Stany Zjednoczone są dziś z pewnością krajem pod wieloma względami głęboko podzielonym. Ale jest temat, który jednoczy prawie wszystkich: Amerykanie są w miarę zgodni co do tego, że zasady dawania napiwków wymknęły się spod jakiejkolwiek kontroli i są czasami bulwersujące. Jeszcze do niedawna uważano powszechnie, że np. w restauracjach należy dawać napiwki rzędu 15 lub 20 proc. całkowitego rachunku. Tak jest nadal, tyle że dziś dodatkowych pieniędzy chcą praktycznie wszyscy…
Natrętne i kontrowersyjne
Obecnie w USA nie ma prawie żadnej transakcji płatniczej, która nie wymagałaby napiwku. Jeśli na przykład ktoś idzie po kawę w lokalu Starbucks lub odbiera zamówienie na wynos, elektroniczny ekran prawie na pewno zostanie obrócony w stronę klienta i zapyta, czy chce on dodać napiwek w wysokości 20, 25 czy 30 procent. Stawia to osobę stojącą przed kasą w niezręcznej sytuacji. Pracownik znajduje się po drugiej stronie lady, a inni klienci stoją z tyłu, czekając niecierpliwie na swoją kolej. Napiwkową decyzję trzeba podjąć prawie natychmiast, na oczach innych. W tych warunkach napiwki są często dawane, mimo że nie można w takich przypadkach mówić o jakiejkolwiek obsłudze, poza zwykłą transakcją sklepową.
Chociaż konsumenci są przyzwyczajeni do dawania napiwków kelnerom, barmanom i innym pracownikom obsługi, dawanie innych napiwków jest zjawiskiem nowym i niezwykle kontrowersyjnym. Obecna sytuacja jest w dużej mierze spowodowana zmianami technologicznymi, które umożliwiły właścicielom firm łatwiejsze przenoszenie kosztów wynagrodzeń pracowników bezpośrednio na klientów.
Przejście na płatności cyfrowe dodatkowo nabrało tempa w trakcie pandemii, co skłoniło sklepy do zastąpienia staromodnych pojemników na banknoty ekranami dotykowymi tabletów. Jednak ciągłe proszenie o dodatkowe pieniądze przy każdej transakcji wydaje się natrętne i stresujące. Amerykanie coraz częściej pytają: czy naprawdę oczekuje się od nas, że będziemy dawać minimum 20 proc. napiwku, kupując chleb w piekarni lub lody w lodziarni?
Do zmieniającej się dynamiki zakupów zachęcano klientów, którzy podczas pandemii dawali hojne napiwki, by pomóc utrzymać restauracje i sklepy na rynku. Według danych firmy Square, łączna liczba napiwków dla restauracji z pełną obsługą wzrosła o 25 proc. w porównaniu z rokiem ubiegłym, podczas gdy w restauracjach szybkiej obsługi wzrosła o 17 proc. Jednak w przypadku restauracji jest to zrozumiałe. W większości stanów kelner może zarabiać zaledwie 2 lub 3 dolary na godzinę, znacznie poniżej minimalnie wymaganej stawki, gdyż zakłada się, iż reszta jego zarobków będzie pochodzić z napiwków. Tego samego nie można powiedzieć o personelu przeciętnego sklepu, stacji benzynowej, itd. W związku z tym naleganie na płacenie napiwków w tego rodzaju placówkach budzi sprzeciw.
Dziwne obyczaje
Klienci są przytłoczeni liczbą miejsc, w których mają dziś możliwość pozostawienia napiwku i czują presję, gdyż nie wiedzą, czy dodać napiwek i w jakiej wysokości. Niektórzy celowo odchodzą od ekranu, nie kupując nic, by uniknąć podjęcia decyzji na oczach innych klientów. Przybysze z Europy, gdzie napiwki są zwykle znacznie niższe i nigdy nie wymagane, obyczaje amerykańskie uważają za dziwne i mało zrozumiałe.
Historia napiwków w Stanach Zjednoczonych jest dość kontrowersyjna. Rozpowszechniły się one po wojnie secesyjnej jako środek wyzysku, mający na celu utrzymanie niskich zarobków nowo uwolnionych niewolników wykonujących zawody usługowe. Pullman był najbardziej znany ze swojej polityki napiwków. Przedsiębiorstwo kolejowe zatrudniało tysiące czarnych tragarzy, ale płaciło im niskie pensje i zmuszało do zarabiania na życie z napiwków. Krytycy dawania napiwków argumentowali, że powoduje to brak równowagi między klientami a pracownikami, dlatego na początku XX wieku kilka stanów przyjęło przepisy zakazujące tej praktyki.
William Scott napisał w 1916 roku artykuł pt. The Itching Palm, na temat dawania napiwków w Ameryce. Stwierdził tam, że dawanie napiwków jest „nieamerykańskie” i argumentował, że „stosunek mężczyzny dającego napiwek do mężczyzny, który go obsługuje, jest równie niedemokratyczny jak relacja pana i niewolnika”.
Na mocy ustawy o uczciwych standardach pracy z 1938 roku powstało pojęcie federalnej płacy minimalnej, jednak przepisy te nie dotyczyły pracowników restauracji i hoteli. W 1966 roku Kongres stworzył kategorię płacy poniżej minimalnej dla pracowników otrzymujących napiwki. Federalna płaca minimalna dla pracowników otrzymujących napiwki wynosi 2,13 dolara za godzinę, chociaż wiele stanów wymaga wyższych płac podstawowych dla tego rodzaju pracowników. Jeśli napiwki kelnera nie powodują, że suma jego zarobków zrównuje się z minimum federalnym, prawo stanowi, że pracodawca musi pokryć różnicę. Ale nie zawsze tak się dzieje.
Amerykański Departament Pracy uznaje każdego pracownika, który „zwyczajowo i regularnie” otrzymuje napiwki w wysokości ponad 30 dolarów miesięcznie, za kwalifikującego się do uznania za „pracownika napiwkowego”. Eksperci szacują, że w Stanach Zjednoczonych jest ponad 5 milionów takich ludzi i są to w ogromnej większości osoby zatrudnione w restauracjach. Chęć do dawania napiwków innym pracownikom jest nikła. Badania MIT opublikowane w 2019 roku wykazały, że klienci rzadziej dają napiwki, jeśli w grę wchodzą pracownicy, którzy mają autonomię w zakresie tego, czy i kiedy pracować. Z analizy przeprowadzonej na University of Chicago wynika, że prawie 60 proc. klientów Ubera nigdy nie daje napiwków.
Eksperci są zgodni co do tego, że prawie zawsze należy dawać napiwki pracownikom zarabiającym wynagrodzenie niższe od minimalnego, takim jak kelnerzy w restauracjach i barmani. We wszystkich innych przypadkach dominować powinna zasada „według uznania”. Obecny trend „sugerowania” napiwków w sklepach i lokalach samoobsługowych powinien być po prostu ignorowany.
Krzysztof M. Kucharski