Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
piątek, 27 września 2024 04:25
Reklama KD Market

Pośpiesznym na cmentarz

Pośpiesznym na cmentarz

W listopadzie 1854 roku w swój dziewiczy kurs z przybudówki stacji kolejowej Waterloo w Londynie wyruszył niezwykły pociąg. Zamiast wesołych wycieczkowiczów, z niecierpliwością czekających na sielankowy wypoczynek na wsi, w wagonach zasiadały wyłącznie osoby ubrane na czarno. Nie było też żadnych skrzyń i kufrów. Ładunek składał się wyłącznie z pasażerów i trumien ze zwłokami bliskich...

Makabryczna ciasnota

Pociąg jechał na cmentarz Brookwood niedaleko miasta Woking w hrabstwie Surrey. Musiał pokonać dystans 37 kilometrów (23 mil) i nigdzie się po drodze nie zatrzymywał. Powodem, dla którego żałobnicy musieli wybierać się w tę podróż, by pochować swoich bliskich, był szybki rozwój Londynu, co spowodowało, że populacja miasta nagle wzrosła do 2 i pół miliona ludzi. W brytyjskiej stolicy, w której znajdowały się setki cmentarzy kościelnych, zaczynało brakować miejsca dla zmarłych.

Sytuację tę opisał w publikacji z 1852 roku, zatytułowanej What I Saw in London, amerykański naukowiec David W. Bartlett: „Wielokrotnie podczas naszych spacerów po Londynie zauważaliśmy cmentarze przy różnych kościołach, które prawie zawsze są znacznie wyniesione ponad poziom chodnika, a w niektórych przypadkach nawet pięć lub sześć stóp nad nim. Powód był dość jasny – to wynik nagromadzania się ludzkich szczątków w centrum największego miasta świata”. Liczba ciał w tamtych latach znacznie przekraczała pojemność cmentarzy. W kościele św. Marcina, posiadającym cmentarz o wymiarach 295 na 379 stóp, w ciągu 10 lat przyjęto 14 tysięcy ciał. W skarbcu kościoła metodystów przy New Kent Road znaleziono niedawno 2 tysiące trumien ułożonych jedna na drugiej.

William Chamberlain, grabarz w kościele St. Clement, złożył zeznania przed komisją specjalną Izby Gmin w 1842 roku, które były wręcz makabryczne. Powiedział między innymi, że ziemia była tak pełna ciał, że nie może było zrobić nowego grobu „bez wchodzenia do innych grobów”. Przyznał, że jemu i jego współpracownikom polecono w końcu ciąć trumny i ciała, by zrobić miejsce na nowe. Dla władz miejskich stało się oczywiste to, że Londynowi potrzebny był nowy, duży cmentarz.

W 1851 roku parlament uchwalił „Ustawę o zmianie przepisów dotyczących pochówku zmarłych na terenie metropolii”. W następnym roku utworzono London Necropolis and National Mausoleum Company (LNC), której ambicją było stworzenie jedynego miejsca pochówku w Londynie. Firma dołożyła wszelkich starań, by nowy cmentarz na dawnym Woking Common był tak atrakcyjny, że nikt nawet nie rozważałby możliwości pochowania bliskich w innym miejscu. Utworzono stację Necropolis, która znajdowała się przy Westminster Bridge Road, obecnie Westminster Bridge House.

Bilety dla żywych

Pomysł zastosowania kolei był uzasadniony. Odległość między Londynem a Brookwood oznaczała, że tradycyjny wóz pogrzebowy zaprzężony w konie mógł tam dotrzeć w ciągu 12 godzin, co oczywiście nie wchodziło w rachubę. Trasa Necropolis w drodze ze stolicy przebiegała obok Richmond Park i Hampton Court, a sceneria została opisana przez jednego z założycieli kolei jako „pocieszająca” i atrakcyjna dla zamożnych klas. Klasowe podziały w ówczesnej Anglii miały zasadnicze znaczenie i nieomal doprowadziły do fiaska całego przedsięwzięcia.

Od samego początku liczni wpływowi ludzie zgłaszali różne zastrzeżenia. Biskup Londynu Charles Blomfield był przerażony połączeniem kolei i usług pogrzebowych. Zwrócił się do komisji specjalnej Izby Gmin, stwierdzając, że „pośpiech i krzątanina” związana z podróżami koleją czyni je „niespójnymi z powagą chrześcijańskiego pogrzebu”. Biskup był również zaniepokojony tym, że szczątki tych, którzy prowadzili „przyzwoite i zdrowe życie, będą podróżować wraz z tymi, których styl życia był niedbały pod względem moralnym”. Wśród zastrzeżeń natury społecznej pojawiał się też dyskomfort związany z mieszaniem się klas społecznych i różnych wyznań.

Rozwiązaniem było uczynienie pociągu pogrzebowego zupełnie odrębną linią, z własnymi wagonami i rozkładem jazdy oraz sześcioma odrębnymi kategoriami biletów dla żywych i zmarłych. Trumny rozdzielono tak, by ciała wyznawców anglikanizmu podróżowały za wagonami żałobników anglikańskich. Dla ludzi religijnych zapewniano podróż pierwszą, drugą i trzecią klasą, a dla niewierzących – odrębną część składu pociągu. Pierwsza klasa umożliwiła rodzinom wybór miejsca na cmentarzu i za dodatkową opłatą wzniesienie stałego pomnika. Kosztowało to około 3 funtów, czyli 270 funtów w walucie dzisiejszej. Pogrzeby drugiej kategorii ograniczały wybór lokalizacji, ale kosztowały tylko jednego funta. Natomiast trzecia klasa była zarezerwowana dla pogrzebów biedaków i ludzi chowanych na koszt parafii.

Biura, kostnica i kaplice kolei London Necropolis znajdowały się pod łukami przy Westminster Bridge Road. Pociągi kursowały codziennie, a w Brookwood czekały na nie zaprzęgi czarnych koni, które transportowały trumny do miejsca pochówku. Wszystko to działało przez 87 lat. Pociągi London Necropolis Railway przestały kursować po II wojnie światowej, ale tory i perony nadal istnieją w Brookwood. W czasie niemieckiego nalotu na Londyn w 1941 roku bomby zapalające zniszczyły w znacznej mierze budynki londyńskiej stacji, które nie zostały odbudowane. Jednak budynek końcowy przy Westminster Bridge Road nadal stoi jako Westminster Bridge House.

Brytyjska National Rail opiekuje się dziś tymi pozostałościami po niezwykłej linii kolejowej, która była w swoim czasie nowatorskim rozwiązaniem bezprecedensowego problemu. Cmentarz w Brookwood nadal funkcjonuje, choć nie pełni dziś takiej roli jak przed laty. Wynika to między innymi z faktu, iż coraz więcej ludzi wybiera kremację jako metodę pochówku.

Andrzej Malak


Podziel się
Oceń

ReklamaDazzling Dentistry Inc; Małgorzata Radziszewski
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama