Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
piątek, 15 listopada 2024 03:22
Reklama KD Market

Burzliwe życie noblistki

Burzliwe życie noblistki
Piotr Curie i Maria Skłoodowska-Curie w laboratorium (fot. Wikipedia)

Życie Marii Skłodowskiej-Curie przez lata owiane było romantyczną legendą. We wszystkim była najlepsza, pierwsza, jedyna. Jedyna kobieta, która otrzymała dwie Nagrody Nobla. Pierwsza studentka matematyki i fizyki na Sorbonie. Pierwsza kobieta wykładowca na tej uczelni. Pierwsza kobieta jako członkini Akademii Francuskiej. Poza tym dobra żona, troskliwa matka, szlachetna kobieta. Mąż Piotr Curie nazywał ją, nie bez powodu, kobietą genialną. Środowisko uczonych ceniło ją za pracowitość i oddanie się nauce...

Pierwsza miłość

Mimo to Maria była kobietą skomplikowaną. Zyskała wielką sławę jako odkrywczyni polonu i radu. Lecz nie lubiła blichtru i częstych kontaktów z ludźmi. Los niejednokrotnie chciał ją zapędzić w kozi róg. Wtedy mobilizowała się. Miała cudowny dar walki z przeciwnościami. Gdy ktoś stawał na jej drodze, przeobrażała się ze schowanego w muszli skorupiaka w wojownika. Ale miewała swoje słabości. Lubiła mężczyzn i przyciągała ich do siebie. Sam Albert Einstein powiedział o niej, że tyle erotyzmu nie widział w oczach żadnej innej kobiety.

Osiemnastoletnia Maria Skłodowska zdobyła dobrze płatną posadę guwernantki w Szczukach koło Ciechanowa. Jej pracodawcą był Żórawski, który dzierżawił Szczuki. Zbił niemałą fortunę w branży cukrowniczej. Uchodził za najbardziej majętnego człowieka w okolicy. Stać go było na dobrą pensję dla, mimo że młodej, dobrze wykształconej guwernantki. Maria uczyła córki Żórawskich – dziesięcioletnią Annę i siedemnastoletnią Bronisławę. Ta druga stała się jej dobrą przyjaciółką.

Żórawscy mieli też syna Kazimierza, rok starszego od Marii. Françoise Giroud, biografka polskiej noblistki, tak go opisała: „Był to piękny chłopiec, pełen uroku, zręczny łyżwiarz, świetny tancerz. Dobra partia, na którą czyhały wszystkie matki w okolicy”.

Kazimierz studiował matematykę w Warszawie. Do rodzinnej wioski przyjechał na Boże Narodzenie w 1868 roku. Student i guwernantka niemal natychmiast zakochali się w sobie. I szybko postanowili się pobrać. Lecz na przeszkodzie stanęli rodzice Kazimierza. Inna biografka Marii Skłodowskiej-Curie napisała: „Jej inteligencja, wychowanie i pochodzenie szlacheckie nie miało tu większego znaczenia. Państwo Żórawscy uważali, że ich syn nie powinien się żenić z osobą o tak niskim statusie społecznym, nieposiadającą w dodatku żadnego majątku”.

Kazimierz powrócił na studia do Warszawy. Żórawski chciał pozbyć się Marii ze Szczuk. Ale w jej obronie zdecydowanie stanęła starsza córka Żórawskich. Ona, inaczej niż ojciec i matka, była za tym, aby jej brat i guwernantka pobrali się. Maria pozostała w Szczukach. Nie chciała rezygnować z dobrze płatnej posady. Część pensji przeznaczała dla starszej siostry Bronisławy, która w Paryżu studiowała medycynę i która później miała ściągnąć Marię do Francji. Co też się stało.

Młody Żórawski jeszcze kilkakrotnie próbował przełamać opór rodziców. Daremnie. Za mało było w nim odwagi i zdecydowania. Najpewniej bał się wydziedziczenia, gdyż wtedy nie mógłby studiować swojej ukochanej matematyki. Po wyjeździe ze Szczuk Maria spotkała się z Kazimierzem w Zakopanem. Wciąż liczyła na małżeństwo z nim. Kochała go. Był pierwszym mężczyzną jej życia nie tylko w sensie uczuciowym.

W Zakopanem Maria ostatecznie zrozumiała, że do ślubu z Kazimierzem nigdy nie dojdzie. Wkrótce wyjechała do siostry do Paryża. I już dwa lata później studiowała na Sorbonie matematykę i fizykę. Była pierwszą kobietą studiującą te dziedziny nauki.

Kazimierz ożenił się zgodnie z oczekiwaniami rodziców. Został profesorem na Politechnice Warszawskiej, cenionym matematykiem. Profesor Leon Biliński, pisząc o niedoszłym małżeństwie Kazimierza i Marii, zastanawiał się: „Być może, gdyby była jego żoną, nie poszłaby tak daleko w głąb nauki, a na pewno nie zostałaby noblistką. Ale może byłaby szczęśliwsza w życiu”.

Z pierwszym można się zgodzić. W Polsce Skłodowska nie miałaby takich warunków do badań jak we Francji. Co do drugiego, wątpliwe. Już w młodości Kazimierz okazał się słabym człowiekiem. Po II wojnie światowej, w latach 50., na ławce na warszawskiej Ochocie często wysiadywał starszy pan i wpatrywał się w pomnik Marii Skłodowskiej-Curie. To był Kazimierz Żórawski. Co sobie wtedy myślał?

Maria i Piotr

Maria była wyróżniającą się studentką na Sorbonie. Licencjat z fizyki uzyskała z pierwszą lokatą na roku, z matematyki z drugą. Polski profesor fizyki Józef Wierusz-Kowalski polecił młodej naukowiec współpracę z 35-letnim doktorantem Piotrem Curie. Curie miał już na swoim koncie spore osiągnięcia naukowe. Wraz z bratem odkrył piezoelektryczność – zjawisko polegające na tym, że kryształy poddawane ściskaniu lub rozciąganiu wytwarzają ładunki elektryczne.

Piotr i Maria rozpoczęli intensywną współpracę. Curie od początku podkochiwał się w Skłodowskiej. W niej trochę później narodziło się uczucie do Piotra. Pobrali się w podparyskiej miejscowości Sceaux. W podróż poślubną pojechali na rowerach.

Ich wspólną pasją była nauka. Wszystkie pieniądze wydawali na domowe laboratorium. Wyników badań nie opatentowali, choć mogli zarobić na tym spore, a po latach ogromne pieniądze. Od razu podawali je do publicznej wiadomości, by jak najszybciej stworzyć przestrzeń do ich wykorzystywania.

Maria zainteresowała się odkryciem Henriego Becquerela, który rozpoczął badania nad solami uranu. Na jednym z posiedzeń Francuskiej Akademii Nauk Becquerel ogłosił, że minerał zawierający uran emituje nowe, nieznane dotąd promieniowanie. Skłodowska-Curie postanowiła zająć się tym tematem jako przedmiotem swojej pracy doktorskiej. Curie wsparł żonę. A zainteresowania inspirowane przez nią sprawiły, że zrezygnował ze swoich badań nad kryształami i zajął się tym samym co Maria. Ich wspólne badania nad promieniami Becquerela okazały się przełomowe dla całego naukowego świata.

Kilka miesięcy po narodzinach pierwszej córki Maria i Piotr odkryli dwa nowe pierwiastki promieniotwórcze: polon i rad. Nazwę „polon” Skłodowska-Curie nadała na cześć swojej ojczyzny. Pięć lat później małżeństwo Curie oraz Becquerel otrzymali Nagrodę Nobla za badania nad promieniotwórczością.

Trzy lata po odebraniu Nagrody Nobla Piotr Curie, przechodząc przez ulicę, wpadł pod ciężki wóz konny. Poniósł śmierć na miejscu. Miał zaledwie 47 lat. Zrozpaczona Maria bez reszty oddała się pracy naukowej. Tylko nauka i dzieci trzymały ją przy życiu. Przejęła po mężu katedrę fizyki na Sorbonie. Swój pierwszy wykład zaczęła dokładnie od miejsca, w którym zakończył swój wykład Piotr.

Obca we Francji

Skłodowskiej-Curie nie było łatwo we Francji. W tym niby nowoczesnym, postępowym państwie kobiety były dyskryminowane jak mało gdzie w Europie. Na Sorbonie studiowały cudzoziemki, ale ani jedna Francuzka. Nie były na tyle wykształcone, aby móc dostać się na tę uczelnię. Francuskiej opinii publicznej trudno było pogodzić się z tym, że kobieta może być kimś innym niż żoną, matką. Bycie studentką stanowiło przedmiot drwin. Bycie kobietą niezależną niemal niemożliwością. Skłodowska-Curie przełamywała te stereotypy.

Kiedy zdobyła pierwszego Nobla, prasa francuska dowodziła, że jest nikim więcej niż żoną genialnego naukowca, w którym wznieciła iskrę bożą. Kiedy kandydowała do Francuskiej Akademii, prawicowe gazety twierdziły, że narusza nietykalną strukturę porządku doczesnego świata. Przecież Akademia należy wyłącznie do mężczyzn.

Maria była „obcą” we Francji, gdyż reprezentowała cechy tradycyjnie przypisywane mężczyznom: racjonalność, intelektualizm i niezależność. Uzurpowała sobie prawo do walki o własne szczęście, o bycie sobą. Sama nigdy nie uważała się za walczącą feministkę, choć na przykład szwedzkie kobiety tak ją widziały.

Pisarz Octave Mirbeau na wieść o tym, że Skłodowska-Curie mogłaby zostać członkiem Akademii Francuskiej, dowodził, że to niedorzeczne. „Kobieta to nie mózg, to płeć, i tak jest o wiele lepiej. Ma do odegrania w tym świecie tylko jedną rolę – uprawianie miłości, by zachować rasę”. Ostatecznie Maria Skłodowska-Curie została w 1922 roku wybrana, jako pierwsza kobieta, do Akademii Francuskiej.

Romans stulecia

Maria długo nie mogła się pozbierać po śmierci męża. Stanowili dobrane małżeństwo. Niedługo przed śmiercią Piotra Maria napisała do siostry Bronisławy: „Męża mam najlepszego, jakiego można wymarzyć, i nawet nie widzę, abym podobnego znaleźć mogła. To prawdziwy los na loterii wygrany. Im dłużej żyjemy z sobą, tym nam z sobą lepiej”. Po śmierci Piotra Maria zamknęła się przed ludźmi. Tylko laboratorium, dzieci i wykłady na Sorbonie.

Pięć lat później w życie 43-letniej Skłodowskiej-Curie wkroczył młodszy o pięć lat Paul Langevin. Był zastępcą Piotra w Szkole Fizyki i Chemii i długoletnim przyjacielem rodziny Curie. Przyjaźń nieoczekiwanie przemieniła się w miłość. Maria zaskoczyła znajomych, gdy zamiast żałobnych ubrań zaczęła nosić białe, eleganckie suknie. I coraz częściej śmiała się.

W to nowe życie Skłodowskiej zagłębiła się polska dziennikarka Sylwia Arlak. Dzięki niej można się dowiedzieć wielu szczegółów o romansie Marii z wysokim, przystojnym profesorem fizyki. Romans trwał w ukryciu przez sześć miesięcy. Para kochanków spotykała się w wynajętym mieszkaniu. Kiedy nie mogli się zobaczyć, słali sobie namiętne listy.

Paul, zauroczony Marią, szybko zapomniał o swojej żonie Jeanne i czworgu dzieciach. Żona Langevina pochodziła z robotniczej rodziny i wraz z matką prowadziła sklep kolonialny. To, czym w pracy zajmował się mąż, było dla niej abrakadabrą. W tym nieudanym małżeństwie często dochodziło do awantur i rękoczynów. Wybuchy złości Jeanne doprowadziły Paula do załamania nerwowego. Przy Marii Langevin stawał się innym człowiekiem.

Idylliczne sześć miesięcy kochanków zostało przerwane przez żonę Langevina. Dowiedziała się o romansie Paula i Marii i zażądała, aby para przestała się ze sobą kontaktować zarówno na stopie prywatnej, jak i zawodowej. W przypadku niespełnienia jej warunku miała opublikować listy miłosne kochanków. Ta szczwana sklepikarka przywłaszczyła sobie korespondencję Marii i Paula z pomocą wynajętego złodzieja.

Listy te wyraźnie wskazywały, że związek Marii i Paula to nie było tylko zwykłe zauroczenie fizyczne. Maria chciała, by kochanek ją poślubił. Lecz Paulowi, przede wszystkim ze względu na dzieci, trudno było spisać swoje małżeństwo z Jeanne na straty.

W 1910 roku w Brukseli odbył się Międzynarodowy Kongres Radiologii i Elektryczności, na który kochankowie zostali zaproszeni. Do Brukseli przyjechali osobno. Skłodowska-Curie była jedyną kobietą uczestniczącą w kongresie. Zaproszone były takie osobistości jak Albert Einstein i Max Planck. Gdy żona Langevina dowiedziała się, że Paul jest na tym samym kongresie co Skłodowska-Curie, postanowiła spełnić swoją zapowiadaną wcześniej groźbę. Listy kochanków zostały opublikowane w gazetach.

No i zaczęło się. Prasa brukowa nie zostawiła na Marii suchej nitki. Jej przypisano całą winę za rozpad rodziny Langevinów. W Brukseli dziennikarze nie dawali Polce spokoju. Ona ich ignorowała. Poczytny paryski dziennik Le Journal napisał: „Ogień radu, który promieniuje tajemniczo na wszystko, co go otacza, zrobił nam niespodziankę. Wzniecił pożar w sercach uczonych, którzy z uporem studiują jego działanie. Tymczasem żona i dzieci uczonego toną we łzach”.

Skłodowskiej-Curie zaczęto wytykać obce pochodzenie. Ochrzczono ją porywaczką mężów, modliszką zabijającą francuską rodzinę. W prasie zagranicznej rozpisywano się o największej sensacji w Paryżu od czasu kradzieży obrazu Leonarda da Vinci Mona Lisa w 1911 roku.

Skłodowska-Curie napisała list otwarty do Le Temps. Zagroziła w nim, że poda do sądu każdego, kto ośmieli się wydrukować jej prywatne listy. Paul Langevin stanął w obronie honoru kochanki, a i swojego. Wyzwał na pojedynek na pistolety redaktora naczelnego L’Oeuvre Gustawa Terry’ego. Terry w ostatniej chwili skierował lufę pistoletu w ziemię. Wówczas Paul powiedział, że nie jest zabójcą i odłożył broń.

Maria miała wsparcie bliskich z rodziny Curie. Stanęli za nią także wielcy uczeni z całego świata. Albert Einstein napisał: „Tak rozgniewał mnie sposób, w jaki motłoch waży się Panią atakować, że bezwzględnie musiałem dać upust swemu oburzeniu. Chciałbym Pani powiedzieć, że bardzo podziwiam Pani wytrwałość, energię i uczciwość. To wspaniałe, że wśród nas znajdują się tacy ludzie jak Pani, Langevin, prawdziwe istoty ludzkie, w których towarzystwie można odczuwać radość. Jeśli motłoch dalej będzie Panią atakować, proszę po prostu przestać czytać te bzdury”.

Ryszard Sadaj

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama