Kibice jeszcze nie zdążyli ochłonąć po fatalnych występach Biało-Czerwonych w eliminacjach przyszłorocznych Mistrzostw Europy, a już w świat poszła wieść o rozstaniu się polskiej federacji z selekcjonerem polskiej kadry Fernando Santosem.
Decyzję Polskiego Związku Piłki Nożnej (PZPN) można było zrozumieć. Występy reprezentacji Polski pod rządami Portugalczyka były tak kompromitujące, że kibice domagali się głośno głowy selekcjonera. Jego osiągnięcia to zaledwie trzy zwycięstwa w sześciu spotkaniach, w tym trzy przegrane w meczach o punkty ze słabszymi rankingowo przeciwnikami. To między innymi kompromitująca porażka w Kiszyniowie z Mołdawią 2:3, przy prowadzeniu do przerwy 2:0. Przed Santosem polska piłka też nie święciła wielkich sukcesów. Kadra co prawda zagrała na mundialu i zgodnie z planem wyszła z grupy, ale zrobiła to w stylu co najmniej wstydliwych. O czasach, gdy polski klub zagrał w fazie grupowej europejskiej Ligi Mistrzów, zapominają już najstarsi górale. Pewne sukcesy odnoszą reprezentacje młodzieżowe, ale nie przekłada się to na wyniki na poziomie seniorskim.
Zapowiadano też, że za trenera Santosa polski zespół zostanie odmłodzony, tak aby ponad 30-letni weterani powoli mogli zacząć przekazywać pałeczkę kolejnej generacji. Nic takiego się nie stało – za ostatniego trenera w polskiej kadrze nie zadebiutował ani jeden piłkarz. Słabe wyniki kadry nałożyły się także na wizerunkowe wpadki PZPN. Jedną z nich było wysłanie na mecz z Mołdawią osoby zamieszanej w aferę korupcyjną w piłce nożnej, inną - zatrudnienie byłego gangstera z Białegostoku w charakterze ochroniarza.
Ostatnia porażka z Albanią i z trudem wymęczone zwycięstwo nad półamatorami z Wysp Owczych wywołały też lawinę internetowych memów sfrustrowanych kibiców. Żartowano z zestawu przeciwników (Czechy, Mołdawia, Albania, Wyspy Owcze) jako najgroźniejszej „grupy śmierci”, w jakiej musi grać Polska. Dla nieznających się na piłce – grupowy dobór rywali komentowano wcześniej jako jedno z łatwiejszych wyzwań.
Dostało się nie tylko Santosowi, ale także polskim piłkarzom – Grzegorzowi Krychowiakowi czy Robertowi Lewandowskiemu, który podczas meczu w Tiranie był zupełnie niewidoczny. Kapitan reprezentacji Polski naraził się też kibicom krytyką kolegów z reprezentacji i coraz liczniejszymi sygnałami na temat zakończenia piłkarskiej kariery.
W jednym z internetowych memów porównywano trenera Santosa, pracującego za kilka milionów złotych rocznie z selekcjonerem reprezentacji siatkarzy, Serbem Nikolą Grbiciem, którego roczne uposażenie to 600 tys. zł. Tymczasem osiągnięcia obu zespołów są nieporównywalne. Grbić poprowadził Biało-Czerwonych do ćwierćfinałowego zwycięstwa nad reprezentacją swojej własnej ojczyzny na trwających właśnie mistrzostwach. W chwili, gdy piszę te słowa, polscy siatkarze grają o medale w tej imprezie, podczas gdy piłkarze desperacko walczą w ogóle o możliwość gry w głównym turnieju. Szanse mają tylko matematyczne, a kibice twierdzą – znów internetowy żart – że spekulacje na ten temat dotyczą już tylko operacji na liczbach urojonych. Ale jak wiemy, choć wszystkie dyscypliny sportowe są równe, to są także równiejsze, a futbol (soccer) należy do tej drugiej grupy. To świat wielkich pieniędzy z transmisji telewizyjnych i transferów liczonych w milionach euro. To oferty egzotycznych krajów – z punktu widzenia Europy czy USA – wpływających demoralizująco na rynek ściąganiem do siebie piłkarzy o najgłośniejszych nazwiskach za bajońskie sumy.
Polska piłka jest wizytówką starego kraju, bo futbol (w Ameryce: soccer) pozostaje wciąż najpopularniejszym sportem na naszym globie. Często zapomina się o tym w USA, gdzie wciąż największe zainteresowanie – a co za tym idzie także największe pieniądze – generują takie dyscypliny jak futbol amerykański i baseball. Miliony ludzi na świecie identyfikują poszczególne kraje, przywołując nazwiska najlepszych piłkarzy. Przed laty byli to Lato i Boniek, dziś jest to Robert Lewandowski. Kariera tego ostatniego też powoli dobiega końca. Nie dzieje się w niej dobrze. Zdaniem wielu kibiców zarówno polskiej reprezentacji, jak i PZPN-owi potrzebne jest prawdziwe trzęsienie ziemi. A w dzisiejszym świecie pamięta się tylko o wygranych.
Tomasz Deptuła
Dziennikarz, publicysta, ekspert ds. komunikacji społecznej. Przez ponad 25 lat korespondent polskich mediów w Nowym Jorku i redaktor “Nowego Dziennika”. Obecnie zastępca szefa Centrum Badań nad Bezpieczeństwem w Warszawie.