W lutym 1942 roku, na rozkaz naczelnego wodza generała Władysława Sikorskiego, Związek Walki Zbrojnej przekształcił się w Armię Krajową. W jej skład weszło około 200 organizacji bojowych a dowódcą AK został generał Stefan Rowecki „Grot”. Decyzja o powstaniu Armii Krajowej została podyktowana koniecznością scalenia polskich konspiracyjnych oddziałów zbrojnych i podporządkowaniu ich rządowi RP w Londynie. W czasie II wojny światowej Armia Krajowa była największą i najlepiej zorganizowaną podziemną armią w świecie. Liczyła 400 tysięcy żołnierzy ochotników...
Zdradzony i zamordowany
Stefan Rowecki „Grot” był żołnierzem Legionów Polskich i brał udział w wojnie z bolszewikami w 1920 roku oraz w wojnie obronnej we wrześniu 1939 roku. Był jednym z architektów całej struktury Polskiego Państwa Podziemnego. Już jako dowódca Związku Walki Zbrojnej dążył do scalenia i poddania jednemu dowództwu wszystkich tajnych organizacji wojskowych w okupowanej Polsce. W warunkach konspiracyjnych, kiedy jedna organizacja nie wiedziała o drugiej, nie było to łatwym zadaniem. Do tego dochodziły różne zapatrywania polityczne. Rowecki, choć do końca życia wierny ideom Józefa Piłsudskiego, potrafił bezstronnie traktować ludzi o różnych poglądach.
Jako dowódca Armii Krajowej z żelazną konsekwencją przestrzegał zasady celowości walki. Był przeciwnikiem wszelkich dzikich akcji podejmowanych na własną rękę, gdyż w odwecie Niemcy na ślepo rozstrzeliwali cywili schwytanych na ulicach. Rozkaz strzelania do okupanta na większą skalę wydał dopiero pod koniec 1942 roku, po operacji wysiedlania polskich wsi na Zamojszczyźnie.
30 czerwca 1943 roku został aresztowany przez Gestapo na ulicy Spiskiej w Warszawie, gdzie znajdowała się jedna z jego tajnych kwater. Został zdradzony. Jednego z ludzi, którzy go zdradzili, powieszono na mocy wyroku Sądu Polski Podziemnej. Dwóch innych siedziało krótko w więzieniu Polski Ludowej.
„Grota” natychmiast po aresztowaniu wywieziono samolotem do Berlina. Londyn chciał go wymienić na wysoko postawionego hitlerowca, który znajdował się w alianckiej niewoli. Niemcy nie chcieli. Na osobisty rozkaz Himmlera został zamordowany w obozie koncentracyjnym Sachsenhausen.
Dramatyczny rozkaz
Po aresztowaniu generała Roweckiego dowództwo Armii Krajowej przejął Tadeusz Komorowski „Bór”. Podczas I wojny światowej walczył w kawalerii armii austro-węgierskiej. Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości natychmiast wstąpił do powstającego Wojska Polskiego. W czasie wojny w 1920 roku dowodził 12. Pułkiem Ułanów. Wsławił się w zwycięskiej bitwie pod Komarowem, ostatniej wielkiej bitwie kawaleryjskiej w Europie. Mimo ran nie opuścił swoich żołnierzy na polu walki.
W II Rzeczypospolitej służył w garnizonach kawalerii. Był doskonałym jeźdźcem. Wygrywał w wielu konkursach jeździeckich. Reprezentował Polskę podczas igrzysk olimpijskich w 1924 i 1936 roku. Wybuch wojny z Niemcami zastał go w Grudziądzu, gdzie dowodził Centrum Wyszkolenia Kawalerii. Jego wrzesień 1939 roku był podobny do większości oficerów Komendy Głównej AK. Walczyli w regularnej armii do końca września i później schodzili do walczącego podziemia.
Jako dowódca AK wydał rozkaz rozpoczęcia akcji „Burza”. Polegała ona na przejmowaniu kontroli nad polskimi ziemiami z rąk wycofujących się Niemców. Miał decydujący głos w dramatycznych naradach dotyczących decyzji o wybuchu powstania w Warszawie. I później to on wydał rozkaz o rozpoczęciu powstania warszawskiego. Dzisiaj ten rozkaz historycy różnie oceniają.
Po upadku powstania znalazł się w niewoli niemieckiej. Przebywał w niej do zakończenia działań wojennych. Po wojnie osiadł w Wielkiej Brytanii. W latach 1947-1949 był premierem rządu RP na uchodźstwie. Zmarł w 1966 roku.
Ostatni dowódca
Ostatnim dowódcą Armii Krajowej był Leopold Okulicki „Niedźwiadek”. Jego droga życiowa w II Rzeczypospolitej była podobna do poprzednich dowódców. Później było inaczej. W 1940 roku znajdował się we Lwowie. Tam wytropiło go NKWD i wywiozło do Moskwy. Siedział w więzieniu na Łubiance, gdzie był okrutnie torturowany. Z Łubianki wypuszczono go po podpisaniu układu Sikorski-Majski, który przywracał stosunki dyplomatyczne pomiędzy Polską a ZSRR.
Znalazł się w Londynie. Został członkiem elitarnego grona cichociemnych. W maju 1944 roku zrzucono go na spadochronie do Polski. Generał „Bór” wyznaczył go swoim następcą. W grudniu, gdy znajdował się w obozie przejściowym w Pruszkowie, już oficjalnie stanął na czele AK. Rok później wydał rozkaz rozwiązania Armii Krajowej i przejścia do konspiracji.
Został podstępnie aresztowany przez NKWD i wywieziony do Moskwy, po raz drugi. Znowu Łubianka. Postawiono go przed sądem w głośnym procesie szesnastu przywódców Polskiego Państwa Podziemnego. Skazany na 10 lat więzienia za działalność dywersyjną na tyłach Armii Czerwonej. Rosjanie zamordowali go w więzieniu.
Brawurowe akcje
Armia Krajowa przeprowadzała wiele akcji wywiadowczych. Zdobywała cenne tajne dokumenty. Wykonywała operacje sabotażowe i dywersyjne. Wymierzała sprawiedliwość zdrajcom. Dokonywała zamachów na niemieckich dygnitarzy. Do końca okupacji żołnierze AK przeprowadzili ponad 110 tysięcy mniejszych i większych akcji zbrojno-dywersyjnych. Wysadzili około 1300 pociągów.
Zlokalizowali ośrodek badań nad rakietami V-2 na wyspie Uznam, a także zdobyli egzemplarz pocisku i przekazali go Anglikom. W tysiącach operacji przeciwko partyzantom AK brały udział, oprócz policji, jednostki pancerne Wehrmachtu i lotnictwo. Żaden inny kraj okupowany przez Niemców nie stawiał tak zaciekłego oporu jak Polska. Niemcy w Polsce, w przeciwieństwie na przykład do Francji, nigdy nie czuli się bezpiecznie. Nigdy nie wiedzieli, z której strony dosięgnie ich kula.
Do najbardziej znanych akcji AK należy akcja pod Arsenałem, kiedy to odbito z rąk Gestapo Janka Bytnara „Rudego”, oraz wykonanie wyroku śmierci na znienawidzonym generale SS i policji Franzu Kutscherze. Kręcono o tym filmy, napisano książki. Ale podobnie śmiałych akcji było więcej.
Akcja „Góral”
Ta akcja uchodzi za jedną z najlepiej przeprowadzonych operacji Armii Krajowej w okupowanej Polsce. Przygotowania do niej trwały 14 miesięcy. A jej wykonanie – sam finał 12 sierpnia 1943 roku w centrum Warszawy – zajęło dwie i pół minuty. Rezultatem było uprowadzenie furgonu bankowego ze 105 milionami okupacyjnych złotych. To była równowartość miliona dolarów. Kryptonim akcji wywodzi się z potocznej nazwy banknotów o nominale 500 złotych. Nazywano je „góralami”, gdyż znajdował się na nich wizerunek mężczyzny w góralskim kapeluszu.
Armii Krajowej ciągle brakowało funduszy – na broń, materiały wybuchowe, na konspiracyjne lokale itp. Dolary z Londynu przychodziły nieregularnie i w niewystarczającej ilości. Stąd narodził się pomysł ataku na furgon bankowy, którym przewożono pieniądze. Wbrew pozorom było to trudniejsze zadanie niż wysadzenie pociągu. Niemcy zdawali sobie sprawę, że polskiemu podziemiu brakuje pieniędzy. I pilnowali ich lepiej niż tory czy nawet mosty.
Główna siedziba niemieckiego Banku Emisyjnego znajdowała się w Krakowie. Ale banknoty, wśród nich „górale, drukowano w banku w Warszawie przy ulicy Bielańskiej. Stąd co jakiś czas, w mocnej eskorcie żołnierzy, wywożono je do Krakowa. Realizację akcji „Góral” powierzono oddziałowi specjalnemu AK – „Osa”.
Najważniejsze było dowiedzieć się, kiedy pieniądze będą wywożone i którymi ulicami. Bo, choć wcześniej to rozważano, z bezpośredniego napadu na bank akowcy zrezygnowali. Był za dobrze strzeżony. Trasa furgonu bankowego z ulicy Bielańskiej na Dworzec Wschodni była za każdym razem objęta ścisłą tajemnicą. Wiedziała o tym tylko dyrekcja banku. Lecz w banku pracował Polak, który potrafił dotrzeć do tej tajemnicy. „Osa” poprosiła go o pomoc. Właściwie to nawet nie musiano go prosić, zgodził się natychmiast.
W grę wchodziły dwie różne trasy furgonu. Na jednej z nich postanowiono ustawić pułapkę, a drugą uczynić nieprzejezdną, organizując fikcyjne prace drogowe. Pierwszą próbę zdobycia furgonu odwołano w ostatniej chwili, gdyż na miejsce akcji nie stawiło się trzech akowców, którzy ze stenami mieli stanowić obstawę na ulicy. Wcześniej zostali aresztowani przez Niemców. Ostatecznie, nie licząc aresztowanych akowców, wyszło to na dobre. Wówczas w furgonie przewożono „tylko” 50 milionów złotych.
Druga próba powiodła się. Polski informator w banku wysłał telefoniczny meldunek: „ciocia zajechała”. To był sygnał, że furgon niedługo wyjedzie z banku. Kilkudziesięciu żołnierzy AK obstawiło ulicę Senatorską, którą wyznaczono na miejsce ataku na furgon z pieniędzmi. Część akowców ukryła się w samochodzie ciężarowym zaparkowanym na Senatorskiej. Pozostali, uzbrojeni w steny i granaty, krążyli w pobliżu, udając zwykłych przechodniów.
Siedemnaście minut po godzinie 10.00 rano zobaczyli furgon. Dalej wszystko potoczyło się błyskawicznie. Furgon konwojowany przez niemieckich żołnierzy musiał przystanąć obok ciężarówki z akowcami, gdyż na ulicę niespodziewanie wytoczył się wózek z warzywami i owocami. Na niemiecką eskortę posypał się grad pocisków. Nawet nie zdążyli zareagować strzałami. Polacy weszli do furgonu. Wyrzucili z niego zabitych i rannych. Trochę zamieszania sprawił przejeżdżający obok oficer Wehrmachtu. Ten zdążył oddać serię z automatu, nim został zastrzelony przez robotników i uliczną obstawę. Dwóch policjantów, których na Senatorską przyciągnął odgłos strzałów, także dosięgły kule. Nie zginął ani jeden akowiec.
W ciągu dwóch i pół minuty bezpośredniej akcji AK wzbogaciła się o 105 milionów złotych. Niemcy byli wściekli. Następnego dnia w całej Warszawie zawisły plakaty z obietnicą nagrody 5 milionów złotych, jeśli ktoś pomoże w odzyskaniu zrabowanych pieniędzy. Na tych plakatach szybko pojawiły się dopiski obiecujące 10 milionów złotych, jeśli ktoś wskaże datę i trasę kolejnego furgonu bankowego. Warszawiakom nie brakowało poczucia humoru.
Cichociemni
W skład Armii Krajowej wchodziła nieliczna grupa żołnierzy, która została doskonale wyszkolona w Wielkiej Brytanii i we Włoszech. Później byli zrzucani na spadochronach do ogarniętej wojną Polski. Ich strategicznym zadaniem było przygotowanie żołnierzy i dowództwa AK do przeprowadzenia powszechnego powstania w Polsce w końcowej fazie wojny. Nazwali się cichociemnymi – działali cicho i w ciemnościach. Do cichociemnych należał ostatni dowódca AK Leopold Okulicki „Niedźwiadek”. To była elita Armii Krajowej.
Rekrutacja do cichociemnych była ściśle tajna. Kandydatów typowali oficerowie sztabu naczelnego wodza w Londynie. Dowódcy jednostek w Wielkiej Brytanii, Afryce i na Bliskim Wschodzie mieli wskazać najlepszych swoich żołnierzy. Wymagano od nich wysokich kwalifikacji moralnych, mocnego charakteru i zdolności organizacyjnych. W rekrutacji mogli wziąć udział żołnierze od stopnia szeregowca do pułkownika. Wiek nie miał znaczenia, lecz wymagana była duża sprawność fizyczna. Dodatkowe punkty dawała znajomość języka niemieckiego lub rosyjskiego.
Do cichociemnych wybrano 2413 kandydatów. Tylko 605 z nich ukończyło szkolenie. A jedynie 579 zakwalifikowano do przerzutu do okupowanej Polski. Ostatecznie nad Wisłę zostało zrzuconych 316 cichociemnych. Wśród nich znalazła się jedna kobieta – Elżbieta Zawacka „Zo”.
Szkolenie cichociemnych odbywało się w Wielkiej Brytanii i we Włoszech. Było niezwykle złożone i czasochłonne. Pierwszy kurs odbył się jesienią 1940 roku. Ukończyły go 74 osoby. W tajnych ośrodkach szkoleniowych uczyli się strzelać w ciemności, biegu, instynktownie, czyli bez celowania do manekinów. Wybijać głową szyby w oknach. Wyskakiwać z pędzącego pociągu. Otwierać zamki bez używania kluczy. W sumie musieli być biegli w około 30 specjalnościach. W tym, naturalnie, skokach na spadochronie z dużych i małych wysokości.
Po pomyślnym ukończeniu szkolenia składali przysięgę AK. Wybierali sobie pseudonim i wyjeżdżali na tzw. stację wyczekiwania, gdzie czekali na rozkaz przerzutu. Tam musieli nauczyć się na pamięć nowej tożsamości, legendy, na wypadek gdyby zostali zatrzymani w Polsce przez Niemców. Przyswojenie sobie nowej tożsamości było dla cichociemnych jednym z trudniejszych zadań. W sumie zorganizowano 82 zrzuty cichociemnych w Polsce. Spośród 316 sześciu zostało zestrzelonych w czasie lotu samolotem, a trzech zginęło podczas skoku.
Jedną z bardziej znanych akcji, w których brali udział cichociemni, był zamach na generalnego gubernatora Hansa Franka w 1944 roku. Urządzili na niego zasadzkę na torach kolejowych w Puszczy Niepołomickiej. Wracał wtedy pociągiem do Krakowa ze Lwowa. Ładunek wybuchowy zniszczył cały skład pociągu, z wyjątkiem jednego wagonu na końcu. A akurat w nim jechał Hans Frank. Zbrodniarzom często sprzyjało szczęście. Chyba zawierali pakty z diabłem.
Ryszard Sadaj