Londyńskim metrem, znanym powszechnie jako The Tube, jeździłem bardzo często, głównie dlatego, że w przeszłości przez prawie dwa lata mieszkałem w brytyjskiej stolicy. Natomiast jak dotąd ani razu nie jechałem metrem w Nowym Jorku. Oba te wielkomiejskie systemy transportu publicznego mają jedną, dość niezwykłą cechę wspólną. Przez jeden dzień w roku entuzjaści prowadzący akcje zwane No Trousers (w Londynie) i No Pants (w Nowym Jorku) podróżują w normalnych, codziennych strojach, tyle że pozbawionych dolnej ich części. Innymi słowy do metra wchodzą z majtkami na wierzchu.
W Londynie ma to pewne zaskakujące konsekwencje. Można na przykład zobaczyć nienagannie odzianych w czarne garnitury biznesmenów, którzy nie mają na sobie spodni, choć zwykle skarpety i buty pozostają na miejscu. Jeśli zaś chodzi o panie, wchodzą one do metra z damską bielizną wystawioną na pokaz. Zasada jest jednak taka, że organizatorzy happeningu nie pozwalają na zakładanie na tę okazję jakichś wymyślnych desusów, np. koronkowych pantalonów, majtasów z falbankami lub ozdobnych fig. Reformy mają być zwykłe, czyli takie, które dana osoba codziennie na siebie zakłada. Organizatorzy nalegają, że wszystko ma wyglądać tak, jakby ktoś w pośpiechu zapomniał założyć dolnej części garderoby przed wyjściem z domu. Z drugiej strony, jeśli ktoś na co dzień nosi stringi, może w nich z powodzeniem wystąpić w metrze.
Inną zasadą jest to, że pozbawieni spodni i spódnic pasażerowie mają się zachowywać całkowicie normalnie: czytać w metrze gazety, rozmawiać z innymi o pogodzie, polityce lub sporcie, itd. Ideą jest zachowanie pozoru normalnego dojazdu do pracy, stąd wielu pasażerów rozmawia całkowicie normalnie ze swoimi kumplami po ekshibicjonizmie.
W Londynie właśnie miał miejsce kolejny dzień No Trousers. To nietypowe wydarzenie, które zdobyło sobie popularność na całym świecie jako jedna z najbardziej niezwykłych tradycji, jest owocem pomysłu, jaki narodził się w Londynie w 2009 roku. Pierwowzorem było w zasadzie identyczne wydarzenie w metrze nowojorskim, które zostało zapoczątkowane siedem lat wcześniej. Organizatorem londyńskiej imprezy od sześciu lat jest Dave Selkirk, który mówi: – Od wielu lat jest to popularne wydarzenie, ponieważ organizuje się je wyłącznie dla zabawy. To bardzo gościnna publiczność, a zdjęcia z kolejnych lat pokazują, jak wspaniale się bawiliśmy. Przy całej tej powadze i smutku, jaka panuje dzisiaj na świecie, mieszkanie w Londynie i organizowanie takiego wydarzenia, podczas którego możemy po prostu odprężyć się i dobrze się bawić, to przywilej.
Oficjalnie głównym celem wydarzenia No Trousers jest to, by ludzie jeździli środkami transportu publicznego bez dolnej części garderoby, co ma rozładowywać napięcia społeczne i przyciągać uwagę do kwestii związanych z wolnością osobistą i akceptacją odmiennych form wyrazu. Dla wielu osób jest to też forma protestu przeciwko normom społecznym i konwenansom, które ograniczają indywidualną wolność wyboru. Mimo tych szczytnych ideałów, śmiem domniemywać, że jest to również okazja po temu, by dyskretnie obserwować obnażone ciała – szczególnie jeśli chodzi o ludzi młodych, kształtnych i ogólnie rzecz biorąc ponętnych – zwłaszcza przez tych, którzy w imprezie nie biorą udziału, ale jadą do roboty w towarzystwie porozbieranych dzierlatek. Z drugiej strony, w wydarzeniu biorą też oczywiście udział ludzie w starszym wieku i o bardzo różnych proporcjach ciała, a zatem zewnętrzna obserwacja tego wszystkiego wcale nie musi być atrakcyjna.
Tak czy inaczej, w tym roku tłum uczestników wydarzenia zebrał się w londyńskiej dzielnicy Soho. Ma to pewne symboliczne uzasadnienie, jako że w przeszłości w tej części Londynu istniały kluby, w których ludzie rozbierali się w ogóle do naga, tyle że na scenie i za pieniądze, a do metra nie wchodzili. Tegoroczni bieliźniarze schodzili po schodach ruchomych, prezentując bieliznę we wszystkich stylach i kolorach – od bokserek w paski, przez czarne majtki, aż po figi w jaskrawych kolorach. Niektórzy uczestniczyli w wydarzeniu z przyjaciółmi, inni przygotowywali się do tego samotnie i chętnie pozowali do zdjęć.
Co roku liczba uczestników No Trousers wzrasta, a wydarzenie staje się coraz bardziej zróżnicowane i otwarte na różne grupy społeczne. Pomimo krytyki ze strony niektórych osób, którzy uważają to wszystko za niestosowne, organizatorzy podkreślają, że celem jest przede wszystkim dobra zabawa i szerzenie pozytywnych emocji. Ponadto londyński przykład okazał się zaraźliwy, gdyż podobne wydarzenia organizowane są dziś w kilku innych stolicach. Jeśli chodzi o Nowy Jork, jeżdżenie metrem w bieliźnie organizowane jest od 2002 roku przez grupę o nazwie Improve Everywhere. Impreza cieszy się takim samym wzięciem jak ta w Londynie, choć Ameryka nie byłaby Ameryką, gdyby organizatorzy nie zachęcali nowojorskich uczestników do zakładania z tej okazji egzotycznych kreacji majtczanych, ozdobionych wymyślnymi dekoracjami.
Mam tylko nadzieję, że to wszystko nie przerodzi się kiedyś w akcję jeżdżenia metrem na golasa, bo wtedy nawet bilety ulgowe mnie nie skuszą. Mam natomiast inny, niezwykle śmiały pomysł. Proponuję mianowicie, by raz w roku wsiadać do metra w spodniach i spódnicach, ale bez telefonu komórkowego. W ten sposób można by było przejechać od stacji A do stacji B bez przymusowego zapoznania się z czyjąś historią życia lub szczegółami jakiejś transakcji finansowej wykrzyczanej do słuchawki. Są to jednak marzenia w zasadzie niemożliwe do spełnienia.
Andrzej Heyduk