Próby zamordowania przywódców PRL były najpilniej strzeżoną tajemnicą w Polsce. Zdarzenia te były ukrywane nie tylko przed opinią publiczną, lecz także przed członkami kierownictwa partyjnego. Komuniści bali się, że zamachowcy znajdą naśladowców. Sensacyjne informacje o próbach zabicia Bolesława Bieruta, Władysława Gomułki i Wojciecha Jaruzelskiego ujawniono dopiero po 1989 roku. Mimo to dotąd okoliczności wielu zamachów pozostają tajemnicą...
Zamach w Hotelu Francuskim
Bolesław Bierut, pierwszy prezydent Polski narzucony krajowi przez Stalina, uszedł cało z kilku zamachów. Tak się powszechnie uważa. Ale prawda jest inna. Bierutowi stale towarzyszyła liczna ochrona, w większości sowiecka, dowodzona przez Faustyna Grzybowskiego, pułkownika Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego. Była to profesjonalna obstawa. Dzięki niej Bierut kilkakrotnie wyszedł cało z zamachów na swoje życie.
Jednak w 1947 roku, w Krakowie, ochrona nie potrafiła zapobiec zamachowi na Bieruta. Doszło do niego w Hotelu Francuskim. Jedynym wówczas hotelu w Krakowie, który utrzymał się jeszcze na poziomie europejskim. Władze komunistyczne pozwalały na istnienie takich hoteli, aby dygnitarze, tacy jak Bierut, mieli gdzie wygodnie zamieszkać, kiedy wyjeżdżali z Warszawy.
Napastnik, ubrany w mundur pułkownika NKWD, wszedł pewnym krokiem do hotelu. Czapka gościa z budzącym grozę malinowym otokiem spowodowała, że ochrona Bieruta straciła głowę. Kto żył w tamtych czasach, jak niżej podpisany, wiedział, że enkawudzista o tak wysokiej szarży mógł zrobić wszystko. Ot, zabić na przykład. I nikt się go nie odważył zapytać, dlaczego zabił.
Ochroniarze tylko zasalutowali i przepuścili pułkownika do schodzącego schodami prezydenta RP. Wtedy pułkownik błyskawicznie wyjął z kabury pistolet i strzelił, biorąc za cel Bieruta. Lecz trafił w głowę oficera ochrony. Zaraz po tym zamachowiec został przeszyty kulami ochroniarzy Bieruta. Wszystko rozegrało się w ciągu kilku sekund.
Taka była oficjalna wersja tego zdarzenia na użytek wysoko postawionych dygnitarzy PRL. Społeczeństwo polskie nic nie usłyszało o zamachu w Hotelu Francuskim. A zabitego zamachowca nigdy nie udało się zidentyfikować.
Zdaniem niektórych historyków rzeczywistość była jednak inna niż przekazano partyjnym dygnitarzom. Według pierwszych relacji pracowników Hotelu Francuskiego to sam Bierut padł na posadzkę powalony kulami zamachowca. Podobno skonał na oczach wielu ludzi. Jego ciało szybko wyniesiono z budynku. Wieść o śmierci Bieruta szybko rozniosła się wśród hotelowej obsługi. Lecz ta wiadomość nie wyszła na miasto, gdyż hotel natychmiast zamknięto. Nikt nie miał prawa z niego wyjść.
Sobowtór Bieruta
Pracownicy hotelu byli wielce zdziwieni, gdy pół godziny później do hotelu wszedł, jak gdyby nigdy nic, prezydent Bierut. Cały i zdrowy. Jakby w ogóle nie zdawał sobie sprawy, że dopiero co do niego strzelano. A nawet że został uśmiercony. Uśmiechał się, kiwał ręką.
Sowieci byli przygotowani na takie wypadki. Na miejsce Bolesława Bieruta mogli podstawić jego sobowtóra. Taka była praktyka NKWD. Rosjanie mieli sobowtórów przywódców krajów, nad którymi po wojnie przejęli kontrolę. To na wypadek takiego właśnie zamachu jak w Krakowie. Lub kiedy nominowany przez nich przywódca zaczął być za bardzo samodzielny, narowić się. Sobowtóry zawsze znajdowały się blisko osoby, którą mogli zastąpić. Dlatego sobowtór Bieruta pojawił się już pół godziny po zamachu.
Funkcjonariusze służb bezpieczeństwa odbyli rozmowy ze wszystkimi pracownikami Hotelu Francuskiego. Zagrozili im więzieniem, jeśli cokolwiek powiedzą o śmierci Bieruta. To był rok 1947. Więzienie w tamtych latach często znaczyło wyrok śmierci. Ludzie bali się i milczeli. Dopiero po latach prawdę o wydarzeniu w Krakowie przekazał historykowi Dariuszowi Baliszewskiemu jeden z ówczesnych ochroniarzy Bieruta.
Teresa Kowalik i Przemysław Słowiński, autorzy książki o dublerach znanych ludzi, napisali: „Od momentu zamachu przemianę Bieruta widziano wyraźnie. Przestał rozpoznawać niektórych ludzi z własnego otoczenia. Zmienił się sposób jego bycia i wysławiania. Zmienił się nawet sposób jego pisania”.
Rewelacje pułkownika Światły
O następnych zamachach na Bieruta, czy też jego sobowtóra (na jedno wychodzi), Polacy mogli się dowiedzieć jedynie z Radia Wolna Europa. Wyjawił je Józef Światło, pułkownik służb bezpieczeństwa znajdujący się blisko władzy w Warszawie, który uciekł na Zachód. Światło to była wyjątkowa kanalia. Odpowiadał za torturowanie i śmierć wielu polskich patriotów. Bał się, że w Polsce w końcu dopadnie go kara za te zbrodnie. I wybrał ucieczkę z kraju. Ale co wyjawił, to wyjawił.
W jednej z audycji RWE retorycznie pytał Bieruta: – Czy pamiętacie, jak w roku 1953 wdarł się na dziedziniec Belwederu robotnik, jak porąbał siekierą zastępującego mu drogę oficera ochrony i biegł do drzwi wejściowych, by was zamordować? Nie wiedział, że brama do waszego pałacu otwiera się tylko elektrycznie i padł zastrzelony przez waszą ochronę. Nie znaleziono przy nim żadnych dokumentów i nie zidentyfikowano go.
Czy pamiętacie, towarzyszu Tomaszu [pseudonim partyjny Bieruta], jak w 1951 roku strzelił do was żołnierz Korpusu Bezpieczeństwa, pełniący służbę na posterunku w Belwederze, kiedy przechadzaliście się po parku? Nie trafił i palnął sobie w łeb z tego samego pistoletu, z którego do was strzelał. A pamiętacie, towarzyszu Tomaszu, wybuch pieca do ogrzewania w gmachu Rady Państwa, kiedy przybyliście na uroczyste otwarcie? To był zamach na wasze życie.
Pojechał dumnie, wrócił w trumnie
Bierut, lub jego sobowtór, wielokrotnie oszukał przeznaczenie. Lecz ono dopadło go w Moskwie w 1956 roku. Był gościem Zjazdu Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego, na którym Nikita Chruszczow wygłosił tajny referat demaskujący zbrodnie Stalina. (Tak „tajny”, że już kilka dni później referat był znany na Zachodzie). W Polsce poznali go słuchacze Radia Wolna Europa i Głosu Ameryki.
Bierut – ten prawdziwy albo podstawiony, ostatecznie bez badań DNA nie da się tego rozstrzygnąć – chorował na nerki, szwankowały mu płuca. Z powodu nadużywania alkoholu jego zdrowie wciąż się pogarszało. Lecz dla społeczeństwa polskiego przywódca narodu był okazem zdrowia. Przywódcy przecież nigdy nie chorowali.
Kiedy w Polsce ukazały się nekrologii o śmierci Bieruta w Moskwie, wszyscy byli zaskoczeni. W ruch ruszyły teorie spiskowe, chociaż wtedy jeszcze tak ich nie nazywano. Plotki po prostu. Polacy przypominali sobie o niedawnej śmierci premiera Bułgarii Georgii Dymitrowa i szefa Komunistycznej Partii Czechosłowacji Klemensa Gottwalda. Obaj też zmarli w Moskwie. Co prawda Gottwald zdołał w śpiączce wrócić do Czechosłowacji, ale zmarł po trzech dniach.
Dla polskiej ulicy wniosek był jeden: radzieccy towarzysze pomogli Bierutowi rozstać się z życiem. Powiadano, że Bierut „pojechał w futerku, a wrócił w kuferku”. „Pojechał dumnie, a wrócił w trumnie”. „Zjadł ciastko z kremlem”.
Lecz polskim dygnitarzom z PZPR nie było do śmiechu. Doszła do nich wiadomość z Moskwy, że Bierut zginął, gdyż nie był zwolennikiem ogłoszonej przez Chruszczowa destalinizacji. To mogło być prawdą. Bierut cały czas był zwolennikiem rządzenia twardą ręką, jak Stalin.
Po Bierucie I sekretarzem PZPR został Władysław Gomułka. Na niego także organizowano zamachy. A później na generała Jaruzelskiego. Za to na Edwarda Gierka nie zorganizowano ani jednego zamachu. Gierek, po utracie władzy, mógł w Katowicach bez obawy o życie chodzić na zakupy do sklepów.
Ryszard Sadaj