Polityka już dawno wtargnęła w świat mediów społecznościowych. Niektóre, jak Twitter (obecnie X), stały się ulubionym narzędziem polityków, służącym szybkiej komunikacji i prowadzeniu polemik. Z kolei chiński TikTok stał się fabryką krótkich filmików przekonujących do własnych racji lub obrzydzających politycznych adwersarzy. Te produkcje powielane są na innych platformach, także na Facebooku, do którego dostęp ma dziś 65-70 proc. Polaków.To, że w czasie kampanii politycy i aktywiści partyjni, influencerzy i różni bojownicy o lepszą sprawę jeszcze bardziej obrzucają się błotem w social mediach, zupełnie mnie nie dziwi. Eksperci podkreślają zgodnie, że najskuteczniejszymi politykami, jeśli chodzi o efekty posługiwania się mediami społecznościowymi, są ci, którzy w umiejętny sposób wzbudzają emocje. Social media okazały się narzędziem bodaj skuteczniejszym niż wiece wyborcze, billboardy czy telewizyjne spoty. Sprzyjają temu zresztą zastosowane przez nie algorytmy zwiększające widzialność wpisów wzbudzających największe emocje. Żyjemy w internetowym świecie memów, fake newsów, półprawd i krótkich tiktokowych przekazów mających nas do czegoś lub kogoś przekonać. Im przekaz bardziej agresywny, chamski czy wulgarny, tym większe zasięgi. Na wyważone i pozytywne przekazy trudno tu liczyć. Nie mają szans na przebicie się w bezmiarze uwalnianych negatywnych emocji. A w kampanii liczą się lajki i zasięgi pozwalające dotrzeć do jak największej liczby osób.Te kampanie są coraz skuteczniejsze, między innymi dzięki celnemu adresowaniu ich do właściwych odbiorców, w czym coraz częściej wykorzystuje się sztuczną inteligencję. Do tego należy wymienić konsolidowanie elektoratu w bańkach informacyjnych i coraz popularniejszy nad Wisłą crowdfunding wykorzystujący sieć do zbierania wyborczych funduszy.Z moich osobistych obserwacji wynika – a mam wśród społecznościowych znajomych osoby z niemal wszystkich politycznych orientacji – że okres wyborów stał się dla wielu impulsem do wzmożenia aktywności. Ludzie, którzy przez długie miesiące nie manifestowali swoich poglądów politycznych, nagle z uporem godnym najlepszej sprawy zaangażowali się w krucjatę przeciwko politycznym przeciwnikom. Miejsce wpisów, zdjęć i filmików pokazujących własne osiągnięcia i uroczystości rodzinne zajęły materiały o politycznej treści, często zawierające inwektywy i oskarżenia.Często walczą o polską sprawę, mieszkając po zachodniej stronie Atlantyku, ignorując jednocześnie meandry amerykańskiego świata polityki. Mają do tego pełne prawo, bo przecież takie mają poglądy, a narzędzia komunikowania się ze światem są powszechnie dostępne. Problem w tym, że często zbliżają się do granicy, w której w miejsce argumentów zaczynają w mediach społecznościowych rozlewać hejt lub wręcz uprawiają trolling. Wszystko w imię przynależności do politycznego plemienia i wewnętrznego nakazu obrony jego dobrego imienia w social mediach.Gdzie w tym wszystkim miejsce na prawdę i rzetelne argumenty? Nigdzie. Jak napisał w Internecie jeden z moich kolegów po fachu: „Wolność słowa w mediach społecznościowych ma się dobrze. Bo takich głupot, jak w mediach społecznościowych nie da się publicznie wypowiedzieć nigdzie indziej na świecie. Można pleść bzdury i generalnie wszystko jest ok”. Dodam tylko, że coraz trudniej w tym świecie odróżnić bzdury od prawdy. Także w świecie dyskursu politycznego.Wszystkim włączającym się dobrowolnie w polityczną krucjatę w social mediach warto przesłać kilka słów przestrogi. Wybory odbywają się cyklicznie i zawsze będą budzić emocje po obu stronach Atlantyku. Z cyklu wyborczego na cykl wyborczy będzie coraz gorzej – bezczelniej, ostrzej, brutalniej, wulgarniej… Problem w tym, że dzień po głosowaniu i podaniu wyników trzeba będzie spróbować wrócić do normalnych relacji. Także w świecie znajomych. Osobom o słabych nerwach i normalnej wrażliwości doradzałbym odstawienie mediów społecznościowych na czas kampanii albo zablokowanie wpisów osób z najbliższego kręgu wykazujących największą agitacyjną aktywność. Jeśli mamy własne poglądy, a nie czujemy powołania, aby do nich przekonywać resztę świata, wyjdziemy dzięki temu z kampanii psychicznie zdrowsi. I łatwiej będzie nam odnowić towarzyskie kontakty zarówno z wygranymi, jak i przegranymi najbliższych wyborów i odbudowywać utracone zaufanie. Bo za rok mamy następne wielkie wybory – tym razem w USA. I też trzeba będzie jakoś po nich żyć.
Tomasz Deptuła
Dziennikarz, publicysta, ekspert ds. komunikacji społecznej. Przez ponad 25 lat korespondent polskich mediów w Nowym Jorku i redaktor “Nowego Dziennika”. Obecnie zastępca szefa Centrum Badań nad Bezpieczeństwem w Warszawie.