Pojawianie się migrantów na granicach rozwiniętych państw nikogo dziś nie dziwi. Do bogatszej części świata od wieków prowadziły szlaki migracyjne, którymi mniej lub bardziej legalnie próbowano przedostać się w poszukiwaniu lepszego życia. Na ludzkich marzeniach, biedzie i desperacji zawsze próbowano też żerować, obiecując przeprowadzenie na tę „lepszą” stronę. Proceder przerzucania ludzi przez granicę często kontrolowały zorganizowane grupy przestępcze, pobierające od migrantów słone opłaty. Ostatnio jednak w podobną działalność zaczęły angażować się w oczywistym celu – zdestabilizowania swoich sąsiadów.
Kryzys na południowej granicy USA da się wytłumaczyć trendami geopolitycznymi, różnicą w poziomie życia, konfliktami zbrojnymi, klęskami żywiołowymi czy zmianami klimatycznymi. Przed tym, że biedne Południe ruszy na Północ ostrzegano nas od dekad. Osoby decydujące się na podróż w stronę Ameryki to często ofiary zbrodniczych reżimów, przemocy gangów, huraganów, trzęsień ziemi czy katastrofalnej suszy. Z podobnym kryzysem mamy również do czynienia na południu Europy. Morze Śródziemne i Bosfor odgraniczają bogaty świat od świata ludzi ubogich, podobnie jak to ma miejsce z Rio Grande i pasami pustyń Arizony, Nowego Meksyku i południowej Kalifornii. Ten sam problem mają też Australijczycy, którzy z kolei próbują uszczelnić swoją północną granicę morską przed migrantami z Azji. Wszędzie tam, gdzie pojawiała się ludzka desperacja, zjawiała się także zorganizowana przestępczość. Nie bez powodu też osoby ułatwiające przedostanie się przez granicę z Meksykiem nazwano „kojotami”.
Pojawienie się migrantów na granicy Rosji z Finlandią i Estonią to jednak coś innego. Podobnie jak w przypadku trwającego od dwóch lat napięcia na granicy Białorusi z Polską, Litwą i Łotwą, mamy do czynienia z celowymi działaniami zaliczanymi do arsenału wojny hybrydowej. Państwa sąsiadujące z krajami NATO i Unii Europejskiej nagle łagodzą swoją politykę wizową dla obywateli państw afrykańskich i muzułmańskich krajów azjatyckich, którzy legalnie przylatują do Moskwy, Mińska czy Petersburga. Potem, przy współudziale służb przewozi się ich pod natowską granicę.
Dlaczego Rosja zdecydowała się na sztuczne wywołanie kryzysu migracyjnego w sąsiedniej Finlandii można się tylko domyślać. Ponieważ wojna na Ukrainie spowodowała, że wiele rosyjskich oddziałów i sprzętu przesunięto na południe, wysłano na zaśnieżoną już granicę potencjalnych azylantów, zmuszając fińskie służby do stanowczych działań. Destabilizacja przy pomocy migrantów wydawała się w miarę niedrogim sposobem na przesunięcie uwagi służb sąsiedniego kraju na nowy problem. Finlandii, już jako członkowi NATO, trudno będzie upilnować 1200 km granicy biegnącej przez dzikie i zimne pustkowia.
W tym przypadku, podobnie jak wcześniej reżim Aleksandra Łukaszenki, Kreml stosuje szantaż humanitarny, wykorzystując do tego ludzi. Marznący na granicach migranci muszą budzić współczucie i oddziaływać na wrażliwość społeczną społeczeństw zachodnich. Udział rosyjskich (i białoruskich) służb nie budzi żadnych wątpliwości, bo Rosja jest krajem o rygorystycznym reżimie wizowym, a do tego egzekwującym zakaz pobytu w strefach nadgranicznych. O pomocy służb i żołnierzy mówią także sami imigranci. Rosjanie i Białorusini prowadzą swoją działalność w symbiozie z grupami przestępczymi po europejskiej stronie granicy, które często podejmują próby przejmowania imigrantów po przejściu przez kordon i przewiezienia ich na Zachód, najczęściej do Niemiec oferujących hojne pakiety socjalne.
Próby uruchamiania w ten sposób nowych szlaków migracyjnych, w celu destabilizacji kraju sąsiedniego jak na razie nie przynoszą wymiernych efektów. Dużo więcej ludzi przedostaje się do Europy szlakami prowadzącymi przez Bałkany i Morze Śródziemne. Finowie skorzystali tu z polskich i litewskich doświadczeń. Najpierw zamknęli prawie wszystkie przejścia graniczne wzdłuż 1200 kilometrowej granicy, pozostawiając otwarte tylko jedno – za kołem polarnym. Teraz zamykają ostatni punkt graniczny, odcinając się całkowicie od potężnego sąsiada. Rosjanie mogą podejmować próby podprowadzania migrantów pod zieloną granicę, ale w warunkach skandynawskiej zimy nie będzie to proste. Zresztą tak instrumentalne traktowanie migrantów może narazić Kreml na niezadowolenie krajów afrykańskich i azjatyckich. Ale cyniczne wykorzystywanie nadziei i traktowanie ludzi jako broni musi budzić sprzeciw. Trudno o bardziej obrzydliwą i przewrotną taktykę.
Tomasz Deptuła
Dziennikarz, publicysta, ekspert ds. komunikacji społecznej. Przez ponad 25 lat korespondent polskich mediów w Nowym Jorku i redaktor “Nowego Dziennika”. Obecnie zastępca szefa Centrum Badań nad Bezpieczeństwem w Warszawie.