Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
piątek, 22 listopada 2024 06:46
Reklama KD Market

Trumpa marsz po władzę

Trumpa marsz po władzę
Donald Trump fot. MICHAEL REYNOLDS/EPA-EFE/Shutterstock

Decydujące zwycięstwo Donalda Trumpa w prawyborach w New Hampshire umocniło go w roli faworyta do nominacji partyjnej w wyborach prezydenckich. Ale były prezydent, choć bliski jest rewanżowego starcia z Joe Bidenem o Biały Dom, to wciąż przypuszcza ostre ataki na jedyną już republikańską rywalkę – Nikki Haley.

Rezygnacja DeSantisa

Jeszcze na początku cyklu wyborczego to gubernator Florydy uważany był za najpoważniejszego kandydata do partyjnej nominacji. Miał za sobą nie tylko 150 milionów dolarów na start, ale także potężne zaplecze medialne w postaci wsparcia Ruperta Murdocha. Właściciel stacji telewizyjnej Fox News i gazety New York Post określał DeSantisa mianem przyszłości partii. Ron DeSantis miał za sobą udaną kampanię reelekcyjną na stanowisko gubernatora, w której zwyciężył różnicą 19 punktów procentowych. W sondażach prezydenckich wyprzedzał Donalda Trumpa. Tymczasem w na kilka dni przed prawyborami w New Hampshire do byłego prezydenta tracił 43 procent. Jeszcze gorzej sytuacja wyglądała dla niego w Nevadzie, gdzie Trump miał nad DeSantisem 65 punktów przewagi. Gdy w sobotę sztab gubernatora Florydy poinformował główne stacje telewizyjne, że ich kandydat odwołuje umówione wcześniej wywiady, media zaczynały spekulować o początku końca kampanii. Zwłaszcza, że kilka dni wcześniej zapytany przez dziennikarzy DeSantis przyznał, że jedyne, czego żałuje, to słabego kontaktu z dziennikarzami na starcie rywalizacji o prezydenturę. W niedzielę na portalu X, Ron DeSantis napisał: „Sukces nie jest końcem, porażka nie jest śmiertelna; liczy się odwaga, by dalej dążyć do celu” – przypisując ten cytat Winstonowi Churchillowi. Problem w tym, że były premier Wielkiej Brytanii nigdy takich słów nie wypowiedział. Cytat ten natomiast został wykorzystany w kampanii reklamowej… piwa Bud Light.

Jeszcze tydzień wcześniej, podczas wiecu w Des Moines w stanie Iowa DeSantis atakował Trumpa, tłumacząc wyborcom swojej partii, że były prezydent nie reprezentuje wartości konserwatywnych, że troszczy się wyłącznie o siebie i że najwyżej sobie ceni bezwarunkową lojalność wobec siebie. „Możesz być najmocniejszym, najbardziej dynamicznym, odnoszącym same sukcesy republikańskim kandydatem i amerykańskim konserwatystą, ale jeśli nie ucałujesz jego pierścienia, to on będzie cię niszczył”. Po czym w opublikowanym już po wycofaniu się z wyścigu prezydenckiego nagraniu video gubernator Florydy złożył pokłon lenny Donaldowi Trumpowi. „Złożyłem deklarację, że poprę republikańskiego kandydata na prezydenta i zamierzam dotrzymać słowa” – oznajmił. Bliscy sztabowi gubernatora Florydy są zdania, że tegoroczna kampania była dla niego przetarciem szlaków i nie rezygnuje on z ambicji prezydenckich i o najwyższy urząd w państwie zamierza ubiegać się w 2028 roku.

Haley nie składa broni

Była gubernatora Południowej Karoliny i ambasador USA przy ONZ w administracji Trumpa przegrała ze swym dawnym szefem w stanie New Hampshire różnicą 11 procent. To dużo i mało. Dużo, ponieważ przed zebraniami partyjnymi w Iowa niektóre badania opinii dawały jej stratę jednocyfrową i pokazywały, że ma szansę zbliżyć się do byłego prezydenta. Mało, bo Trump po Iowa zyskał wiatr w żagle. Dlatego politycy najbliżej związani z byłym prezydentem nakłaniali Nikki Haley do wycofania kandydatury. Ale jedyna kobieta w prezydenckim wyścigu nie poddawała się. Najpierw zaatakowała byłego prezydenta, wypominając mu coraz liczniejsze gafy, w tym tę, w której pomylił on Haley z … Nancy Pelosi. Chodziło o wydarzenie z 6 stycznia 2021 roku i reakcję byłej przewodniczącej Izby Reprezentantów na szturm na Kapitolu. Trump w publicznym przemówieniu miał ową reakcję przypisać właśnie Nikki Haley. Była ambasador, która pracowała wtedy w jego administracji teraz śmiało przyznała, że „jest rzeczą normalną, by zakwestionować mentalną gotowość Donalda Trumpa do bycia prezydentem”. I wywołała tym burzę, dla samego Trumpa stając się wrogiem publicznym numer jeden. Po zwycięstwie w New Hampshire i wcześniejszej deklaracji Haley, że z ubiegania się o prezydenturę nie rezygnuje były prezydent wznowił ataki na rywalkę. „Zobaczyłem ją (Haley, przyp. red.), jak wbiegła na scenę w swojej eleganckiej sukience i zapytałem się, co ona robi? – pytał były prezydent. To my wygraliśmy” – dodał. Trumpa zdenerwowało zachowanie byłej ambasador, z którego mogło wynikać, że odniosła w New Hampshire sukces. „To samo zrobiła tydzień temu” – dodał nawiązując do prawyborów w Iowa, gdzie Haley zanotowała trzeci wynik. Następnie odwrócił się w stronę popierającego go senatora z Południowej Karoliny Tima Scotta, pytając: „Jak to jest, że jesteś ze mną, pomimo że ona mianowała cię na urząd senatora? Musisz ją nienawidzić…” – na co senator Scott odparł: „Ja po prostu kocham ciebie”.

Trump nie tylko wezwał Haley do zawieszenia kampanii, ale także poparcia go w starciu z Joe Bidenem. To może być ciekawe zagranie, bo jak wynika z badań exit poll, przeprowadzonych po prawyborach w New Hampshire, większość wyborców Nikki Haley w przypadku starcia Trumpa z Bidenem wskazuje na obecnego demokratycznego prezydenta jako swój wybór. Ponad 80 procent wyborców Haley uważa też, że Joe Biden w 2020 roku został zgodnie z prawem i uczciwie wybrany na prezydenta. Zupełnie inaczej uważają wyborcy Donalda Trumpa. Nikki Haley będzie kontynuować swoją batalię z Trumpem jeszcze jakiś czas, ale zadanie przed nią stojące jest niewyobrażalnie trudne. Nawet w swojej rodzinnej Południowej Karolinie może z byłym prezydentem przegrać, a potem czekają ją jeszcze cięższe wyzwania. Wydaje się więc kwestią czasu, kiedy będzie zmuszona zawiesić swą kampanię wyborczą. Do tego zresztą namawia ją coraz więcej polityków Partii Republikańskiej.

Biden zgodnie z planem

W New Hampshire odbyły się także pierwsze prawybory Partii Demokratycznej. Bez zaskoczenia zwyciężył w nich urzędujący prezydent Joe Biden, chociaż… jego nazwisko nawet nie znalazło się na karcie wyborczej. Stało się tak w obliczu konfliktu władz stanowych z Krajowych Komitetem Partii Demokratycznej. Biden został więc kandydatem, którego nazwisko wyborcy do karty dopisywali (write-in). Mimo to wygrał bezapelacyjnie, a jedyny liczący się rywal – kongresmen z Minnesoty Dean Phillips już zastanawia się nad wycofaniem się z wyścigu. Obecny prezydent zresztą zupełnie nie skupia się na wewnętrznym wyścigu, ponawiając ataki na Donalda Trumpa i ignorując Phillipsa. „To wybór między rozwojem demokracji, a jej zahamowaniem” – tak batalię z byłym prezydentem tłumaczą sztabowcy obecnego gospodarza Białego Domu.

Daniel Bociąga
[email protected]
[email protected]

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama