Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
piątek, 27 września 2024 06:23
Reklama KD Market

Pies w Atlancie (i nie tylko)

Pies w Atlancie (i nie tylko)

W zamierzchłych czasach – zanim jeszcze terroryści doszli do wniosku, że atakowanie samolotów pasażerskich to świetny interes, szczególnie w sensie propagandowym – podróżowanie tym środkiem lokomocji było o wiele prostsze niż dziś. Ciocię Krysię można było odprowadzić aż do samego wejścia na pokład maszyny, a bagaż nie był zbyt pilnie kontrolowany. Dlatego przed laty dochodziło czasami do dziwnych incydentów. W swoim czasie facet lecący z Chicago do Denver dotarł bez przeszkód do celu, ale jego walizka nie. Następnego dnia zadzwoniły do niego linie lotnicze, by go poinformować, że jego dobytek podróżniczy znalazł się przypadkowo w Dubaju. Ze swoimi koszulami zjednoczył się ponownie dopiero po tygodniu.

W obecnych realiach taki przypadek jest w zasadzie niemożliwy, gdyż żadna walizka, nawet taka, która marzy skrycie o wakacjach na Bliskim Wschodzie, nie może nigdzie polecieć, jeśli na pokładzie nie ma jej właściciela albo jeśli nie jest oznaczona przez „władzę” jako zguba. Natomiast zupełnie nowym trendem w awiacji lotniczej jest gubienie na lotniskach zwierząt. Według raportu Departamentu Transportu dotyczącego podróży lotniczych w 2022 roku, linie lotnicze przetransportowały ponad 188 tysięcy zwierząt, w większości psów i kotów, i w tym okresie zmarło tylko siedem czworonogów, a piąty zaginął, ale się odnalazł. I chociaż incydenty takie są rzadkością, często trafiają na pierwsze strony gazet.

Nie inaczej było w przypadku psa o imieniu Maia, który nie tylko zaginął na lotnisku Hartsfield-Jackson w Atlancie, ale dodatkowo był nielegalnym imigrantem. W sierpniu tego roku Paula Rodriguez pojechała ze swojej rodzinnej Dominikany do San Francisco na wakacje. Towarzyszył jej, choć nie w kabinie, tylko w luku bagażowym, jej pies. Gdy jednak Paula przybyła do USA, okazało się, że jej wiza wjazdowa została z jakiegoś powodu anulowana, w związku z czym musiała spędzić jedną noc w tzw. ośrodku detencyjnym (czyli tymczasowej ciupie dla nielegalnych), a potem załadowano ją do samolotu i wysłano z powrotem do domu.

Był jednak pewien problem – nikt nie wiedział, gdzie znajdowała się suka Maia. Dwa dni po powrocie Pauli do Dominikany zadzwoniły do niej linie lotnicze Delta, by ją poinformować, że pies, lecący do domu z przesiadką w Atlancie, został przypadkowo wypuszczony z klatki i uciekł (wcale się czworonogowi nie dziwię). Mimo usilnych poszukiwań zbiega na największym lotnisku świata, Maia była przez wiele dni nieuchwytna.

W oświadczeniu opublikowanym w mediach linie Delta poinformowały, że współpracowały z personelem lotniska przy poszukiwaniach psa, włączając w to „całodobowe” przeszukania wizualne, o ile pozwalały na to warunki, oraz przeszukania nocne z użyciem noktowizorów. Według strony GoFundMe, założonej przez siostrę Rodriguez, Maia i jej właścicielka były nierozłączne od prawie siedmiu lat i prawdopodobnie dlatego Maia tak chętnie wydostała się z klatki. – Maia musi wrócić do Pauli, zwłaszcza po bardzo stresującej podróży – twierdziła jej siostra.

Robin Allgood, znana jako wolontariuszka specjalizująca się w odzyskiwaniu zwierząt, pod koniec sierpnia utworzyła stronę społecznościową Find Maia na Facebooku, by pomóc Rodriguez ponownie połączyć się z ukochanym zwierzakiem. Rozmieściła także tabliczki informujące o zagubionym psie, co zdało egzamin, ponieważ trzy tygodnie po zaginięciu psa w nocy pracownik firmy FedEx poinformował, że widział zbiega. Wtedy do akcji ruszyła Allgood, która uzyskała specjalne pozwolenie władz na swobodne przemieszczanie się między obiektem cargo FedEx-u i terminalem Delta na lotnisku. Maia została ostatecznie wytropiona w stercie bagażu, a sama Allgood dzielnie zanurkowała pod walizki, by psa schwytać. Maia była wyczerpana, ale zdrowa i dziś jest już ponownie w swoim domu w Dominikanie. Moim zdaniem linie Delta powinny jej były zafundować przelot pierwszą klasą, łącznie z kieliszkiem szampana przed startem.

Jak już wspomniałem, przypadki tego rodzaju należą do rzadkości, ale zawsze wywołują sporą sensację, co powoduje, że właściciele zwierząt, którzy z takich czy innych powodów muszą transportować swoich ulubieńców drogą lotniczą, zwykle się mocno stresują. I do pewnego stopnia mają rację. Kot bengalski o imieniu Breezy uciekł ze swojego transportera na międzynarodowym lotnisku w Denver w połowie sierpnia i spędził kilka dni wędrując po okolicy, zanim został złapany i wrócił do właściciela. Czteroletni kot o imieniu Rowdy zaginął na międzynarodowym lotnisku Logan w Bostonie pod koniec czerwca i jego znalezienie zabrało, tak jak w przypadku Mai, trzy tygodnie. Natomiast w maju pies o imieniu Rocky błąkał się po lotnisku w Tampie przez ponad tydzień, zanim został złapany. Stacja telewizyjna Tampa Bay 10 News doniosła, że Rocky „wysunął się z obroży” podczas odbioru bagażu przy krawężniku i ostatecznie znaleziono go ukrywającego się w krzakach przed lotniskiem.

Mnie zawsze interesuje to, w jaki sposób zbiegłe zwierzęta radzą sobie przez tyle dni w jakimś komunikacyjnym molochu. Maia musiała przez trzy tygodnie coś jeść i pić. Jeśli chodzi o picie, to zawsze są do dyspozycji jakieś rozlane przez konsumentów napitki, na czele z drinkami alkoholowymi typu dżin z tonikiem. Jeśli natomiast chodzi o jedzenie, prócz koszy z odpadkami różnych dań zawsze jest możliwość przedostania się do przewożonych w bagażu nielegalnie polskich kabanosów. Jednak o szczegóły trzeba by było zapytać samego psa, a on nie jest rozmowny.

Andrzej Heyduk


Podziel się
Oceń

ReklamaDazzling Dentistry Inc; Małgorzata Radziszewski
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama