W lutym 1920 roku bezimienna kobieta postanowiła popełnić samobójstwo, skacząc z mostu w Berlinie. Nie miała przy sobie żadnych dokumentów a na jej ubraniach nie było metek. Niedoszła samobójczyni została uratowana, ale nie udało się jej zidentyfikować. Kobieta uparcie milczała, została więc przewieziona do szpitala psychiatrycznego Dalldorf Asylum. Przez sześć miesięcy nie odezwała się do nikogo słowem, choć wszyscy zwrócili uwagę na jej dobre maniery oraz dziwne blizny na ciele. Kiedy w końcu się odezwała, okazało się, że mówi po niemiecku z rosyjskim akcentem...
Milcząca carewna
Dwa lata wcześniej, w lipcu 1918 roku car Rosji Mikołaj, caryca Aleksandra oraz ich dzieci – Aleksy, Olga, Tatiana, Maria i Anastazja zostali rozstrzelani. Od tamtej pory co jakiś czas powtarzano, że jedna z córek rosyjskiego władcy miała przeżyć masakrę i ukryć się gdzieś w Europie. Jedna z pacjentek Dalldorf Asylum, Clara Peuthert, jako pierwsza zaczęła podejrzewać, że milcząca kobieta z jej szpitala może być carewną Tatianą. Po zakończeniu leczenia skontaktowała się z byłymi przyjaciółmi Romanowów oraz garstką ich dawnych służących, prosząc, by odwiedzili ją w szpitalu i przekonali się na własne oczy, czy jest to zaginiona księżniczka.
Część z nich uwierzyła w tę historię a sama zainteresowana ani nie zaprzeczała tym plotkom, ani ich nie potwierdzała. Była wycofana, małomówna i wyraźnie przerażona, kiedy ktoś próbował pytać o jej pochodzenie. Kapitan Nicholas von Schwabe, były osobisty strażnik cesarzowej wdowy, a więc babki Anastazji, pamiętał Anastazję z jej lat dziecinnych. Nie był jednak pewien, czy tajemnicza kobieta rzeczywiście należy do rodziny Romanowów. Miał nadzieję, że pokazanie jej zdjęć rodzinnych pomoże rozwikłać zagadkę, jednak kobieta odmówiła rozmowy. Dopiero później tego samego wieczoru miała powiedzieć jednej z zaufanych osób: – Ten pan miał zdjęcia mojej babci.
Cały Berlin huczał od plotek. Czyżby Anastazja Romanowa naprawdę znajdowała się w lokalnym szpitalu? Zwolenników tej teorii było wielu, również wśród krewnych i przyjaciół Romanowów, podobnie jak i niedowiarków. Jedni i drudzy tłumnie odwiedzali kobietę, próbując rozwikłać tajemnicę. Jedną z nich była baronowa Sophie Buxhoeveden, była dama dworu carycy, która uznała, że choć podobna jest do jednej z córek cara Mikołaja, to jednak jest „zbyt niska na Tatianę”. Wtedy tajemnicza kobieta nagle oznajmiła: – Nigdy nie twierdziłam, że jestem Tatianą. Kilka tygodni później w trakcie jednego ze spotkań z kapitanem von Schwabe nieoczekiwanie przyznała, że jest Anastazją Romanow.
Spotkania i konfrontacje
Tajemnicza samobójczyni nie była w tym czasie jedyną pretendentką do tytułu ocalonej księżniczki z rodu Romanowów. W samym Berlinie były co najmniej cztery inne kobiety, które również twierdziły, że są Anastazją. Kilka innych podawało się za jedną z pozostałych sióstr a siedmiu mężczyzn twierdziło, że są carewiczem Aleksym. Jednak z jakiegoś powodu to pacjentka Dalldorf Asylum została uznana za najbardziej wiarygodną.
Po wyjściu ze szpitala przybrała nazwisko Anna Anderson i zatrzymała się u dalekich krewnych Romanowów, w tym księcia Waldemara z Danii i księcia Jerzego z Leuchtenbergu. Na ich salonach spotykała szlachetnie urodzonych rosyjskich emigrantów, którzy byli przekonani, że mają do czynienia z prawdziwą carewną. Stanowisko rodziny królewskiej było bardzo zróżnicowane. Podczas pierwszego spotkania wielu krewnych Mikołaja było przekonanych o prawdziwości jej słów.
Księżniczka Ksenia Georgievna stwierdziła: – Przez cały czas była sobą i nigdy nie sprawiała wrażenia odgrywania roli. Nigdy, bez względu na presję, nie popełniła błędu, który zachwiałby moim rosnącym przekonaniem co do jej tożsamości. W 1927 roku potwierdził ją Gleb Botkin, syn doktora Jewgienija Botkina. Jego ojciec był jednym z niewielu, którym pozwolono towarzyszyć rodzinie cesarskiej na zsyłkę i który został zamordowany wraz z nimi. Kiedy Gleb zobaczył Annę, nie miał żadnych wątpliwości. Kiedy wspomniała o „zabawnych zwierzętach”, które rysował, i innych grach, w które bawili się jako dzieci, jego przekonanie tylko wzrosło. Stał się najbardziej zagorzałym zwolennikiem Anny.
Jednak nie wszyscy jej wierzyli. Wśród nich znajdował się inspektor berlińskiej policji Franz Grünberg. Wiedział, że Anna, pytana o szczegóły z życia na rosyjskim dworze, zasłaniała się niepamięcią. Kiedy ktoś mówił do niej po rosyjsku, odpowiadała po niemiecku, twierdząc, że używanie rosyjskiego jest „zbyt bolesne”. Dlatego zaaranżował spotkanie rzekomej Anastazji z siostrą jej matki, pruską księżniczką Ireną. Anastazja nie rozpoznała jej, znowu zasłaniając się problemami z pamięcią, wywołanymi traumą po śmierci rodziny. Irena była przekonana, że miała do czynienia z oszustką.
Anna czy Franciszka?
Dziesięć lat po śmierci Romanowów rozpoczęła się sądowna batalia o spadek. Gleb Botkin zatrudnił Annie prawnika. W czasie ciągnącego się aż do lat 70. procesu pojawiły się rzekome dowody medyczne, które miały potwierdzać wersję Anny. Miała bliznę w miejscu, w którym Anastazji usunięto pieprzyk, a na stopach miała podobne do księżniczki haluksy. Jej twarz została zbadana przez znanego antropologa i kryminologa dr Otto Reche, który stwierdził, że „taka zbieżność między dwiema ludzkimi twarzami nie jest możliwa, chyba że jest to ta sama osoba lub identyczne bliźnięta”.
Psycholog potwierdził, że Anna nie cierpiała na chorobę psychiczną i mówiła prawdę. Z kolei ten sam grafolog, który zidentyfikował pamiętnik Anny Frank, przeanalizował pismo odręczne Anny i Anastazji, uznając je za identyczne. Wszystkie te wnioski zostały wyciągnięte przez niezależnych, wyznaczonych przez sąd ekspertów, nie opłaconych przez żadną ze stron. Anna i jej zwolennicy triumfowali. Uważali, że jej prawdziwa tożsamość została potwierdzona raz na zawsze.
Wiarygodność Anny próbowali jednak podważyć krewni Romanowów. Już w 1927 roku w jednej z berlińskich gazet ukazał się artykuł, którego autor twierdził, że Anderson naprawdę nazywała się Franciszka Szankowska i pochodziła z Polski. Do Berlina przybył brat Franciszki, Felix i potwierdził jej tożsamość. Wkrótce jednak okazało się, że Wielki Książę Hesji, wuj Anastazji, który nie wierzył w jej cudowne ocalenie, sowicie zapłacił gazecie za śledztwo i artykuł.
Po tej rewelacji teoria upadła aż do 1938 roku, kiedy Anna spotkała się z rodziną Szankowskich. Nie mieli oni żadnych wątpliwości, że jest ona ich zaginioną krewną. Niewiele to jednak dało, bowiem wkrótce potem wyszło na jaw, że nazistowscy urzędnicy zaaranżowali to spotkanie, od początku planując aresztowanie Anny, gdyby okazała się oszustką.
Sąd nie wziął pod uwagę ani dowodów ekspertów, ani wyników śledztwa w sprawie Franciszki Szankowskiej. W 1970 roku zakończył proces, w wyniku którego nie udowodniono, że Anna Anderson jest Anastazją, ale też nie udowodniono, że nią nie jest.
Prawda wychodzi na jaw
Sfrustrowana Anna wyjechała do Stanów Zjednoczonych, gdzie w 1968 roku poślubiła przyjaciela Gleba Botkina, profesora historii i genealogii Johna Eacotta Manahana. Również za oceanem miała duże grono przyjaciół i zwolenników, którzy – podobnie jak Gleb i jej mąż – wierzyli w jej carskie pochodzenie. Była przyjmowana w domach biznesmenów oraz polityków i utrzymywała niezmiennie, że jest Anastazją. Zmarła na zapalenie płuc w 1984 roku.
Siedem lat później w lesie niedaleko Jekaterynburga znaleziono pięć szkieletów, które wkrótce zidentyfikowano jako ciała cara, carycy i trójki ich dzieci. Brakowało ciała carewicza Aleksego i jednej z księżniczek. Przez chwilę wydawało się, że największa sensacja stulecia okazała się prawdą i Anna naprawdę była potomkinią Romanowów. Teoria ta upadła po badaniu DNA. Anna Anderson, wbrew powtarzanej przez lata opowieści, na pewno nie była wielką księżną Anastazją, a polską pracownicą fabryki amunicji, Franciszką Szankowską.
Maggie Sawicka