Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
środa, 13 listopada 2024 20:19
Reklama KD Market

Biała śmierć

Biała śmierć
(fot. Wikipedia)

Śnieżne lawiny to jedno z najbardziej spektakularnych a zarazem przerażających zjawisk w naturze. Bywają zabójcze, są nieprzewidywalne i często bardzo intensywne. Atakują od grudnia do początku czerwca. Niszczą wszystko, co staje na ich drodze. Największe zabiły dziesiątki tysięcy ludzi i zmiotły z powierzchni ziemi całe miasta...

22 tysiące pogrzebanych

Lawina z lodowca Huascaran w peruwiańskich Andach była niczym bomba atomowa. Zrównała z ziemią nie tylko miasteczko Yungay, ale także kolejne Ranrahirca oraz dziesięć pobliskich wiosek. Jednego dnia zginęło tam 22 tysiące ludzi. Do dziś jest to największa katastrofa lodowcowa w historii świata.

Tragedia wydarzyła się w niedzielę, 31 maja 1970 roku, tuż po potężnym trzęsieniu ziemi o sile 7,7 w skali Richtera, które nawiedziło region. Z klifu na szczycie lodowca Huascaran zaczął obsuwać się lód i śnieg. Spadająca z wysokości 6500 metrów n.p.m. mroźna masa, pochłaniająca po drodze żwir i kawałki skał, z każdą sekundą nabierała rozmiarów i prędkości. W końcu rozpędzona do 400 kilometrów na godzinę uderzyła w ostateczny cel – miasteczko Yungay położone u podnóża gór.

Żywioł zaskoczył tysiące mieszkańców, którzy, nie spodziewając się zagrożenia, spędzali koniec weekendu na targu w centrum miasta. Gdy lawina uderzyła z impetem w miasteczko, byli bez szans. Większość zginęła na miejscu. Ci, którzy jakimś cudem przeżyli pierwszy cios zabójczej masy lodu i skał, zostali pogrzebani żywcem pod grubą, lawinową czapą. Tam niektórzy walczyli jeszcze o życie, w końcu dusząc się z braku tlenu.

Po zrównaniu z ziemią miasteczek śmiercionośna lawina przesuwała się dalej, w dół rzeki. Przez 160 km pustoszyła jeszcze wąski kanion, aż dotarła do Oceanu Spokojnego, gdzie poddała się jego potędze. W sumie trzęsienie ziemi i lawina pochłonęły tego dnia ponad 70 tysięcy istnień ludzkich w Peru.

Lawinowa wojna

Marmolada, królowa włoskich Dolomitów, jest najwyższym masywem górskim rejonu uwielbianego przez fanów białego szaleństwa. Rzadko kto, podziwiając z jej szczytu (3343 m n.p.m.) niezrównane piękno i potęgę gór, zdaje sobie sprawę, że patrzy na wielką mogiłę. To miejsce spoczynku tysięcy żołnierzy, którzy zginęli tu podczas I wojny światowej. Nie od strzału, tylko od uderzenia śniegu.

Zbliżał się koniec 1916 roku. Obfite opady śniegu w Alpach stworzyły idealne warunki do powstania śmiercionośnych lawin. Najgorsza z nich uformowała się 13 grudnia. Tego dnia 200 tysięcy ton śniegu, skał i lodu osunęło się ze zboczy Marmolady, miażdżąc i zakopując wszystko, co znalazło się na drodze żywiołu. W tym koszary austro-węgierskiej armii stacjonującej u podnóży szczytu. Obóz umiejscowiono bezpośrednio pod górą, by utrudnić ataki wroga, czyli armii włoskiej.

Żołnierze nie przewidzieli, że tym razem niebezpieczeństwo spadnie na nich z góry, w postaci ton niestabilnego śniegu. Lawina, która uformowała się tego dnia, zamieniła obóz w ruinę. Na miejscu zginęło 300 żołnierzy austriackich. Szacuje się, że życie straciło w sumie co najmniej 2 tysiące ludzi. Lawina zabiła także prawie tyle samo żołnierzy włoskich i cywilów. Odnaleziono tylko kilka ciał. Reszta na zawsze pochowana jest pod wielkim lodowym sarkofagiem, gdzieś u podnóży królowej Dolomitów.

Obfite opady śniegu i silne podmuchy wiatru wyzwalały tej zimny kolejne mniejsze lub większe lawiny w rejonie. Legenda mówi, że korzystali z tego żołnierze wrogich armii. Każda ze stron próbowała bowiem wywołać śnieżną lawinę po stronie wroga, by w ten sposób pokonać jego armię. Włosi, walcząc w swoich górach, mieli sporą przewagę. Prowokowali bitwy w miejscach znanych z występowania śnieżnych obsuwów. I wiedzieli, kiedy wycofać się z terenu. Austriaccy żołnierze skarżyli się podobno, że włoskie góry zimą są bardziej niebezpieczne niż sami Włosi. W sumie w wyniku masowych grudniowych lawin 1916 roku w rejonie zginęło do 9 do 10 tysięcy ludzi, głównie żołnierzy obydwu armii. Większości ciał nigdy nie znaleziono.

60 metrów grozy

Japonia nigdy nie zapomni ataku serii lawin z 1918 roku. Były to najbardziej śmiertelne katastrofy we współczesnej historii Kraju Kwitnącej Wiśni. Spowodowały je niespotykanie obfite opady śniegu. Podobno tej zimy nie było w Japonii miejsca, gdzie śnieg nie sięgałby przynajmniej czubka głowy dorosłego człowieka. Sparaliżowane złowrogą bielą główne drogi powodowały chaos komunikacyjny w kraju. A kumulujące się opady śniegu w niektórych miejscach osiągały wysokość 60 metrów!

Najgorszy scenariusz natura sprezentowała mieszkańcom miasteczka Mitsumata liczącego 609 mieszkańców i 101 gospodarstw. W ciągu tygodnia zamieć zrzuciła na osadę i okoliczne wzniesienia 3 metry śniegu. Trzykrotnie więcej niż spadało tu przez całą zimę. 9 stycznia nastąpił przełom. Na Mitsumata spadła lawina, za jednym zamachem niszcząc 34 domy i grzebiąc pod śniegiem setki mieszkańców. Do miasta przybyło 2 tysiące ratowników. Przez trzy dni szukano ocalałych. Udało się odkopać spod śniegu 22 żywych. 158 ludzi zginęło. Przyczyną zejścia lawiny było prawdopodobnie wycięcie ze zbocza góry wszystkich drzew, które mieszkańcom Mitsumata posłużyły na opał. Usunięto tym samym naturalną barierę spowalniającą niszczycielski żywioł.

Tydzień po katastrofie w Mitsumata, 14 lutego, wioska Sakashita w Hida padła ofiarą śniegu. We wsi zbrakło żywności, opału i wody pitnej. W rezultacie ponad 300 mieszkańców uwięzionych w domach miało umrzeć z głodu. Trzy osoby uciekły z zasypanej wioski do ​​sąsiedniego miasta Toyama.

20 stycznia lawina spadła na kolejną wioskę Asahi, zabijając 154 ludzi. Dwa dni później kolejna lawina obsunęła się na fabrykę maszyn w mieście Tsuruoka. Siła uderzenia spowodowała zawalenie się 11 budynków i pogrzebanie żywcem w gęstym śniegu ponad 200 pracowników. Ponad 150 z nich zginęło w wyniku uduszenia.

Joanna Tomaszewska

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama