Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
czwartek, 26 września 2024 16:51
Reklama KD Market

Zafascynowana śmiercią

Zafascynowana śmiercią

Sypiała w trumnie. Nosiła mały rewolwer. W pierścionku miała kurarę, indiańską truciznę. W jej buduarze zawsze był chloroform, morfina, opium – popularne wówczas środki odurzające. Fascynowała się tematem śmierci i przemijania. Lubiła oglądać martwe ciała. Interesowały ją samobójstwa. Kochankom proponowała wspólne zażycie trucizny. Mężczyźni nie wiedzieli, czy rzeczywiście chce się zabić, czy tylko odgrywa kolejną rolę...

Modliszka

Aż doczekała się. 1 lipca 1890 roku Maria Wisnowska została zastrzelona. Była popularną aktorką wyspecjalizowaną w rolach kobiet naiwnych. Warszawska legenda belle epoque. Wymieniano ją w jednym rzędzie z Heleną Modrzejewską. Zbrodnię z namiętności popełnił jej kochanek, rosyjski oficer Aleksander Bardeniew. Służył w pułku huzarów, który stacjonował w koszarach w warszawskich Łazienkach. Śmierć Wisnowskiej była najsłynniejszym wydarzeniem w dziejach polskiego teatru.

Maria Wisnowska zadebiutowała na lwowskiej scenie jako osiemnastolatka. Dostała się do teatru bez większych trudności. I od razu stała się ulubienicą widzów, przede wszystkim starszych panów i studentów. I od razu złamała też serca mężczyzn.

Jan Dobrzański, 60-letni dyrektor teatru, który przyjął Wisnowską do pracy, rozwiódł sią dla niej z żoną po dwudziestu pięciu latach udanego małżeństwa. Na darmo. Wisnowska go odrzuciła. Wdała się w romans z hrabią Alfredem Potockim, galicyjskim politykiem i bogatym ziemianinem. Jego także porzuciła. Znany śpiewak operowy Aleksander Myszuga z powodu Wisnowskiej rozstał się z żoną, która była w ciąży. Kiedy to zrobił, aktorka straciła zainteresowanie jego osobą. Takich ofiar było więcej.

Wisnowska uwielbiała rozkochiwać w sobie mężczyzn, bawić się ich uczuciami i patrzeć, jak cierpią. Miewała kilku kochanków jednocześnie. Publicznie wygłaszała pogląd, że „kobieta powinna być jak kiper, który każdego wina próbuje, ale żadnym się nie upija”. W pamiętniku ujawnionym po jej śmierci napisała: „Przecież to nie do wytrzymania. Trzy razy mnie ktoś zobaczy i już się kocha. Głupcy. Te wszystkie serdeczne wynurzenia już mi się sprzykrzyły”.

Jeden z porzuconych kochanków, aktor Wincenty Rapacki tak opisał Wisnowską: „Była blondynką średniego wzrostu, o figurze zaokrąglonej, ale zgrabnej. Miała regularne rysy twarzy, na której malowały się wszystkie uczucia w swych najsubtelniejszych przejawach”. Dramaturg Stefan Krzywoszewski, kolejny porzucony przez Wisnowską, wspominał: „Największy urok tkwił w oczach o barwie i blasku akwamaryny, gdy były pogodne, a które ciemniały w podnieceniu. W chwilach przepastnego upojenia jej szeroko rozwarte źrenice wpatrywały się uparcie w moje oczy, a na jej ustach jawił się zagadkowy uśmiech”.

Po dwóch latach od debiutu aktorskiego we Lwowie Maria Wisnowska przeniosła się do Warszawy. Gazeta Warszawska odnotowała: „W rolach naiwnych debiutuje panna Wisnowska, artystka sceny lwowskiej, z wielkim powodzeniem. Talent to widoczny i niepospolity, inteligencja silna, warunki zewnętrzne wyborne”.

Wówczas jej wielkim wielbicielem został Stefan Żeromski, jeszcze student Instytutu Weterynarii. W swych notatkach chwalił pod niebiosa Wisnowską: „Ślicznie gra, ale jeszcze silniej bestia się charakteryzuje. Przepyszna jest na estradzie”. W późniejszych zapiskach Żeromski wyrażał się o grze aktorki bardzo krytycznie, nie szczędząc nawet złośliwości w opisie jej wyglądu. Czyżby i młody Żeromski dostał kosza od Wisnowskiej? Maria Wisnowska stała się niekwestionowaną gwiazdą warszawskiej sceny. Miała najwyższą gażę pośród aktorek. Dzisiaj, w przeliczeniu na euro, byłoby to 60 tysięcy. Do tego dochodziły drogie prezenty od miłośników.

Jej twarz łączyła w sobie niewinność i zepsucie. Dziennikarzy i wielbicieli przyjmowała w obitym różowym suknem buduarze, ozdobionym kwiatami i orientalnymi meblami. Leżała wówczas na otomanie, eksponując gołe nogi. Gdy chciała zyskać przychylność mężczyzny, zapraszała go do siebie, siadała obok, łapała go za rękę i patrząc głęboko w oczy przekonywała, że musi się w niej zakochać. Nie mógł inaczej, zakochiwał się. Tak uważa Agata Tuszyńska, która napisała książkę o Marii Wisnowskiej.

Strzał w pierś

Wisnowska zakończyła życie podczas schadzki z o dziesięć lat młodszym kochankiem, rosyjskim oficerem huzarów Aleksandrem Bardeniewem. Aktorka wywodziła się ze sfery sklepikarzy, co ukrywała. Bardeniew z zamożnej rodziny kupieckiej, która kupiła sobie szlachectwo. Łączyło ich jedno: samobójstwa w rodzinie. Życie odebrał sobie ojciec aktorki i brat oficera.

Wisnowska swoim zwyczajem dręczyła i prowokowała Bardeniewa. Pytała, czy przed odebraniem sobie życia byłby w stanie ją zabić. Oficer zaprzeczał. A ona dalej judziła. Podczas jednej z kolacji wyznała Rosjaninowi, że marzy o tym, by umrzeć na scenie. Kochanek miałby strzelić do niej podczas wręczania kwiatów po zakończeniu spektaklu, a potem przegryźć kapsułkę z trucizną i umrzeć obok niej. I na to nie przystawał Bardeniew.

Ostatniej swojej nocy Wisnowska po raz kolejny zaczęła namawiać kochanka do wspólnego samobójstwa. Powiedziała, że nie zostało im już nic poza własną śmiercią. Dopięła swego, lecz nie całkowicie.

„Półprzytomni od opium i alkoholu napisali pożegnalne listy. Wisnowska położyła na twarz chusteczkę nasączoną chloroformem i wielokrotnie powtarzała: »Jeśli mnie kochasz, zabij«. Bardeniew objął ją, pocałował i wystrzelił z rewolweru przyciśniętego do jej piersi. Maria zmarła natychmiast” – napisała Agata Tuszyńska. Bardeniew nie podążył za nią w zaświaty, jak tego pragnęła.

Warszawski sąd uznał go za winnego zabójstwa pod wpływem uniesienia. Bardeniew został zdegradowany, pozbawiony szlachectwa i skazany na osiem lat ciężkich robót. Lecz car unieważnił wyrok i przywrócił go do służby w pułku na Zakaukaziu.

O zabójstwie warszawskiej aktorki było głośno na ziemiach polskich i w Rosji. W Petersburgu nawet wydano drukiem akta z warszawskiego procesu. Na ich podstawie laureat Nagrody Nobla Iwan Bunin napisał powieść Sprawa korneta Jełagina.

Ryszard Sadaj


Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama