Pomoc dla Ukrainy stała się w Kongresie zakładnikiem zmian w prawie imigracyjnym dyktowanych przez jedną opcję polityczną. W Senacie po raz kolejny skutecznie zastosowano taktykę obstrukcji parlamentarnej (filibuster), nie pozwalając na kontynuację debaty nad ustawą otwierającą drogę dla znacznego pakietu pomocy walczącej Ukrainie. Przeciwko zagłosowali wszyscy Republikanie, argumentując, że w projekcie ustawy nie uwzględniono „daleko idących zaostrzeń w polityce imigracyjnej”.
Rezygnacja prezydenta Wołodymira Zełeńskiego ze spotkania z amerykańskimi senatorami oraz coraz liczniejsze sygnały z Ukrainy świadczące o tym, że to Rosjanie zaczęli przejmować inicjatywę na froncie mogą napawać coraz większym niepokojem. Z samego Kijowa docierają też informacje o rozdźwiękach między tamtejszym prezydentem a dowództwem wojskowym – co jest interpretowane jako sygnał świadczący o coraz większych trudnościach prowadzenia wojny. Ukrainie powoli kończą się i czas, i ludzie. Bez militarnego wsparcia Kijów nie będzie w stanie kontynuować wojny obronnej przeciwko rosyjskiemu agresorowi. Na domiar złego Kreml nie ukrywa, że Ukraina jest tylko jednym z wielu pośrednich celów na drodze do realizacji planów odbudowy imperium. W Moskwie zaczęto o tym mówić zupełnie otwarcie.
O tym, że Stany Zjednoczone potrzebują reformy imigracyjnej nie trzeba nikogo przekonywać. Jednak nie takiej i nie w tym trybie. Propozycje Republikanów ograniczają się głównie do wprowadzenia daleko idących restrykcji w polityce azylowej, kontynuacji budowy ogrodzenia na granicy z Meksykiem i zatrudnienia dodatkowego personelu do strzeżenia tejże obleganej granicy. Tymczasem zamiast działań doraźnych trzeba odbudować od nowa cały system imigracyjny, który przestał odpowiadać wymogom czasów. Tego rodzaju zmiany wypracowuje się zwykle drogą żmudnych negocjacji i zawierania ponadpartyjnych kompromisów, a nie drogą politycznego szantażu, z którym na szali stawia się autorytet Stanów Zjednoczonych jako światowego mocarstwa.
Pomijając moralną ocenę uzależnienia pomocy dla walczącego kraju od rozwiązywania skądinąd ważnych wewnętrznych problemów kraju, zachowanie Kongresu daje wiele do myślenia także innym sojusznikom USA. Nie ulega żadnej wątpliwości, że Władimir Putin nie poprzestanie na Ukrainie i w przypadku zwycięskiego – z jego punktu widzenia – zakończenia konfliktu zwróci się przeciwko innym krajom dawnej przestrzeni sowieckiej. Gwarantem bezpieczeństwa większości z nich (poza formalnie niezaangażowaną Mołdawią) pozostaje NATO, w którym Stany Zjednoczone odgrywają dominującą rolę. Czy jednak w wypadku wybuchu kolejnego konfliktu wewnętrzne spory w USA nie umożliwią udzielenia sojusznikom konkretnej pomocy? To pytanie muszą sobie zadawać także przywódcy polityczni w Warszawie oraz innych stolicach regionu i to niezależnie od reprezentowanych opcji politycznych. Spór między Kapitolem a Białym Domem uderza w pryncypia prowadzonej polityki zagranicznej i osłabia autorytet Stanów Zjednoczonych na arenie międzynarodowej. Jest też na rękę Rosji prowadzącej od lat politykę odbudowy dawnego imperium. Nic więc dziwnego, że głośno biją na alarm przedstawiciele obecnej administracji z prezydentem Bidenem na czele.
Ukraina (a także Izrael, bo i pomoc dla tego kraju wisi obecnie na włosku) ma prawo czuć się ofiarą wewnętrznych rozgrywek amerykańskiej polityki. Bez pomocy USA Kijów nie byłby w stanie odpierać skutecznie rosyjskiej inwazji. Waszyngton od prawie dwóch lat zachęca Ukraińców do stawiania czoła najeźdźcom, obiecując dostarczanie pomocy. Teraz ta pomoc, bez której kontynuowanie wojny nie będzie możliwe, stanęła pod znakiem zapytania.
Na szczęście przegrane głosowanie w Senacie nie oznacza definitywnego końca szans na pomoc dla Ukrainy. Można jednak przypuszczać, że nawet jeśli Kongres ostatecznie zgodzi się na jej przegłosowanie, to będzie ona dużo skromniejsza niż obiecywane 61 miliardów dolarów. Ukraina straci też dużo czasu, którego po prostu nie ma, w prowadzonej obecnie wojnie na wyniszczenie dysponuje dużo mniejszymi zasobami od Rosji. A wraz z losami pomocy dla Kijowa waży się pośrednio także los Polski i całej wschodniej części Europy, która zawierzyła amerykańskim gwarancjom bezpieczeństwa. Warto o tym przypominać politykom w Waszyngtonie.
Tomasz Deptuła
Dziennikarz, publicysta, ekspert ds. komunikacji społecznej. Przez ponad 25 lat korespondent polskich mediów w Nowym Jorku i redaktor “Nowego Dziennika”. Obecnie zastępca szefa Centrum Badań nad Bezpieczeństwem w Warszawie.