19 kolejnych ofiar śmiertelnych dopisali statystycy do listy tegorocznych ofiar incydentów z udziałem broni palnej, po masakrze w Maine. Osiemnaście stanowią niewinni ludzie, dziewiętnastą jest sam sprawca zbrodni, którego ciało odnaleziono dopiero po dwóch dniach.
Po każdej poważniejszej masakrze media przypominają, że wśród rozwiniętych krajów świata problem masowych strzelanin na wielką skalę istnieje praktycznie tylko w USA.Broń palna jest corocznie przyczyną zgonów ponad 43 tys. Amerykanów, wliczając w to zabójstwa, samobójstwa i nieszczęśliwe wypadki. Oznacza to, że od postrzałów ginie codziennie 120 osób. Wśród najbogatszych krajów świata (dane za lata 2015-2019) wskaźnik zabójstw z udziałem broni palnej jest 26-krotnie wyższy, a samobójstw w wyniku śmiertelnych postrzałów 12-krotnie większy od średniej.Ponurą „specjalnością” Ameryki są masowe strzelaniny, definiowane najczęściej jako incydenty, w których giną lub odnoszą rany co najmniej cztery osoby, nie licząc sprawcy. Bije też ponury licznik. Strzelanina w Lewinson była 565. incydentem tego rodzaju w 2023 roku. Stany Zjednoczone są więc na najlepszej drodze do pobicia smutnego rekordu 686 strzelanin z 2021 roku.Tragedie, podobne do tej z Lewinson, będą się powtarzały. Ogień do tłumu będą otwierać sprawcy różnego autoramentu. Nie tylko byli weterani z niewyleczonymi traumami z czasów służby. W przeszłości podobnych czynów dopuszczali się biali rasiści, czarni rasiści, antysemici, uczniowie i studenci, sfrustrowani pracownicy niemogący pogodzić się z atmosferą w pracy, bezrobotni, szaleńcy marzący o panowaniu nad światem… i tak dalej, i tym podobnie.
Nierozwiązywalność problemu polega na tym, że posiadanie broni palnej jest głęboko osadzone w amerykańskim systemie prawnym, posiada potężne wsparcie polityczne i co chyba najważniejsze – jest częścią masowej kultury, amerykańskiego DNA. Prawo do posiadania broni jest tak mocno osadzone w Konstytucji, że nawet Sąd Najwyższy orzekający w czasach, gdy 9-osobowym gremium dominowali sędziowie liberalni, nie był w stanie w sposób znaczący ograniczyć interpretacji Drugiej Poprawki. Żaden polityk o zdrowych zmysłach nie zaproponuje obalenia lub wprowadzenia zmian do Drugiej Poprawki do Konstytucji USA. Po pierwsze dlatego, że jest ona częścią Karty Praw – fundamentu amerykańskiej demokracji. Po drugie – procedura zmiany konstytucji wymaga daleko posuniętego konsensusu politycznego, o którym przy obecnej polaryzacji można tylko pomarzyć.Jedynym rozwiązaniem, jakiego próbowano w przeszłości, jest ograniczanie dostępu do broni tym, którzy mogliby skrzywdzić innych ludzi lub samych siebie. W ubiegłym roku Kongres w rzadkim poczuciu solidarności uchwalił ustawę o zaostrzeniu procedur weryfikacji osób nabywających broń. Jak widać, nie załatwiło to problemu, bo wiele republikańskich stanów zamiast zaostrzyć, złagodziło w ostatnich latach przepisy o kupowaniu broni.Weryfikacje nowych nabywców i postulowany zakaz sprzedaży broni szturmowej mogą okazać się bezskuteczne także z innego powodu – w rękach Amerykanów znajdują się już ogromne ilości broni palnej. Jak duże? Nie wiadomo dokładnie. Szacunki Small Army Survey z 2018 mówiły, że w domowych arsenałach przechowuje się około 390 sztuk broni. Oznacza to statystycznie 120 sztuk na 100 mieszkańców. Dla porównania – w następnych na światowej liście Jemenie i Islandii wskaźniki posiadania broni na 100 mieszkańców znajdują się odpowiednio na poziomie 52,8 i 31,7. A dane z USA są już z pewnością zaniżone, bo w czasie pandemii co piąta rodzina w USA kupiła broń, poza tym istnieje czarny rynek, a rząd federalny nie prowadzi centralnej bazy danych. Dziś istnieje nawet możliwość wyprodukowania własnej broni – z zestawów zrób-to-sam lub z wykorzystaniem drukarki 3D.Naukowcy już dawno wskazali na korelację między wskaźnikami posiadania broni a liczbą strzelanin i ich śmiertelnych ofiar. Innym ważnym powiązaniem wskazywanym przez akademików jest korelacja między wypadkami przemocy z użyciem broni a kondycją psychiczną Amerykanów. Z badań Duke University wynika, że właściwe zapewnienie leczenia przypadków schizofrenii, choroby dwubiegunowej i depresji ograniczyłoby liczbę incydentów z użyciem przemocy o 4 proc. Może dlatego po incydencie z Lewinson Nikki Haley, republikańska kandydatka do nominacji prezydenckiej, wyraziła opinię, że problemem Ameryki nie jest zbyt duża liczba broni palnej, ale za mała liczba terapeutów, Haley została skrytykowana przez liberalne media, co nie zmienia faktu, że zwróciła uwagę na ważny problem – sprawcami masowych strzelanin są bardzo często ludzie niestabilni psychicznie, a społeczeństwo jako takie robi niewiele, aby im pomóc, zanim jeszcze dojdzie do tragedii.Paradoksem jest, że po głośnych strzelaninach i bezskutecznych próbach przeprowadzania przez Kongres projektów ustaw ograniczających dostęp do broni reakcja Amerykanów jest zawsze podobna – kupuje się jeszcze więcej broni, w poczuciu, że jeśli rząd jest bezradny, to trzeba bronić się samemu. Koncept „dobrych facetów ze spluwą” zdolnych do obrony w przypadku ataku szaleńca, lansowany przez Krajowe Stowarzyszenie Strzeleckie (NRA) wydaje się atrakcyjny, ale statystyki pokazują, że nie przekłada się na zmniejszenie liczby ofiar. Zwiększa natomiast popyt na broń, przez co wzrasta prawdopodobieństwo jej trafienia w ręce kolejnego szaleńca. I tak kręci się błędne koło, z którego nie można się wydostać.
Tomasz Deptuła
Dziennikarz, publicysta, ekspert ds. komunikacji społecznej. Przez ponad 25 lat korespondent polskich mediów w Nowym Jorku i redaktor “Nowego Dziennika”. Obecnie zastępca szefa Centrum Badań nad Bezpieczeństwem w Warszawie.