Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
piątek, 15 listopada 2024 05:53
Reklama KD Market

Sylwestrowe postanowienia

Sylwestrowe postanowienia
(fot. Pixabay)

Kiedy zegar wybija północ w sylwestrową noc, sygnalizując początek nowego roku, wielu z nas dokonuje noworocznych postanowień. Według ankiety Forbes Health/OnePoll, przeprowadzonej w październiku 2023 roku, 61,7 proc. respondentów twierdzi, że czuje presję, by na początku roku coś sobie obiecać, do czegoś się zobowiązać. Może chodzić o najróżniejsze rzeczy: utratę wagi, wyjście z długów, zajęcie się jakimś hobby, rzuceniem palenia, itd. Niestety dane statystyczne są nieubłagane i zniechęcające. Ponad 90 proc. postanowień noworocznych nigdy nie doczeka się realizacji, a znaczna ich część jest porzucana już w pierwszym tygodniu stycznia. Ponadto niektórzy tuż po sylwestrze w ogóle zapominają, co sobie obiecali, a wynika to zapewne z przedawkowania bąbelków.

W związku z tym powstaje proste pytanie – po co w ogóle coś tam sylwestrowo sobie obiecywać, skoro szanse na sukces są tak nikłe? Nie znam odpowiedzi na to pytanie, ale psychologowie twierdzą, iż rytuał podejmowania postanowień noworocznych jest kompletnie arbitralny. Przecież cele możemy sobie wyznaczać w dowolnym momencie, a nie tylko w końcu grudnia. Terri Bly, licencjonowana psycholog kliniczna z Ellie Mental Health w Mendota Heights w stanie Minnesota, twierdzi, że nadejście nowego roku zwykle skłania ludzi do refleksji na temat życia, własnych wad, możliwości wprowadzenia jakichś radykalnych zmian, itd. Jednak specjaliści są zdania, że głównym błędem jest to, iż ludzie mierzą zbyt wysoko, zamiast stosować od dawna sprawdzoną zasadę, by mierzyć siły na zamiary.

Jednym z największych problemów z postanowieniami noworocznymi jest to, że często dotyczą one ogromnych transformacji, takich jak zmiana nawyków żywieniowych, nauczenie się nowego języka, zrzucenie połowy wagi, itd. Błędem jest przekonanie, że powinna to być jakaś duża, radykalna rewolucja, ponieważ brzmi to w pewnym sensie atrakcyjnie, ale jako ludzie nie jesteśmy zaprogramowani na wprowadzanie gruntownych zmian, w taki czy inny sposób zaburzających nasze życie.

Ja sam już od dawna niczego sobie na okoliczność sylwestrową nie obiecuję i niczego nie postanawiam, a moje sukcesy w tym względzie, z historycznego punktu widzenia, są dość ograniczone. Nauczenie się języka włoskiego – częściowy sukces. Rzucenie palenia – totalny sukces, bo nigdy w życiu nie paliłem. Całkowite rzucenie picia – nie ma szans. Zrzucenie wagi – w moim przypadku niepotrzebne. Zwiększone pomaganie przy sprzątaniu domu – nic z tego. Lepsza organizacja pracy – zapomnij. Pojechanie w podróż marzeń – sukces zwany Islandią. Rezygnacja z jedzenia mięsa – będzie ciężko. Ograniczenie stresu – jestem żonaty. Zwiększenie oszczędności – nieznaczne osiągnięcia. Kształtowanie pozytywnych cech charakteru – zbędne z uwagi na to, że jestem już pozytywnym charakterem. Remont domu – no bez jaj, panowie. Przejście na emeryturę – wykonane. Poprawienie aparycji – niemożliwe do wykonania. Wstawanie wcześnie rano – wcześniej niż o 4.00 już nie mogę.

W moim środowisku towarzyskim większość noworocznych postanowień dotyczy obietnic zaprzestania picia i palenia. I choć ludzie zwykle wygłaszają tego rodzaju deklaracje całkiem na serio, chyba sami doskonale wiedzą, że niemal na pewno im się nie uda. Powtarzanie co 12 miesięcy tych samych postanowień może się wydawać całkowicie bezsensowne, ale Bly twierdzi, że jesteśmy z natury optymistami i nawet w obliczu przewidywań nieuchronnej porażki każdy nowy rok daje nam nadzieję, że tym razem nasze postanowienia w końcu zostaną zrealizowane.

Dla wszystkich mających już dojść podejmowania zobowiązań, których nie są w stanie dotrzymać, mam dobrą wiadomość. Istnieje jedno sylwestrowe postanowienie, które nie tylko przynosi namacalne korzyści, ale również jest stosunkowo łatwe do zrealizowania. Od roku 2013 istnieje inicjatywa, która zwie się Dry January, polegająca na tym, iż jej uczestnicy wyrzekają się picia jakichkolwiek napojów alkoholowych przez cały styczeń. Mogłoby się wydawać, że miesiąc bezalkoholowy to bardzo skromny cel, ale tak nie jest.

Jak twierdzą naukowcy, po 4 tygodniach abstynencji ludzie tracą do 2 kg na wadze, obniżają ciśnienie krwi o 5 proc. i zmniejszają prawdopodobieństwo zachorowania na cukrzycę o 30 proc. Ponadto lepiej śpią, dobrze się czują i mają więcej wigoru niż zwykle. Dodatkowo dotrzymanie tego rodzaju postanowienia noworocznego jest stosunkowo łatwe. Sam dwukrotnie uczestniczyłem z powodzeniem w kampanii Dry January i mogę zaświadczyć, że nie jest to specjalnie trudne wyzwanie.

No a od 1 lutego można ponownie popijać drinki, choć zwykle skala tej konsumpcji jest nieco mniejsza niż wcześniej. Wydarzenie to jest powszechnie postrzegane jako tymczasowy test siły woli, po którym następuje powrót do starych nawyków związanych z piciem. Jednak według badań często tak się nie dzieje. Osoby biorące udział w „suchym styczniu” na dłuższą metę piją mniej i dokonują innych trwałych zmian w swoich nawykach związanych z alkoholem, co prowadzi do poprawy ich zdrowia i samopoczucia.

Stojąc zatem w obliczu deklaracji, że ktoś nauczy się języka chińskiego lub nie będzie pił przez cały styczeń, chyba lepiej jest wybrać tę drugą opcję. Zresztą na trzeźwo z tym chińskim też zapewne pójdzie lepiej. W tym roku jednak zdecydowałem się na „mokry styczeń”, ponieważ podjąłem zupełnie inne, ważkie postanowienie noworoczne, którego na razie nie wyjawię. Ale jeśli jakimś cudem zakończy się sukcesem, dam znać.

Andrzej Heyduk

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama