Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
czwartek, 14 listopada 2024 23:51
Reklama KD Market

Szablon Jankesa w podróży

Szablon Jankesa w podróży
(fot. AdobeStock)

Gdy za czasów komuny do Polski docierali dość nieliczni turyści z USA, można ich było zwykle łatwo rozpoznać. Szczególnie facetów w średnim wieku, którzy niemal zawsze mieli na sobie spodnie w dużą kratkę i kapelusz. Nie wiem, dlaczego tak było, ale nawet mój ówczesny wykładowca na wrocławskiej anglistyce tak właśnie się ubierał. Dziś oczywiście sytuacja jest inna, ale nadal – jak twierdzą specjaliści od rzeczy trywialnych – podróżującego Amerykanina można bez problemu zidentyfikować.

Jednym z naczelnych identyfikatorów jest to, iż przybysze z USA niemal zawsze chcą bardzo dużo lodu w swoich napojach, łącznie ze zwykłą wodą, z czym Europa miewa dość poważne problemy. Przed kilkoma laty w paryskim barze zamówiłem dżin z tonikiem, co poskutkowało podaniem mi szklanki z koktajlem, w którym pływała mała, osamotniona kostka lodu. A gdy spytałem, czy nie mógłbym dostać nieco więcej zamrożonej H2O, doniesiono kilka kostek, ale z nieskrywanym zdziwieniem.

Paryżanie rozpoznają też rzekomo Amerykanów po dwóch innych rzeczach. Po pierwsze, zawsze się uśmiechają i dają napiwki oraz niemal zawsze mówią do ludzi, których nigdy wcześniej nie widzieli How are you? albo How are you doing? Podobno jest też tak, że turyści amerykańscy zawsze wyglądają na wesołych i szczęśliwych. Turyści z innych miejsc wydają się bardziej neutralni, zirytowani, a być może po prostu nieszczęśliwi. Jeśli chodzi o te zdawkowe How are you?, Amerykanie są istotnie mistrzami w tej dziedzinie, a językoznawcy mają nawet na to termin – phatic communion – który oznacza wypowiadanie zdań bez żadnego istotnego zamiaru komunikacyjnego ani też bez zawartości semantycznej.

Pewien mieszkaniec Holandii zaobserwował ponadto coś innego: – Kiedy pytasz, skąd pochodzi Amerykanin, on nie mówi „z Ameryki”. Zamiast tego mówi coś w rodzaju: „Jestem z Teksasu!”. Żaden inny człowiek na świecie nie mówi, z jakiego stanu lub regionu pochodzi. Zwykle zaczynają od poziomu kontynentalnego, np. „Jestem z Europy”, a potem, być może, idą dalej i, jeśli rozmowa będzie kontynuowana, podadzą swój kraj ojczysty. Poza tym połowa z nich po prostu podaje swoje miasto, którego nazwy zwykle nikt nie zna.

Niektórych innych „identyfikatorów” amerykańskości nie jestem w stanie potwierdzić, ale je przytoczę. Podobno Amerykanie to jedyny naród, który spożywa kanapki lub inne dania podczas spaceru. Piją też kawę z kubków na wynos, co dla przeciętnego Włocha jest szokujące i niemal obraźliwe. Uśmiechają się delikatnie do nieznajomych, którzy przechodzą obok nich i nawiązują z nimi kontakt wzrokowy, co jest z pewnością do przyjęcia w USA, ale może nie być zbyt dobrze tolerowane np. Niemczech. Niektórzy poznają Amerykanów po tym, że noszą okulary przeciwsłoneczne na czubku głowy, kiedy ich nie używają. Na pytanie, jak daleko coś jest, Amerykanin powie, ile czasu zajmuje dotarcie tam, pomijając odległość fizyczną. Ponadto, wszystko to, co nie wymaga więcej niż trzech godzin podróży, jest „za rogiem”.

Zmieniła się też rzekomo garderoba. Dziś turysta amerykański w średnim lub zaawansowanym wieku nosi zwykle białe skarpetki, białe buty do biegania (mimo że nie biega), szorty, koszulkę polo i czapkę z daszkiem. A cały świat jest Ameryce wdzięczny za to, że na plaży faceci nigdy nie noszą kusych speedos, tylko stosunkowo długie szorty. No i na koniec, przeciętny Amerykanin wyznaje z chęcią ludziom prawie mu obcym, że z pochodzenia jest w jednej ósmej Niemcem, w jednej ósmej Irlandczykiem, w jednej szesnastej Szkotem wraz z niewielką domieszką Hiszpana, Francuza oraz Kanadyjczyka.

Znane wydawnictwo Fodor, publikujące niezliczone przewodniki po różnych zakątkach świata, też się wypowiedziało na temat typowych i łatwo rozpoznawalnych cech Amerykanina w podróży. Są to zwykle, zdaniem wydawców, ludzie głośni. – Amerykańscy goście są najgłośniejsi i łatwo się śmieją – mówi kapitan kanadyjskiego liniowca pasażerskiego Kabir Bageria. – Zazwyczaj słyszymy przechodzących Amerykanów, zanim ich zobaczymy. Poza tym zadają wiele pytań, których większość ludzi nigdy by nie zadała, bo dotyczą spraw zbyt osobistych. Z drugiej strony, niemal zawsze opowiadają też obcym ludziom o sobie, rodzinach, domu, itd. Są ciekawscy i ciekawi wszystkiego, ale często zdradzają mierną wiedzę o miejscach, które odwiedzają, ani też nie wiedzą zbyt dużo o historii własnego kraju. Lubią jeść i doceniają różne przysmaki, ale zwykle spożywają znacznie więcej cukru i soli niż inne nacje, a ponadto preferują w restauracjach duże porcje, a czasami wręcz ogromne.

Biorąc to wszystko pod uwagę, zastanawiam się, czy te cechy amerykańskości nabywane są nieuchronnie przez ludzi, którzy w Stanach Zjednoczonych się nie urodzili ani nie spędzili tu dzieciństwa. Ja sam mieszkam w Ameryce od ponad 40 lat i mam nadzieję, że nie wydzieram się w knajpach, nie mówię nikomu, że jestem z Indiany, tym bardziej że nie jestem, oraz nie dzielę się rodzinnymi tajemnicami z kimś spotkanym na pokładzie samolotu. Z pewnością nie noszę spodni w kratę, speedos ani czapek z daszkiem, ale te akurat wymogi są łatwe do spełnienia.

Wszystko to oczywiście nie ma większego znaczenia. Intrygujące jest jednak to, czy Europejczycy postrzegają kogoś jako Amerykanina nawet wtedy, gdy nim nie jest, przynajmniej w sensie rodowitości. Może trzeba to jakoś wypróbować, choć nie bardzo wiem jak.

Andrzej Heyduk

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama