Gwiazdka jest co roku, ale mimo nieustających dyskusji o wyższości świąt Wielkanocy nad świętami Bożego Narodzenia to te ostatnie sprawiają, że pamiętamy je przez cały rok. A niektóre zostają w naszych sercach na całe życie. Swoje najbardziej wyjątkowe święta wspominają dla nas: Katarzyna Pakosińska Basilashvili – artystka komediowa, autorka scenariuszy i książek dla dzieci, Anna Jurksztowicz – piosenkarka i producentka muzyczna oraz Beata Sadowska – dziennikarka i autorka książek...
Wigilia przy starym piecu
Katarzyna Pakosińska Basilashvili przyznaje, że z Bożym Narodzeniem wiążą się jej najpiękniejsze wspomnienia. – Czas ostatnio z niewytłumaczalnych powodów jakoś przyspieszył, bliskich przy stole ubywa, ale obrazy wigilijnych spotkań nie blakną, a nawet stają się jeszcze bardziej cenne – przyznaje.
Gdyby jednak miała wybrać tę najbardziej wyjątkową Wigilię, to wydarzyła się ona, gdy artystka miała 19 lat. – Początek wieczoru był przewidywalnie tradycyjny. Kiedy stary zegar wybił dwudziestą, rozpoczęliśmy czytanie fragmentu Biblii. Potem życzenia i dzielenie się opłatkiem. A ponieważ już wtedy rodzina była bardzo liczna, trwało to około godziny. Dwanaście potraw na stole. Dyskusja, czy ogórek kiszony może być zaliczony jako danie główne, rozpalała wszystkich do czerwoności – wspomina.
Wtedy Katarzyna postanowiła ostudzić atmosferę i zaproponowała, że zanim przyjdzie św. Mikołaj, zaprezentuje Ewę Juliana Tuwima, wiersz, który przygotowywała na egzamin do warszawskiej szkoły teatralnej. Wtedy się zaczęło. – Dość żywo tekst mówiłam, więc a to ciocia ze strachu upuściła dzbanek z kompotem ze śliwek suszonych, a to babcia Irena nagle się roześmiała, dostając czkawki. Koniec końców wszyscy się śmiali, więc zrobiło się głośno jak w kurniku. Na to wszedł św. Mikołaj, który zaaferowany – nieoczekiwanie dla samego siebie również – pomylił prezenty! Karteczki się przestawiły czy co? – opowiada ze śmiechem.
I tak: wujek Sylwek dostał pończochy kabaretki i nie wiadomo, dlaczego maskę zająca, sama Katarzyna otrzymała za duże buty, zupełnie nie w jej stylu. Wszyscy zaczęli wymieniać się podarunkami, szukając właścicieli. Ogólnie mówiąc galimatias. – Na tym się nie skończyło – kontynuuje swoją opowieść Pakosińska Basilashvili. – Przy śpiewaniu kolęd wpadliśmy na pomysł, a było już grubo po północy, że pójdziemy do domu cioci Marysi po sąsiedzku, bo tam jest pianino. I trzydzieści osób zapakowało się w kożuchy i ruszyło w drogę. Był śnieg, więc po drodze śnieżki obowiązkowe. Babcie artystki nie odstawały. Susząc się przy starym piecu, wszyscy śpiewali kolędy tak długo, że... nikt nie zdążył na Pasterkę. – Ale ta Wigilia trwała do rana. Najbardziej szalona, radosna i taka nasza – wspomina artystka.
Od sześciu lat jej mężem jest Irakli Basilashvilli, gruziński dziennikarz, w którego żyłach płynie arystokratyczna krew. Wspólnie świętują Wigilię, bo łączy ona dwie bardzo tradycyjne kultury: polską i gruzińską. – Irakli od początku zachwycił się tym wieczorem: istotą spotkania, kuchnią wigilijną, biesiadą, wspólnym śpiewaniem. Dziarsko ubiera ze mną co roku choinkę, wchodzi na drzewa w ogrodzie, wieszając „światełki”, bo tak je nazywa. Oprócz tradycyjnych polskich potraw wplotłam w wigilijne menu gruzińskie lobio, danie z czerwonej fasolki z kolendrą – opowiada Katarzyna.
W tym roku po raz pierwszy Wigilia odbędzie się w ich domu. Przy stole usiądzie prawie dwadzieścia osób. Będzie też oczywiście puste miejsce dla wędrowca.
– Mam nadzieję, że z Tbilisi dojedzie mama męża. Bardzo bym chciała, by po raz pierwszy uczestniczyła w Polsce w tym niepowtarzalnym świętowaniu – mówi artystka. Gotowanie i pieczenie ma już pięknie rozplanowane. – Wujek przydzielony do karpia, mama przygotuje pyszną zupę grzybową, moja siostra, mistrzyni wypieków, szykuje słodkie niespodzianki... Znów kochane zamieszanie. Neutralizujemy tę gorączkę przedświąteczną dobrą logistyką i... uśmiechem – mówi z radością.
Liczna rodzina ze Szczecina
Piosenkarka Anna Jurksztowicz mieszka w Warszawie a jednocześnie ma dużą rodzinę w Szczecinie. Mieszka tam jej trzech bratanków z żonami i dziećmi, czyli razem 12 osób. Permanentnie zaprasza do siebie na święta wszystkich, choć wie, że to tylko kurtuazja, bo pewnie i tak nie będą mogli przyjechać. Ale raz zdarzyło się, że zjawili się prawie wszyscy i piosenkarka miała na Wigilii 20 osób.
– Odwiedził nas też Mikołaj, co było ekscytującym przeżyciem, nie tylko dla dzieci. Oczywiście śpiewaliśmy kolędy, grając na różnych instrumentach, starałam się przy tym, żeby dzieci poznawały teksty wszystkich zwrotek. Na wielkim arkuszu papieru rysowaliśmy też wspólnie graffiti, które zachowałam na pamiątkę – wyszło z niego kawał ładnej pracy. To były jedne z najładniejszych świąt – wspomina Anna Jurksztowicz.
Wspólne śpiewanie to stały punkt programu w tej umuzykalnionej rodziny. – Mam w swoim repertuarze około 12 piosenek świątecznych (christmasowych). Do tego dochodzą tradycyjne kolędy, więc jest repertuaru do śpiewania na dwie godziny. Mój śpiewnik kolędowy mam wydrukowany w 25 egzemplarzach, tak, żeby wszyscy kolędnicy mieli zapisane teksty i tonacje, w jakich śpiewają – opowiada artystka. Evergreen Jurksztowicz to piosenka Zima lubi dzieci, zaś jej ulubioną kolędą tradycyjną jest Nie było miejsca dla ciebie oraz skomponowana przez G.F. Haendla Joy to the World.
W takiej gromadce świetnie sprawdza się też wspólne pieczenie ciast i gotowanie. Jurksztowicz słynie zresztą nie tylko z talentu muzycznego, ale i kulinarnego. Prowadzi także blog, w którym dzieli się swoimi przepisami. Wśród dań wigilijnych króluje śledź „po jurksztowiczowsku”, czyli z grzybami. – Danie to było zawsze w moim domu. Trochę zmodyfikowałam ten przepis, po to, aby można było przechowywać takie śledzie kilka dni. Grzyby należy położyć na śledziach w ostatniej chwili przed podaniem, żeby smak śledzia nie za bardzo je zdominował – zdradza wokalistka.
Kilka lat temu Anna Jurksztowicz została babcią. Przyznaje, że jako babcia bardziej stara się, aby święta były bajeczne, z tymi wszystkimi atrybutami: piękną choinką, ozdobieniem domu i ogrodu, zaproszeniem Mikołaja i kolędników. – Kiedy moje dzieci były małe, też spędzaliśmy pięknie święta, ale ja chyba byłam bardziej zapracowana przygotowywaniem, zakupami, gotowaniem, pieczeniem. Na dzisiejszym stole jest zdecydowanie mniej jedzenia a pod choinką więcej prezentów. Kiedyś chyba było odwrotnie – stwierdza.
Wigilia na plaży
– W dzieciństwie każde Boże Narodzenie było wyjątkowe, bo pachniało pomarańczami. Towarem reglamentowanym, pojawiającym się raz do roku, pod choinką, prosto od kubańskich „przyjaciół”. Już na zawsze święta będą mi się kojarzyły z tym zapachem – rozpoczyna swoją opowieść Beata Sadowska.
W nieco bardziej dorosłym życiu postanowiła sama zrobić sobie prezent. Kiedy rozstała się z chłopakiem, uznała, że życie jest za krótkie, by odkładać marzenia na później, więc kupiła bilet do Tajlandii, gdzie zawsze chciała polecieć. – To było fantastyczne Boże Narodzenie. Co prawda zatrułam się krewetkami (miały mi zastąpić karpia, którego i tak nie lubię), ale Azja okazała się bardzo „moja”. Smaki, zapachy, ludzie, plaże, ciepła woda, widoki. To był jeden z najfajniejszych prezentów, jakie dostałam. Nie, nie czułam się samotna. Byłam samodzielna i szczęśliwa – wspomina.
Dziś dziennikarka dzieli swoje życie między Polskę a Francję, gdzie mieszka z mężem i synami w niewielkiej wiosce u podnóża Alp. Cała rodzina angażuje się w świąteczne przygotowania, ale w kuchni dowodzi Beata. – Asystuje mi najlepszy podkuchenny świata, mój syn Tytus. Pieczenia pierników nigdy mi nie odpuszcza. Tyś kocha tradycję, więc pilnuje, żebyśmy o niczym nie zapomnieli. Kochamy ten wspólny czas. Śpiewanie kolęd to domena Wigilii u babci Hani. Tam kolędują wszyscy. My w domu słuchamy najpiękniejszych pieśni przez całe święta – odpowiada.
Czym różnią się alpejskie święta od tych w Polsce? – Nie jeżdżę na szmacie i nie pucuję okien ;) Nasze święta są skromniejsze, ale bardziej „nasze”. Z pierogami od babci, które lecą ze mną samolotem albo lecą z moimi rodzicami. Zamiast kilkunastu dań jest jedna ryba i rozpalony kominek. Rano dzieciaki jeżdżą na nartach. Mniej w tym celebry, więcej otulenia. Mniej ludzi, więcej bliskości – przyznaje dziennikarka. I te słowa to chyba najlepszy przepis na spokojne święta.
Małgorzata Matuszewska