Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
czwartek, 26 września 2024 16:42
Reklama KD Market

Fałszerz artysta

Fałszerz artysta

Nikt nie był w stanie go przekupić, gdyż pieniądze produkował sobie sam. Król fałszerzy. Potrafił podrobić wszystko – pieniądze, każdy dokument, jubilerskie precjoza. Amerykańska Secret Service podziwiała jego dolary, były tak doskonałe. Inteligentny i oczytany. Zdolny malarz, więźniowie nazywali go „Matejko”. A przy tym cwaniak i zepsuty do szpiku kości recydywista. Więzienna arystokracja – za kratami spędził ponad czterdzieści lat. Twierdził, że o polskich więzieniach wie wszystko i potrafi jak nikt oddzielić ludzkie ziarna od plew...

Okrutne życie

Nie są to sprzeczne opinie. Wszystkie są prawdziwe. Zdzisław Nęcka to genialny fałszerz. Podrabiał amerykańskie i polskie banknoty, prawa jazdy, dowody osobiste, paszporty, czeki, świadectwa udziałowe, złotą biżuterię. Wypuścił partię tak dobrych podróbek studolarowych banknotów, że Secret Service stwierdziła, iż są lepsze od tych produkowanych w wytwórni papierów wartościowych USA. I właśnie ta doskonałość wzbudziła podejrzenia. Bo nawet seryjnie produkowane legalne banknoty wykazują mikroskopijne różnice. Studolarówki Nęcki były co do jednej idealne.

Magda Omilianowicz, autorka książki o królu polskich fałszerzy, jako jedyna zdobyła jego zaufanie. W ciągu setek godzin rozmów – w więzieniu, na wolności, przez telefon – zwierzał się jej ze swojego życia. Z okrutnego życia u rodziców i podczas ośmiu lat pobytu w domu dziecka. Ze swoich dokonań jako fałszerz. Ze swoich odsiadek za kratami. Opowiadał jej o czasach, kiedy stać go było na posiadanie kilku luksusowych aut. I o dniach, kiedy nie miał co włożyć do ust. Podobno w opowieści o sobie niczego nie sfałszował. Czy tak było naprawdę, wie tylko sam Nęcka.

Odnosił sukcesy zarówno jako fałszerz, jak i artysta malarz. Ale w życiu osobistym był człowiekiem przegranym. Więcej lat spędził w więzieniach niż na wolności. Kiedy mieli pieniądze, żona, alkoholiczka, wydawała je bez żadnych ograniczeń i jeszcze go okradała. Koledzy ze świata przestępczego donosili na niego milicji i również go okradali. Nęcka, choć lubił towarzystwo i balangi, najczęściej organizowane na jego koszt, sam w ogóle nie pił alkoholu.

Był w gruncie rzeczy samotnym człowiekiem. W więzieniu i na wolności bez przerwy musiał się za siebie oglądać i wypatrywać, gdzie czai się niebezpieczeństwo. Mało komu ufał. A jeśli zaufał, bywał oszukany.

Fałszywe studolarówki

Nęcka zawsze chciał podrabiać dolary. To był chodliwy pieniądz. W PRL-u, a i później, nieustannie był popyt na dolary. Wreszcie, mając dwadzieścia kilka lat, postanowił się za nie zabrać. Godzinami przesiadywał w bibliotece, studiując historię dolara i technologię produkcji papieru dolarowego. Wziął kilka lekcji u studenta chemii. Znajomy emeryt, który się na tym znał, pokazał mu, na czym polega trawienie metalu. Potrzebne mu to było do zrobienia płytek do odbijania banknotów.

Kiedy zebrał mnóstwo informacji, podekscytowany zabrał się do pracy. Skleił kilka arkuszy bristolu, robiąc z nich ekran, powiesił na ścianie i za pomocą rzutnika wyświetlił na nim prawie czterometrowy obraz dolara. Chciał widzieć najdrobniejsze szczegóły. Następnie metalową płytkę pokrył światłoczułą substancją i rozpoczął benedyktyńską pracę. Staloryt to trudna technika, ale miał już z nią do czynienia w liceum plastycznym. Poza tym taka delikatna dłubanina sprawiała mu przyjemność.

Zrobił pierwsze odbitki. Uznał, że banknoty wyszły dobrze. Zmiął je nieco, żeby wyglądały na używane, i poszedł z nimi do znajomego cinkciarza, który w okolicy krakowskiego Rynku handlował dolarami. Zdzisław dał mu kilka studolarówek. Cinkciarz zgniótł banknoty w dłoni i roześmiał się. – To szajs. Czyja to partanina? – zapytał, nawet nie przyglądając się „dolarom”. Nęcka nie przyznał się, że jego.

Początkujący fałszerz był załamany. Ale zdawał sobie sprawę, że to nie jego robota była zła – przecież obraz dolara wyglądał jak prawdziwy dolar. Cinkciarz zorientował się, że to fałszywki po samym dotyku studolarówek. Więc błąd tkwił w użytym papierze.

I znowu godziny wysiadywania w bibliotece. Dowiedział się, że dolary drukowane są na materiale składającym się z bawełny i lnu, nie ma tam papieru. Tylko jak, zwłaszcza w czasach PRL-u, wyprodukować papier banknotowy choćby podobny do oryginalnego? Nęcka wpadł na pomysł. Przecież oryginalny papier ma pod ręką. Wystarczy kupić jednodolarówki, odbarwić je i zrobić na nich studolarówki. Były tej samej wielkości.

Student chemii powiedział, jakie są najlepsze rozpuszczalniki do farb. Reszty dowiedział się z książek. Po wielu próbach znalazł zestaw rozpuszczalników, który zmył farbę z jednodolarówek. Papier banknotowy wyglądał jak nowy. Tym razem cinkciarz z Rynku nie miał żadnych zastrzeżeń. Kazał mu przynieść ich więcej. Po kilku dniach Nęcka przyniósł mu 2 tysiące dolarów w studolarówkach.

Nieostrożna żona

Produkował je taśmowo. Po raz pierwszy w życiu miał tak dużo pieniędzy, więcej nawet niż marzył. Kupił drogie auta, które trzymał w stodole u znajomej w podkrakowskiej wsi. Ubrania kupował w Pewexie, a żona, oprócz masy ciuchów, kupowała tam najdroższe whisky. Aby się zabawić, wyjeżdżali do Warszawy. Nie chciał w Krakowie, gdzie niemal każdy znał każdego, afiszować się z pieniędzmi. Na całego z nich korzystał, ale starał się być w tym ostrożny.

Zaopatrywał w dolary większość cinkciarzy w Krakowie, sam albo przez zaufanych pośredników. Niektórzy cinkciarze byli przekonani, że to prawdziwe dolary i płacili jak za prawdziwe. Jednak milicji nie uszło uwadze, że w mieście pojawiło się więcej niż zwykle dolarów. Wśród cinkciarzy mieli swoich informatorów. Milicjanci zaczęli węszyć.

Najpierw ich uwagę zwróciła żona Nęcki, alkoholiczka. W „Kolorowej”, „Warszawiance” i innych lokalach wysiadywała dzień w dzień. Kelnerom dawała sowite napiwki. Z Pewexu co kilka dni wychodziła ze stertą ubrań. Na wizytę milicji u Nęcków nie trzeba było długo czekać. Znaleźli kilka tysięcy podrobionych dolarów. Nie znaleźli matryc, za posiadanie których Nęcka mógłby dostać nawet 25 lat więzienia. Ale i tak czekała go wieloletnia odsiadka. Państwo Nęccy trafili do aresztu na Montelupich w Krakowie, żona z mniejszym wyrokiem. Z czasem budynki na Montelupich stały się dla Nęcki drugim domem.

Litery, litery

Zdzisław Nęcka miał szczęście do poznawania niezwykłych ludzi, którzy nie mieli nic wspólnego ze światem przestępczym. Ludzie ci, nie zdając sobie z tego sprawy, pomogli mu w fałszerskim fachu. Jednym z nich był profesor Krzysztof Racinowski, wielki autorytet w dziedzinie liternictwa.

Młody Zdzisław, świeżo po ukończeniu liceum plastycznego w Tarnowie, na prośbę znajomego zaniósł obiad do nieznanego sobie profesora. Na ścianach jego mieszkania wisiało pełno liter. Nęcka w rozmowie z Omilianowicz wspominał: – Litery, wszędzie litery, mnóstwo przeróżnych liter. Większe, mniejsze, proste i bardzo wymyślne. Tak różnorodnych projektów nigdy nie widziałem.

Zdzisław przez rok przynosił profesorowi obiady. Kolegom o tym nie mówił, gdyż bał się, że okradną profesora. Racinowski w zamian za tę przysługę uczył go liternictwa. Nęcka polubił to. Jeszcze wtedy nie wiedział, że fałszerz banknotów, który nie zna liternictwa w sposób praktyczny, to żaden fałszerz, tylko lichy amator.

Kiedy później starał się o pracę w drukarni w Krakowie, musiał pokazać, że zna co najmniej dwadzieścia krojów pisma. Nęcka od ręki, na oczach drukarzy, zademonstrował znajomość kilkudziesięciu krojów pisma. Dostał pracę, ale długo tam miejsca nie zagrzał. Za mało płacili.

Matejko z Montelupich

Od dziecka rysował. Postaci, zwierzęta. Po skończeniu podstawówki dyrektor domu dziecka skierował go do liceum plastycznego w Tarnowie; mieszkał tam w internacie. W „plastyku” malował obrazy, za które zdobywał nagrody w konkursach malarskich. Niektóre obrazy znajdowały nabywców, ale płacili marne grosze. Prawdopodobnie z czasem Nęcka zostałby cenionym malarzem. Lecz jemu wciąż marzyły się duże pieniądze. Na obrazach nie mógł się wzbogacić.

Jego znajomi, złodzieje i gangsterzy, wiedzieli, że Nęcka maluje. Nazywali go „Matejką”. Raz w więzieniu zrobił kopię Bitwy pod Grunwaldem, tej samej wielkości co oryginał. Tylko z twarzami więźniów. Obrazu nie dało się wynieść z pomieszczenia, więc strażnicy pocięli go na kawałki.

W więzieniu umiejętność rysowania pomagała mu przeżyć. Skazani prosili go, żeby namalował im ze zdjęcia portret ukochanej. Płacili za to herbatą i papierosami. Malował także freski w więziennych kaplicach. Ocalały do dzisiaj tylko te na Montelupich. Zapewne dlatego, że kaplicę z jego freskami poświęcił kardynał Macharski. Więźniowie nazwali ją kaplicą Matejki. Z czasem wieść o niej się rozniosła. Niektórzy turyści, słysząc o kaplicy Matejki, chcą ją zwiedzać. Myślą, że jest dziełem wielkiego mistrza Jana Matejki.

Popularne stały się też freski w innym więzieniu. Nęcki opowiadał rozbawiony: – W Płocku był taki kryminałek, tam też namalowałem freski. Tak się spodobały, że do kaplicy wędrowały pielgrzymki. Najwięcej malował w więzieniu w Wiśniczu, gdzie siedział siedem lat. Ponadto w Wiśniczu, w dworze Matejki, tego prawdziwego, znajduje się tablica pamiątkowa wielkiego malarza z płaskorzeźbą autorstwa Zdzisława Nęcki.

Na pytanie, skąd się wziął taki jego przydomek, odpowiedział: – Więźniowie nie są zwykle miłośnikami i znawcami sztuki, więc kiedy dowiedzieli się, że maluję, jedyny malarz, jaki mógł im przyjść do głowy, bo pewnie słyszeli o nim w szkole, to Matejko.

Nęcka brał udział w ciekawym eksperymencie. Przed laty miała miejsce słynna kradzież, z poznańskiego muzeum, jedynego w Polsce obrazu Moneta – Plaża w Bourville. Ktoś wyciął obraz z ramy, wstawił marną kopię i zniknął. Sprawcy kradzieży poszukiwały wszystkie polskie służby. Prokurator, nie wiadomo po co, chciał wiedzieć, w ciągu ilu dni można zrobić kopię Plaży. Nęcka, siedzący wówczas w więzieniu w Zaborzu, dostał pędzle i farby, płótno i fotografię Plaży z Bourville. Malował pod okiem kamery. Zrobił doskonałą kopię w ciągu godziny.

Wydany przez gangstera

Kiedy po wielu latach wyszedł na wolność, porzucił podrabianie dolarów i zabrał się za polskie pieniądze. Było mu je trudniej podrobić niż dolary. Lecz po kilku miesiącach pokonał wszystkie zabezpieczenia polskich stuzłotówek. Znał na pamięć każdy milimetr kwadratowy banknotu. Ostatnia jego seria podrobionych stuzłotówek była nie do odróżnienia od oryginałów.

Znowu był panem życia. Produkcja złotówek była bezpieczniejsza niż produkcja dolarów. Nie potrzebował żadnych pośredników. Produkował złotówki dla siebie, ile chciał. Ale tym razem zachowywał maksymalną ostrożność. Nawet żonie nie zdradził, że znalazł nowy sposób na wzbogacenie się. Nie dawał jej dużo pieniędzy do ręki. Sam kupił tylko mercedesa „beczkę”, bo z takiego zakupu mógł się jakoś wytłumaczyć, na przykład tak, że zarabia na malowaniu obrazów.

W dwa lata, jak sam powiedział, wyprodukował ponad 300 tysięcy stuzłotówek. Wpadł przez laserowy czujnik gęstości farby, który został wprowadzony przez banki po 2000 roku. O tym nie wiedział. Bezpośrednio funkcjonariuszom pomógł namierzyć Nęckę jeden z gangsterów, który kiedyś kupował od niego dolary. Gangster, aby uniknąć długoletniego wyroku, poszedł na współpracę z policją. Powiedział im, że jest tylko jeden człowiek w Polsce, który potrafi zrobić doskonałe stuzłotówki – Zdzisław Nęcka. Kolejny wieloletni wyrok.

Fatalny nałóg

Po każdym wyjściu z więzienia Nęcka zarzekał się, że już nigdy tam nie wróci. A trafiał raz po raz. Podrabianie banknotów, paszportów, świadectw szkolnych, różnych dokumentów to był nie tylko jego sposób na życie. To był jego nałóg.

Po ostatniej odsiadce miał takie plany: – Wolność, drewniana, przytulna chata i dużo zwierzaków dokoła. Stado piesków przytulasków będzie, kozy i kury zielononóżki będą biegały. Rano jajecznica i pachnąca kawa. Później pracownia z dobrym światłem.

Nie wiadomo, co obecnie dzieje się ze Zdzisławem Nęcką. Ostatnio nikt o nim nie słyszał. Nawet nie wiadomo, czy żyje. Jeżeli tak, to ma siedemdziesiąt kilka lat. I może realizuje swoje marzenie o spokojnym życiu na wsi. Chociaż to może być dla niego za trudne. Sam kiedyś powiedział: – Fałszerzem się urodziłem i fałszerzem umrę.

Ryszard Sadaj


Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama