To są skarby, których wartość jest oceniana dzisiaj na 2 miliardy dolarów. Wiadomo tylko, że są ukryte gdzieś w Mongolii. Po śmierci barona Romana von Ungerna-Sternberga w 1921 roku rozpoczęło się ich intensywne poszukiwanie. W 1934 roku Amerykanie wysłali do Mongolii ekspedycję, aby ustalić miejsce ukrycia skarbu. W ekspedycji wziął udział tajemniczy Konstantin. Po latach okazało się, iż to był brat barona Romana. Po powrocie z ekspedycji do Wiednia, gdzie mieszkał, został zamordowany przez nieznanych ludzi...
Moce nadprzyrodzone
Pod koniec lat 30 Niemcy zorganizowali kilka wypraw do Mongolii, którym przewodzili oficerowie SS ze świty Hitlera. Niemcy, oprócz skarbu, chcieli ponadto odsłonić jeszcze jedną tajemnicę barona Ungerna. Hitler wierzył w moce nadprzyrodzone, często korzystał z usług wróżbitów. Pragnął znaleźć św. Graala i Arkę Przymierza, aby z ich pomocą skuteczniej pokonywać wrogów.
Adolf Hitler pragnął dowiedzieć się, jakimi tajemnymi sposobami baron Ungern wpływał na ludzi. Bo jedynie tym mógł wytłumaczyć fakt, że 30 tysięcy chińskich żołnierzy poddało się 800 kawalerzystom Ungerna. Ówczesna, świeżo zrodzona legenda głosiła, że mongolscy lamowie zdradzili baronowi, jak wpływać na podświadomość wrogów. Taka wiedza byłaby wymarzoną bronią dla Hitlera.
Wypraw, których celem było odnalezienie skarbów barona Ungerna, było więcej. Także obecnie prowadzone są kolejne ekspedycje. Wśród poszukiwaczy skarbów odkrycie tajemnic barona stało się bowiem wyzwaniem na miarę odnalezienia Bursztynowej Komnaty. Łowcy skarbów nie przyjmują do wiadomości, że Bursztynowa Komnata została spalona w królewieckim zamku przez pijanych czerwonoarmistów. Skrzynie z bursztynami dobrze się paliły, dawały ciepło i wydzielały przyjemny zapach. Co do skarbu barona nie ma wątpliwości, że istnieje do dziś. Mówią o tym mongolskie przesłania i co rusz wychodzące na wierzch różne nowe tropy.
Szalony chan
Roman von Ungern-Sternberg był niemieckim szlachcicem z Estonii. Wywodził się z bardzo starej rodziny. Jednym z jego przodków był rzekomo legendarny wódz Hunów, Attyla, zwany Biczem Bożym. I mogło tak być, gdyż Ungern był równie szalony jak sam Attyla. Podczas wojny domowej w Rosji zyskał przydomek Krwawy Baron. Zawdzięczał ten przydomek brutalnym metodom walki z bolszewikami. Z innymi przeciwnikami także postępował bezwzględnie. Przemysław Słowiński, autor książki o baronie Ungernie, napisał: „Był postrachem bolszewików, zmorą Chińczyków, koszmarem Mongołów”.
Ungernowie mieszkający w Rosji wiernie służyli kolejnym carom. O tej rodzinie powiadano, że nawet w obliczu zagłady Ziemi nie weszliby do Arki Noego, żeby się nie pospolitować z plebsem. W czasie I wojny światowej baron Ungern stacjonował między innymi w Galicji. W Czerniowcach wdarł się w awanturę w hotelu. Dotkliwie okaleczył adiutanta komendanta miasta, gdyż ten odezwał się do niego niewłaściwym tonem. Został wówczas przeniesiony do garnizonu na Syberii. I tam zaczęła się jego życiowa przygoda.
Kiedy wybuchła rewolucja bolszewicka, baron Ungern stanął w obronie cara. Przystał do tzw. Białej Armii admirała Kołczaka. Po wielu walkach z bolszewikami znalazł się w Mongolii. Wkroczył do niej na czele 2 tysięcy żołnierzy. To była mieszanina ras i narodów. Mongołowie, Buriaci, Turcy, Rosjanie, Chińczycy i różne ludy syberyjskie. Zaprowadził wśród nich żelazną dyscyplinę. Kary cielesne czy wyroki śmierci były na porządku dziennym.
Dyktator Mongolii
W tym czasie stolica Mongolii, Urga, była opanowana przez Chińczyków. Na początku 1921 roku 35-letni Ungern, mimo ogromnej przewagi Chińczyków, zdobył Urgę. Posłużył się fortelem. Wysłał swoich żołnierzy na step dokoła miasta i każdemu z nich kazał rozpalić ognisko, w dużych odległościach od siebie. Z daleka wydawało się, że stacjonują tam dziesiątki tysięcy żołnierzy. Chińczycy woleli nie czekać na wejście tej armii do Urgii.
Adolf Hitler uważał – powołując się na to zwycięstwo Ungerna – że Krwawy Baron posiadł tajemną zdolność wpływania na podświadomość wroga. Chociaż w pewien sposób tak było. Baron von Ungern-Sternberg został chanem – dyktatorem Mongolii. Marzył, aby zostać nowym Czyngis-chanem. I, wzorem swojego idola, postępował również okrutnie.
Z chińskiej niewoli wydostał Bogdę Chana, duchowego przywódcę Mongołów, który cieszył się wśród nich ogromnym autorytetem. Mongołom jakoś nie przeszkadzało, że ich duchowy przywódca to rozmiłowany w zbytku kobieciarz i alkoholik. Kilka lat później z powodu nadużywania alkoholu stracił wzrok. Musiał tęgo pić.
Baron Ungern, wręcz przeciwnie, był ascetą. Spał w zwykłej jurcie. Jego biuro dowódcy mieściło się w lichej drewnianej chacie. Miewał mistyczne przeżycia. Nosił mongolskie ubrania, do których przyczepiał talizmany. Szybko nauczył się mongolskiego i tego też wymagał od swoich oficerów.
Stawał się postacią legendarną. Budził jednocześnie strach i podziw. On i jego ludzie siali terror. Kogo uznali za wroga, palili żywcem, zakopywali w ziemi żywcem. Mordowali nie tylko skazańców, ale i ich dzieci, aby te później nie zechciały mścić się. Mongołowie też stawali się jego ofiarami. Mimo to jeszcze przez jakiś czas uznawali Ungerna za zbawcę. Nazywali go bogiem wojny. W niektórych świątyniach modlono się do niego.
W końcu jednak okrutnemu baronowi terror wymknął się spod kontroli. Zaczął popadać w coraz większą paranoję. Tymczasem bolszewickie wojska podchodziły coraz bliżej Urgi, gdyż Lenin chciał zawładnąć olbrzymią Mongolią. Każdy rosyjski car pragnął władać jak największymi obszarami, choć często kosztowało to więcej niż przynosiło korzyści. Ostatecznie ZSRR niemal udławił się swoim obszarem. Obecnie Putin postępuje podobnie jak jego poprzednicy. I zapewne podobnie skończy.
Już w Mongolii baron Ungern był w posiadaniu wielkiego skarbu. Nie korzystał z niego. Pieniądze nie były mu potrzebne. Przede wszystkim pragnął władzy. Dyktatorzy często tak mają, włącznie z obecnymi. Nawet chodzą w dziurawych butach, nie zdając sobie z tego sprawy. Ich rajcuje wyłącznie niepodzielna władza. Uciekając z Mongolii, Ungern gdzieś ukrył wielki skarb. Byli ludzie, którzy wiedzieli, gdzie.
Legendarny skarb
Różne historie opowiada się o skarbie barona Ungerna, krążą o nim legendy. Jedno jest pewne: skarb istniał i zapewne istnieje do dzisiaj, najwyżej trochę rozkradziony. Część tego skarbu to pieniądze Białej Armii admirała Kołczaka. Mieściła się na kilku ciężarówkach. Kołczak, obawiając się klęski, przekazał Ungernowi w depozyt armijną kasę. Najwidoczniej wierzył w uczciwość barona.
Były to cenne rzeczy należące do ostatniego cara Rosji Mikołaja II, który dostał się w ręce bolszewików. Bolszewicy prawdopodobnie wywozili je na Zachód, do Europy, aby zamienić na broń. Wówczas rewolucjoniści tak postępowali. Ograbiali pałace z obrazów, mebli, czegokolwiek, co mogło wydawać się cenne. Część przywłaszczali głównie sobie, część oddawali Komitetowi Rewolucyjnemu. Jeden taki transport, akurat z kosztownościami cara Mikołaja, dostał się w ręce Kołczaka.
Było tam złoto i srebro o wadze 1,5 tony. Poza tym perły, brylanty, kolie i naszyjniki carycy. I nie wiadomo, co jeszcze. Historycy dodają do tego tysiące złotych posążków bóstw, które bolszewicy zrabowali w mongolskich klasztorach. Nie jest znana trasa, jaką przebył konwój z armijną kasą do Mongolii.
Polskie tropy
Poszukiwacze skarbu barona Ungerna biorą pod uwagę, że został on ukryty w naturalnej grocie gdzieś w mongolskich górach. A wejście do groty zostało wysadzone za pomocą dynamitu. Są ku temu poszlaki. Otóż znane jest nazwisko sapera, który zdetonował ładunek wybuchowy. To zaprzyjaźniony z Ungernem polski oficer Kamil Giżycki.
Późniejsze życie Kamila Giżyckiego jest dość tajemnicze. Udało mu się wydostać z Rosji. Kilkanaście lat później, choć nie pochodził z bogatej rodziny i nie miał w Polsce żadnego majątku, kupił w Liberii ziemię o powierzchni 7,5 akrów. Założył na niej plantację rycynusa. Do Liberii zaprosił na kilka miesięcy ekspedycję naukową z Uniwersytetu Lwowskiego, której przewodził profesor Jan Hirschler.
Pod koniec życia Giżycki przyjechał do Polski. Znajomym opowiadał o skarbie barona Ungerna. Z tego powodu w 1968 roku odwiedzili go funkcjonariusze Służby Bezpieczeństwa i zaproponowali mu wyjazd do Mongolii. Łatwo się domyślić po co. Na pewno nie chodziło o turystyczną wycieczkę. Lecz Giżycki był już ciężko chory. Zmarł kilka miesięcy po wizycie SB. Nie wiadomo, co im powiedział. Pewnie nic, bo nienawidził komunistów.
Drugim Polakiem, który mógł znać miejsce ukrycia skarbu barona Ungerna, był pisarz i podróżnik Ferdynand Ossendowski. W Mongolii, dokąd Ossendowski także uciekł przed bolszewikami, został zaufanym doradcą Krwawego Barona. Już jako znany pisarz twierdził, że w jednej z jego podróżniczych książek znajduje się fotografia miejsca, gdzie „ważone na funty prawdziwe klejnoty czekają na właściciela”.
Ossendowski też zdradził, że w jego obecności Ungern powierzył swój testament starszyźnie jednego z mongolskich klasztorów. Miała w nim być zawarta klauzula, że jeśli w ciągu 50 lat nie zgłoszą się spadkobiercy, skarb ma być przeznaczony na potrzeby klasztoru. Wtedy to starszy lama miał przepowiedzieć baronowi, że umrze za 136 dni. I tak się stało. 136 dni później baron Ungern-Sternberg został rozstrzelany przez bolszewików w Nowosybirsku.
Ale jest coś w tym, że Ossendowski mógł wiedzieć, gdzie znajduje się skarb barona. Pisarz mieszkał w Mińsku Mazowieckim. Tuż przed nadejściem Armii Czerwonej odwiedził go pułkownik SS von Ungern-Sternberg. Nikt nie słyszał, o czym rozmawiali. Nazajutrz po wizycie pułkownika SS Ossendowski zmarł.
Ryszard Sadaj