Nadchodzą listopadowe dni. Jesień osiągnie swoją dojrzałość wraz z opadającymi z drzew szeleszczącymi liśćmi. Dni krótsze, czasem deszczowe i wydawać by się mogło ponure, coraz chłodniejsze noce, innym razem choć słoneczne, to zimne. Przyroda wokół tylko pozornie zamiera. Nie, ona zasypia na krótki czas kilku miesięcy, by powrócić świeżością wiosny w okolicach Wielkanocy kolejnego roku. To dokładnie tak, jak z życiem człowieka. Pozornie tylko umiera. Wiara daje nadzieję, że to nie śmierć wieczna, ale sen, oczekiwanie na dzień zmartwychwstania. Jak ziarenko obumierające w ziemi czeka, aby wydać nowe życie. W najbliższe dni wielu z nas pójdzie na cmentarze, aby odwiedzić groby bliskich, sąsiadów, znajomych. Tam, gdzie to możliwe, postawimy kwiaty, wieńce, zapalimy znicze i lampki. Piękna i bogata tradycja Wszystkich Świętych w polskim wydaniu, zadziwiająca wielu tych, którzy jej nie znają. Oby nie była tylko bezduszną „tradycją”, ale miała swój głębszy wymiar modlitwy za zmarłych, także tych, o których nikt nie pamięta, a ich groby pozostają zaniedbane, a także by nie brakowało refleksji nad życiem i jego przemijaniem. Czytając w ostatnich dniach fragmenty Ewangelii, w których mowa o potrzebie czuwania, mam to na uwadze, gdyż sam tego doświadczyłem nie raz, jak życie może zupełnie nagle i niespodziewanie tu na ziemi się zakończyć. Nie ma co uciekać przed tymi rozmyślaniami, a raczej pomagać w nich sobie, idąc na przykład na spacer po cmentarzu i czytając zupełnie przygodne nagrobki. One bardzo wiele mówią.
Nie tylko my, Polacy, mamy w tradycji dbanie i szacunek o groby bliskich. Wystarczy pójść na polski cmentarz, żeby móc zobaczyć sekcje nagrobków będących prawdziwymi dziełami sztuki. Oczywiście nie to jest najważniejsze, ale jest to jakiś obraz, który świadczy o miłości i pamięci. Choć są i takie nagrobki, które leżący tam ufundowali sobie jeszcze za życia, żeby nikt nie zapomniał. Moje bardzo częste wizyty na różnych cmentarzach, najczęściej przy okazji pogrzebów dały mi możliwość zobaczenia i dotknięcia wielu miejsc pamięci, różnych nagrobków. Na jednym z cmentarzy na przykład przy kaplicy-grobowcu 15-letniego chłopaka pochodzenia chińskiego postawiono pomnik Mercedesa, rocznik 1982, w naturalnych wymiarach. Chłopak zmarł w 1981 i był pasjonatem mercedesów. Zafundował mu taki pomnik jego rodzony brat. Zatrzymują się tam prawie wszyscy.
Są takie nagrobki, przy których można zobaczyć puszkę piwa, które lubił zmarły, maskotki, figurki, zasadzone kwiaty, które kochała spoczywająca tam pani. Jednak o wiele bogatsza bywa treść, którą można odczytać, nawet jeśli są to tylko wypisane lata życia.
Dwa tygodnie temu zabrałem goszczących w naszym domu zakonnym muzyków z Polski na cmentarz w Westfield, New Jersey. Kiedy dowiedzieli się, że jest tam pochowana piosenkarka Whitney Houston wraz z córką, bardzo chcieli tam pojechać. Przy pomocy pracownika cmentarza znaleźliśmy jej grób. Zupełnie niczym nie różni się od innych, jest gdzieś w rogu cmentarza, pomiędzy innymi. Na pomniku w kształcie serca obok imienia i nazwiska oraz dat urodzenia i śmierci dopisek: „The Voice” („głos”), a pod nim: „I will always love you” („zawsze będę was kochać”). Moi goście byli zdumieni: „Jak to, taki zwyczajny grób tak sławnej piosenkarki, cudownego głosu, królowej!?” Tutaj wszyscy będziemy równi. Tutaj chodzi o coś zupełnie innego. Jest cisza spoczynku, snu, oczekiwania. Tej ciszy nie wolno zakłócać. Tu trzeba zamilknąć, bez ocen i zbędnych słów. Jedna z polskich artystek napisała po wizycie na swoim Instagramie: „Dziś odwiedziliśmy Królową. Dawno nie byłam tak wzruszona i poruszona. Whitney, jesteś moją gwiazdą”. To było bardzo szczere i prawdziwe wyznanie. Zamiast kwiatów była chwila modlitwy. I wiara „w ciała zmartwychwstanie i żywot wieczny”.
W kontekście zbliżającego się święta Wszystkich Świętych i Dnia Zadusznego myślę też o zmarłej w środę w Krakowie pani Wandzie Półtawskiej. We wszystkich newsach przedstawiana przede wszystkim jako przyjaciółka św. Jana Pawła II. Była nią w rzeczywistości wraz ze swoim mężem Andrzejem i rodziną. Od połowy lat 50. XX wieku, kiedy zaczęli korespondować i poznali się osobiście. Św. Jan Paweł II nazywał ją nawet swoją siostrą. Byli sobie bliscy nie tylko jako przyjaciele, ale jako ci, którzy traktowali życie każdego człowieka jako prawdziwy cud. Dla obrony tego życia od poczęcia do naturalnej śmierci poświęcili bardzo wiele. Pani Wanda, lekarz psychiatra, pomagająca tysiącom ludzi, przepraszam, „osób”, jak mówiła, dożyła pięknego wieku. W dniu 2 listopada 2023 obchodziłaby swoje 102. urodziny. Miałem okazję spotkać ją osobiście tylko raz. Po śmierci Jana Pawła II, kiedy przyjechała do Rzymu na pogrzeb przyjaciela. Było jakoś koło godziny 7 wieczorem. Zadzwonił domofon w naszym Domu Generalnym. Odebrałem, widzę w kamerce starszą kobietę. Mówi: „Dobry wieczór. Tutaj Półtawska. Do księdza Tadeusza Stycznia”. Wiedziałem, kim jest pani Wanda. Wiele o niej słyszałem. Pobiegłem otworzyć drzwi. Szliśmy długimi korytarzami naszego domu w kierunku pokoju księdza Tadeusza, mojego zakonnego współbrata, także przyjaciela Jana Pawła II, który w chwili śmierci papieża trzymał go za rękę. Pani Wanda popatrzyła mi kilka razy w oczy, kiedyś się witaliśmy i w czasie krótkiej rozmowy. Nigdy nie zapomnę tego spojrzenia. Pełnego uśmiechającej się dobroci, a zarazem konsekwentnego i do bólu szczerego. Zrozumiałem, że jej osobowość wyrzeźbiła historia jej życia, zwłaszcza czas wojennego obozu w Ravensbrück, gdzie była w grupie pierwszych królików doświadczalnych, poddawana operacjom i testowaniu na życiu. Zrozumiałem, skąd ta jej dobroć dla innych, dla chorych psychicznie, zranionych duchowo, skąd w niej ta potrzeba walki o życie. Do końca była pięknym człowiekiem, kobietą. Mówiła o sobie: „Oczywiście, że jestem staroświecka i sobie to chwalę. Nowoczesność, która jest poniżeniem człowieka, nie jest żadnym postępem”. A zupełnie niedawno przyznała: „Tak, miałam piękne życie. Mam piękne życie. To nie moja zasługa, że żyję sto lat – nie ma w tym oczywiście mojego udziału – natomiast styl życia człowiek może sobie wybrać. Ja chcę uratować życie każdego człowieka, który został stworzony dla nieba. A innych ludzi nie ma”. To było jej motto. Ono wyrastało z życia bardzo doświadczonego. Kiedy zobaczyłem jej ostatnie zdjęcia w czasie mszy św. odprawianej w jej mieszkaniu, zobaczyłem twarz świętej osoby.
Niedawno abp Adrian Galbas zachęcał, żeby napisać swoją prywatną Litanię do Wszystkich Świętych. Chodzi o to: „Żebyśmy mieli taką swoją i wzywali w niej tych, których uważamy za świętych, chociaż oni prawdopodobnie nigdy nie będą oficjalnie kanonizowani czy beatyfikowani, ale dla ciebie są święci, bo cię pociągnęli do Pana Boga, pokazali ci Go w życiu. Zróbcie sobie taką! Ja mam i przyznaję, że ona mi się wydłuża”. Może to dobra podpowiedź na czas listopadowej refleksji i przeżywania Wszystkich Świętych?
ks. Łukasz Kleczka SDS
Salwatorianin, ksiądz od 1999 roku. Ukończył studia w Bagnie koło Wrocławia, Krakowie i Rzymie. Pracował jako kierownik duchowy i rekolekcjonista w Centrum Formacji Duchowej w Krakowie, duszpasterz i katecheta. W latach 2011-2018 przełożony i kustosz Sanktuarium Matki Bożej Częstochowskiej w Merrillville w stanie Indiana. Aktualnie jest przełożonym wspólnoty zakonnej salwatorianów w Veronie, New Jersey.