Następnie zagrał "Johnny 99", piosenkę o pracowniku zamkniętej fabryki samochodów, skazanym na 99 lat więzienia za popełnione w alkoholowym zamroczeniu zabójstwa. "To płyta o amerykańskiej samotności" - tłumaczył Dave'owi Marshowi - "o tym, co dzieje się z ludźmi, gdy stracą przyjaciół, poczucie przynależności do wspólnoty, opuści ich rząd i pracodawca. To właśnie są rzeczy, które trzymają cię w pionie, nadają życiu sens".

Za sprawą nagranej dwa lata po "Nebrasce" płycie "Born in the U.S.A." do Springsteena przylgnął wizerunek piewcy amerykańskości: okładkę albumu zdobiło zdjęcie, na którym muzyk stoi tyłem, ubrany w białą koszulkę, z czerwoną czapką z daszkiem w tylnej kieszeni niebieskich jeansów. W tle czerwono-białe pasy amerykańskiej flagi. Muzyka - porywająca, energetyczna, optymistyczna, a nie posępna, jak na "Nebrasce" - niemal odciąga uwagę od słów piosenek.

Te wciąż mówiły o goryczy i rozczarowaniu, jak tytułowa "Born in the U.S.A.", nostalgii za młodością, jak "Glory Days", ale także o tym, w imię czego warto się męczyć i - jak narrator "Dancing in the Dark" - walczyć mimo przeciwności: rodzinny dom i miasto z "My Hometown" czy przyjaźń, jak w "Bobby Jean". "Złożyliśmy przysięgę, której mieliśmy być wierni/ Nie wycofać się, nigdy się nie poddać" - śpiewał w "No Surrender".

Na zdjęciu zespołu w "książeczce" płyty, gitarzysta Steve Van Zandt pozuje w koszulce z orłem białym i napisem "Solidarność". Na płycie "Voice of America" prowadzonej przez muzyka grupy Little Steven and The Disciples of Soul znalazła się piosenka "Solidarity", poświęcona pamięci polskiego ruchu społecznego.

Springsteen przyjechał do Polski tylko raz, choć wystąpił dwukrotnie, 9 i 10 maja 1997 r. w warszawskiej Sali Kongresowej, w ramach akustycznej, solowej trasy koncertowej, promującej płytę "The Ghost of Tom Joad". Niektóre z piosenek zapowiadał wówczas w języku polskim. W 2013 r. amerykański ambasador Stephen Mull ogłosił w mediach społecznościowych, że rozmawiał z menedżerem artysty i Springsteen ponownie zagra w Polsce. Jak dotąd, skończyło się jednak na entuzjastycznych zapowiedziach. (PAP)

Piotr Jagielski

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama